Genialny pomysł

23 10 9
                                        

- Dlaczego się przeprowadziliście? - pytam, pakując do buzi kanapkę z masłem orzechowym. - Twój tata dostał posadę w okolicy? A może awans?

Luke prostuje nogi na trawie.

- W sumie to nie - odpowiada, po czym sprawdza godzinę w telefonie. - Wywalili go z pracy i nie mieliśmy się gdzie podziać, więc moja matka przygarnęła nas do siebie.

Nie tego się spodziewałem, ale przynajmniej chłopak nie czuje się skrępowany moją obecnością. Siedzimy nad tą wodą kilka godzin, a on gada coraz więcej. Dzięki Bogu nie jest z tych, którzy nawet swoje drugie imię uważają za informację, której nie powinno się udzielać obcym.

- Jak to jest, gdy rodzice się rozwodzą?

- Normalnie, nic nadzwyczajnego. Nadal masz matkę i ojca, tylko jedno z nich widujesz o wiele częściej niż drugie.

Wybija jedenasta, a ludzi nad jeziorem zaczyna przybywać. Znajomi ojca witają się ze mną, ja przedstawiam im Luke'a, Daryl Andrew'a i tak mija całe przedpołudnie. Zdążyłem prawie rozwalić komórkę podczas gry w Flappy Bird, Luke pomógł mi przejść kilka ostatnich poziomów w 100 Doors, wypiłem całą swoją kawę i właśnie kończę ostatnią kanapkę. Cóż mogę powiedzieć, Andrew i jego syn może zjawili się wcześniej, zajęli to cholerne miejsce, ale poza sprzętem wędkarskim byli zupełnie nieprzygotowani.

Tak więc wyjedli trochę naszych zapasów, które zaproponował im Daryl. Starał się być miły, bo chyba polubił swojego nowego kolegę.

Mnie to nie przeszkadzało. Szczerze mówiąc, siedzenie tutaj na ziemi z chłopakiem w moim wieku jest lepsze niż gapienie się na wodę i obserwowanie spławika. Zanim ojciec kupił sobie ten magiczny sprzęt, który z najmniejszym ruchem żyłki zaczyna piszczeć, ja robiłem za wykrywacz ryb. Darłem się jak głupi co dziesięć minut, bo mam wadę wzroku, nie chodzę w okularach, więc było to trudne zadanie. Po jednym takim wypadzie ojciec nawet rozmyślał nad zaprzestaniem zabierania mnie ze sobą, bo prawdopodobnie spłoszyłem wszystkie ryby i nikt z naszego brzegu niczego nie złowił.

Trudno, ja tylko robiłem co mi kazano.

- Chryste, znowu nowy kolor? - ktoś kładzie mi dłoń na włosach. - Wyłysiejesz szybciej niż ja.

Koło nas siada Chris, jeden z wędkujących przyjaciół Daryla, którego osobiście uwielbiam.

- Myślałem, że nie przyjedziesz. Chciałem zakładać się z ojcem o to, czy żona zatrzymała cię pantoflem, czy teściowa.

Chris zaczyna się śmiać, a ja razem z nim. Jest rosłym mężczyzną, zupełnie łysym, a mięśni ma za troje nastolatków. Gdy pierwszy raz go spotkałem, miałem ochotę zamknąć się w samochodzie i tam przeczekać całą sobotę. Był przerażający.

- Oh Mikey, zobaczysz jak to jest, jak już będziesz miał żonę - mówi niskim głosem, na co odpowiadam parsknięciem.

- Musiałby najpierw naprawdę wyłysieć, bo chyba nikt nie poleci na jego kolorowe włosy - wtrąca się Luke.

Teatralnie łapię się za serce i udaję, że ścieram łezkę spod oka. Chris uważnie przygląda się blondynowi. Może wcześniej go nie zauważył? Podaje mu dłoń i przedstawia się.

- Chris.

- Luke.

- Jesteś chłopakiem Mike'a?

Z wrażenia wypluwam kanapkę z buzi. Zerkam na Chris'a jak na wariata.

Teraz Luke się śmieje.

- Mam dziewczynę, nie jestem gejem - tłumaczy blondyn.

- To co ty tu robisz?

Tak oto zaczynam opowiadać Chrisowi o tej wspaniałej sobocie, jak ktoś zabrał ulubione miejsce Daryla, tym kimś okazał się być ojciec Luke'a i tak dalej.

Koło trzynastej zaczyna mi burczeć w brzuchu. Nie mam już nic do jedzenia, dosłownie wszystko zostało pożarte.

Słońce atakuje moją bladą skórę, która wysmarowałem całą tubką kremu przeciwsłonecznego. Gdybym tego nie robił, byłbym już czarny jak smoła.

- Często tu przyjeżdżacie? - Luke'owi rozładował się iPhone, więc zaczyna uspołeczniać się jeszcze bardziej.

- Co każdą cholerną sobotę.

- Chyba żartujesz - otwiera buzię ze zdziwienia. - Za każdym razem tak wcześnie?

Kiwam głową na znak zgody.

- Czasem żałuję, że nie mam rodzeństwa. Z chęcią wkopałbym młodszego brata w taki wyjazd, a sam smacznie pospał.

- Wiem, o czym mówisz. Mam dwójkę starszych braci.

Patrzę na mężczyzn stojących po pas w wodzie i z całej siły zaciskam wargi. Nie wypada śmiać się z kogoś, kto przegrał. Szybko zerkam w stronę Luke'a.

- Frajer - rzucam i uśmiecham się najładniej jak potrafię.

Blondyn uderza mnie pięścią w ramię, widocznie wkurzony sytuacją, w jakiej się znalazł. Nie moja wina, że to on jest ofiarą losu, a nie żaden z jego braci.

- Jesteś na końcu łańcucha pokarmowego, stary. Przyzwyczaj się.

Andrew i Daryl wychodzą z wody z pustymi rękoma. Padają na trawie obok nas, a ojciec zagląda do plecaka z prowiantem. Krzywi się na widok pustki. Nic nie poradzę na to, że zapasy jakoś tak zniknęły.

- Może chłopcy skoczą do sklepu i coś kupią? - proponuje Andrew, wyciągając z portfela kartę bankomatową. - Wypada, żebyśmy my teraz zapewnili prowiant.

Szlachetny czyn, już mam ochotę chwycić kluczyki do samochodu i stąd uciec. Patrzę na ojca z nadzieją.

Zgódź się, proszę.

Powiedz tak.

- Dobry pomysł.

Dzięki ci, Boże.

Andrew podaje Luke'owi kluczyki do sedana, a ja chyba się zesikam ze szczęścia. Przejadę się czymś innym niż gratmobil.

- Mike, masz prawo jazdy, prawda? - pyta tata Luke'a, a ja prawie piszczę.

- Oczywiście, proszę pana.

Mężczyzna puszcza mi oczko.

- Tylko nie szalejcie na drodze.

Wstaję, jakby ktoś strzelił mnie z bicza i automatycznie kieruję się w stronę pojazdu. Luke powoli ciągnie się za mną. Przechodzę obok Chris'a zajadającego śledzie z puszki, który patrzy się na nas podejrzliwym wzrokiem.

Wiem, że chłopak w zielonych włosach i blondyn z kolczykiem w wardze zapewne nie wyglądają normalnie, idąc razem w stronę lasu, ale w tej chwili mam to gdzieś.

- Luke, masz prawko? - Staję przed pięknym, czarnym sedanem.

- Nie - odpowiada bez szczypty szczęścia w głosie. Kładzie kluczki w moich dłoniach. - Nie umiem jeździć.

Do mojej głowy wpada genialny pomysł.

- Siadaj za kierownicą - rozkazuję i klaszczę w dłonie.

BąbelekOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz