FOUR

44 19 0
                                        

Jeśli czytasz ten rozdział i książka ci się podoba, a wcześniej nie zostawiałeś gwiazdek, to dziś zrób wyjątek i zagwiazdkuj, proszę!👅

- Czy ta cała Dorothy jest pana żoną?

Patrzę na niego, on patrzy na mnie, a następnie się szeroko uśmiecha i kręci głową.

- Nie jest w moim typie - więc jaki jest jego typ? - Przyjaźnimy się.

- Przepraszam, to było głupie. - mówię zażenowana i czuję, że jestem cała zaczerwieniona. Nie mam teraz nawet odwagi spojrzeć na Irwina.

- Nie, nie obrażaj się. - z lekka prosi, po czym wzdycha: - I nie mów do mnie per pan, czuję się wtedy taki stary...

- To jak mam na pana... to znaczy ciebie mówić?

Nie odpowiada, wraca Karen, a chwilę później Dorothy. Siadają na swoich miejscach. Zaczynają rozmawiać o sprawach typowych dla dorosłych, więc siadam w poprzek z nogami luźno zwisającymi z fotela, włączam telewizor i znudzona się w niego wpatruję. Aż w końcu wpadam na pewien pomysł.

- Dorothy - zwracam się do kobiety nie odrywając wzroku od ekranu, po czym uśmiecham zawadiacko. - A może po prostu poczekamy, aż ten cały Jenkins dowie się o wyjeździe rodziców i złapią go na lotnisku?

- Osobiście nadal uważam, że będzie lepiej, kiedy pozwą ludzi odpowiadających za wypuszczenie Jenkinsa.

- I sami pójdą do więzienia! - mówię trochę głośniej i ściągam brwi. Słyszę kobiece, zirytowane westchnięcie. Udało mi się ją zdenerwować, powinnam się cieszyć, ale nie mogę.

- Niech ci będzie. Masz lepszy plan?

- Nie - odpieram i odwracam głowę w jej stronę. Mam wrażenie, że ta cała Dorothy chce bardziej zaszkodzić rodzicom, niż im pomóc. Nagle uświadamiam sobie, jaka jestem głupia. - Zaraz wracam. 

Idę po mój plecak, z którego wygrzebuję telefon. Wybieram numer mamy, może teraz się uda? Dzwonię. Można powiedzieć, że jest powtórka z rozrywki - jedyne co słyszę to poczta głosowa. Rozłączam się i niemal roztrzęsiona wracam do salonu, w którym oni znów rozmawiają o dorosłych sprawach, które nie powinny mnie dotyczyć. Trzymam się mocno za ramię, wręcz wbijam w nie paznokcie - to jeden z tych tików nerwowych. Powracam do oglądania MTV, ale co jakiś czas czuję się obserwowana. Zgaduję przez kogo. Resztkami sił powstrzymuję się przed sprawieniem, żeby nasze spojrzenia znów się spotkają.

- Czas wracać do biura. - w końcu mówi Dorothy, a ja oddycham z ulgą. Nareszcie pozbędę się tej wywłoki z domu. Nie, żebym była zazdrosna.

- Ja jeszcze chwilę zostanę. - oznajmia Ashton, ja nie reaguję. Karen odprowadza brunetkę do drzwi, a kiedy obie nie widzą, pokazuję tej drugiej język. - Nie uważasz, że to podejrzane?

- Co?

- To, że wszędzie chodzą razem.

- Dziewczyny często chodzą w parach do ubikacji. - tłumaczę, jednakże ten reaguje śmiechem.

- Mam pewną teorię, ale jak narazie nie mogę się nią podzielić.

- Co stoi ci na przeszkodzie?

Nie otrzymuję odpowiedzi, bo do salonu wchodzi Karen. Podchodzi do mnie i opiera jedną dłoń na oparciu fotela, drugą na swoim biodrze. Patrzy na mnie oburzona, ja na nią spokojna. Nadal siedzę w poprzek fotela.

- Może byś tak zdjęła te buty i przestała brudzić dywan? - wskazuje na moje stopy, ja patrzę na nią błagalnie i podnoszę dość wysoko nogę. - Użyj kiedyś swoich ust. - komentuje, ale zdejmuje moje buty. Uśmiecham się do niej słodko, a ta odchodzi marudząc.

- Więc co to za teoria? - odwracam się nadal uśmiechnięta i podpieram brodę na dłoni zaciśniętej w pięść.

- Musisz podejść bliżej. - mówi wręcz szeptem takim, jaki zazwyczaj używa się przy dzieciach, aby je czymś zainteresować. - No, szybciutko.

Podnoszę się i wstaje, aby podejść na paluszkach i usiąść z jedną nogą pod tyłkiem. Biała kanapa nadal jest nieprzyjemnie ciepła. Chcę usłyszeć co ma do powiedzenia Irwin.

- Podejrzewam, że Karen coś przed nami ukrywa. - patrzę na niego wzrokiem "no co ty nie powiesz?", Irwin bawi się kosmykiem moich włosów, znów moja twarz jest pokryta rumieńcem. - Ale to nie wszystko. Kiedy będziesz miała pewność, że pani Finlayson jest czymś zajęta, pójdziesz do jej pokoju i poszukasz w szufladach czegokolwiek niepokojącego.

- W tym rzecz, że Karen słyszy chyba wszystko. - wzdycham niezadowolona. To co mówię to czysta prawda, pewnego razu usłyszała upadek książki w moim pokoju znajdującym się daleko od kuchni i sypialni kobiety. A poza tym, ja sama jestem kaleką i zapewne sama zrzuciłabym coś niechcący. - Raczej nie uda mi się wejść bez zwrócenia na siebie uwagi.

- Nic się nie stanie, jeśli dosypiesz jej kilka uspokających tabletek do wieczornych ziółek.

- Tak nie można... - mówię oburzonym szeptem kładąc dłoń na swoim policzku. - Jakoś mi się uda bez otruwania Karen. Czego mam dokładniej szukać?

- Wszystkiego. - odpowiada, ale po sekundzie zdaje sobie sprawę, że nie do końca jestem pewna, czym jest dla niego wszystko. - Dokumentów z nazwiskiem twoim lub Jenkinsa i innych typowo podejrzanych przedmiotów. Chyba nie zauważy, jak na chwilkę znikną.

- Jeszcze nigdy nie szukałam czegoś na taką skalę...

- Wierzę w ciebie. - mówi z uśmiechem, od którego chyba się uzależnie, jeśli zobaczę go dzisiaj jeszcze raz. - Było milutko, ale i na mnie kiedyś nadchodzi czas.

Wstaje z kanapy, ja powtarzam tą czynność. Czuję się gorsza, bo blondynowi nikt nie wydał rozkazu zdjęcia butów. Trochę ślizgam się na błyszczącej, chyba marmurowej podłodze. Dochodzimy do drzwi wejściowych.

- Dasz sobie radę. - mówi Ashton na pożegnanie, ale ja nie jestem tego pewna i boję się, że Karen mnie przyłapię, ale muszę to zrobić. Dla mnie, dla Irwina i dla rodziców. On wychodzi, a ja zostaję prawie sama. Opieram się plecami i głową o zamknięte już drzwi i głębko oddycham. Czuję się jak detektyw w kryminale, ale to prawdziwe życie.

adult ➳irwinOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz