TWO

44 15 0
                                        

Idę za nim w stronę wyjścia. Mam wrażenie, że zaraz się potknę ze stresu. Od czasu do czasu patrzę na plecy Irwina, aby go nie zgubić, tak jak rodziców. No właśnie - czy to wszystko jest prawdą?

- Co tak właściwie się stało, że musieli wyjechać?

Delikatny, ale chłodny już o tej porze wiatr uderza we mnie. Otulam się ramionami i odgarniam włosy wpadające do moich ust. Staję na górze schodów i obserwuję, jak Irwin przystaje dopiero na żwirze.

- Pozwól, że opowiem ci w domu. - mówi na spokojnie. Opieram się o kolumnę, która choć trochę chroni mnie przed wiatrem, mój wzrok przyciąga lecący na wieczornym niebie samolot. Czy to możliwe, że rodzice właśnie nim lecą?

Zauważamy Todda i samochód stojący między innym pojazdami. Oboje do niego podchodzimy z tą różnicą, że ja trochę później. Starszy rozmawia z kierowcą na tyle cicho, że nic nie słyszę. Ten przytakuje i otwiera jedne z drzwi, po czym odwraca się w moją stronę. Wiem o co chodzi, podchodzę i nawet nie wysilając się na uśmiech wsiadam. Oboje nie wiedzą, że nadal przyglądam się ich rozmowie, bo szyby są przyciemniane. Chwilę później oboje wsiadają. Ashton Irwin siada również z tyłu, dzieli nas tylko jedno siedzenie. Jego odbicie mogę zauważyć w szybie, stuka długimi palcami o udo.

- Panienko... - słyszę Todda. Nie mam ochoty na rozmowę z kimkolwiek, ale wiem, że będę musiała dziś przeprowadzić jeszcze jedną.

- Nie - mówię aż zbyt stanowczo, ale to nie do końca specjalnie. - Nie chcę dziś słuchać żadnych żartów.

Następuje długa cisza ciągnąca się aż do domu. Wjeżdżamy do jasno oświetlonego garażu, w którym zmieszczą się dwa samochody. Opuszczamy pojazd, staję bez ruchu, tak samo pozostali.

- Skoro wróciliśmy, chcę się dowiedzieć wszystkiego. - oznajmiam z naciskiem na ostatnie słowo i wchodzę do części mieszkalnej przez drzwi. Jasne ściany zaczynają mnie irytować. Zrzucam buty i biorę je w dłoń, kiedy z kuchni wychyla się głowa Karen.

- Masz na coś ochotę, Lauro? - pyta miło, ale ja kręcę głową. Chwilę później zauważa osobę, która tu ze mną przyjechała. - Boże, pan Irwin...

- Dokładnie, panno Finlayson. - mówi, a następnie zwraca się do mnie: - Na pewno jesteś zmęczona. Idź się przebrać na górę, a potem zejdź do kuchni, dobrze?

Nie umiem mu się sprzeciwić, ten ton dziwnie na mnie działa. Biorę głęboki oddech i oddalam się od dwójki. Po kilkunastu sekundach jestem już na górze, gdzie docieram do pokoju. Dopiero tam mogę na spokojnie odetchnąć. Jedną ręką opieram się o szafę, a drugą ją otwieram. Biorę piżamę, aby już później nie tracić czasu. Marudzę na Karen, bo jedyna piżama, jaką znajduję, to satynowa i do tego różowa, składająca się z krótkich spodenek i bluzeczki. Nie mając nic innego do wyboru biorę ją i idę do łazienki.

Tam zmywam makijaż, który przypomina mi o mamie. Nadal nie mogę uwierzyć, że tak po prostu wyjechali i o niczym mi nie powiedzieli. Nawet się nie pożegnali!
Prawie zaczynam płakać, więc po umyciu twarzy rozbieram się i wchodzę do wody w wannie. Obmywam mokre od łez powieki i ciało, aby następnie po dziesięciu minutach wyjść z wanny. Wycieram się, ubieram piżamę i patrzę w lustro. Nie odkrywa zbyt wiele, jest w sam raz.

Opuszczam łazienkę, zimna podłoga spotyka się z moimi bosymi stopami. Po drodze moją uwagę przyciąga zdjęcie stojące na niewielkim stoliczku, tuż obok kwiatka. Jestem na nim razem z rodzicami, było chyba zrobione we Włoszech. Sięgam po nie, aby przyglądać się mu przez kilka sekund, a następnie je niedbale odstawiam i w końcu schodzę po schodach. Mijam drzwi prowadzące do niewielkiego gabinetu taty, gdzie trzyma wszystkie papiery, a następnie salon.

Stając w progu kuchni czekam, aż ktoś mnie zauważy. Irwin siedzi na stołku przy wyspie kuchennej, Karen przygotowywuje kawę. W końcu kobieta odwraca przypadkowo głowę w moją stronę i staje bez ruchu. Po krótkiej chwilce mężczyzna również mnie zauważa, ale nie reaguje tak, jak Karen. Robię niewinną minę i podchodzę bliżej.

- Wyglądacie, jakbyście zobaczyli ducha. - chichoczę i opieram przedramiona o blat. Widząc ich niezadowolone miny dodaję: - Nieważne. No, powiedzcie coś...

- Chciałaś wiedzieć wszystko... - zaczyna Irwin, skupiam na nim całą swoją uwagę. - Twój ojciec ma konkurencję, chyba rozumiesz?

Nie mam przecież ośmiu lat. Jednakże nie komentuję tego i jedynie przewracam oczami.

- Pewnemu mężczyźnie nie spodobało się to, że twój ojciec jest dość sławny jak na reżysera.

- I to wszystko? - pytam przejęta. - Czyli ten ktoś groził moim rodzicom?

- Tak i tak. - mówi, a następnie nabiera powietrza i blado się uśmiecha. Patrzę na niego z wymalowanym znakiem zapytania na twarzy. - Tobie nic nie grozi.

Chcę usiąść obok niego, co wykonuję. Śmieję się nerwowo i pytam:

- Skąd wiesz? To znaczy się: skąd pan wie?

- Trafił do więzienia za liczne przekręty i nie tylko. - odpowiada prędko, przytakuję. - Siedział tam długo, aż niedawno wyszedł. Jak narazie nie dowiedział się o tym, że w ogóle się urodziłaś. 

- A co, jeśli się dowie? - pytam z nutą lęku i schodzę ze stołka, aby podejść do szafki. Otwieram ją, staję na palcach i wyciągam dłoń po szklankę. Nalewam do niej wody i wracam na miejsce, czuję na sobie wzrok starszego.

- To wtedy będziemy się martwić. - mówi z odrobiną beztroski. Pozostało jeszcze jedno pytanie, które muszę mu koniecznie zadać.

- Czemu akurat pan musi... jakby się mną opiekować?

- Twój tata jest moim ojcem chrzestnym - odpowiada. Karen stawia przed nim kawę, ten cicho dziękuje i wsypuje jedną łyżeczkę cukru. Przytakuję i patrzę się tępo w blat ssąc wargę. - Powinienem zaraz już iść.

- Ale powiedział pan, że nie mogę zostać sama w domu...

- A ty za to mówiłaś, że są Karen i Todd. - uśmiecha się szeroko wykorzystując moje własne słowa przeciwko mnie. Spoglądam na niego smętnie. Boję się tego mężczyzny grożącego rodzicom. Co, jeśli już się dowiedział, że Palmerowie mają córkę? - Będę jutro z Dorothy.

Nie jestem zbyt zadowolona słysząc jej imię, ale nie mogę protestować. Nie mogę mieć też większych nadziei (dop.aut. nie jestem pewna czy pisze się -eji czy -ei więc wybaczcie, jeśli jest źle), bo pan Irwin na pewno jest ode mnie dużo starszy. Odprowadzam mężczyznę do drzwi.

- Nie jest ci zimno? - mówi zadziornie na pożegnanie, a ja niewinnie się uśmiecham patrząc na niego. Przede mną zapewne długa i bezsenna noc.

adult ➳irwinOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz