I

357 28 21
                                    



Jak myślicie, ile pechowych rzeczy może przytrafić się jednej osobie w ciągu jednego poranka?

Wszystko zaczęło się od zepsutego ekspresu do kawy. Wczoraj świeciły mu się jakieś dziwne kontrolki, których istnienia nawet nie byłam świadoma, ale oczywiście to zignorowałam. Dzisiaj zmuszona byłam napić się ohydnej rozpuszczałki, porcjowanej w mikroskopijnych saszetkach. Chyba były dołączane do jakiejś babskiej gazety, którą kupiła mi matka. A może ukradłam je ze stacji benzynowej?

Później był mój kot, który postanowił zrzygać się na nową bluzkę. Uprasowałam ją i odłożyłam na łóżko, a sama poszłam umyć zęby. Gdy wróciłam, zastałam piękną plamę z kociego pawia na przodzie. Głupi futrzak niedługo zostanie przerobiony na zrazy. Osobiście tego dopilnuję.

Wisienką na torcie było oczko w nowych rajstopach, ciągnące się od kolana aż do kostki. Zauważyłam je, gdy już zdążyłam wyjść z domu i otworzyć pilotem bramę. Z wrażenia aż wypuściłam z rąk rogalika z waniliowym nadzieniem - moją jedyną nadzieję na śniadanie. Pięknie.

Zamiast wracać błyskawicznie do środka i szukać nowej pary rajstop, stanęłam jak wryta na alejce. Brama oczywiście się otworzyła, ale przed nią stało jakieś auto. Dziwne. Stare. Z serii tych wymyślnych, które kupują faceci w średnim wieku, niemający co zrobić z czasem i kasą. Mało nie zadławiłam się własną śliną. Co to w ogóle ma być?

Zegarek mówił mi, że jeszcze dziesięć minut dzieli mnie od ostatecznej godziny wyjazdu. Zawsze coś. Pozostaje tylko pytanie, jak pozbędę się tego szkaradnego czterokołowca z własnego podjazdu? Zanim zdążyłam wybrać numer najbliższego posterunku policji, usłyszałam jakieś głosy z podwórka obok. No przecież! Od wczoraj kręciła się tam jakaś firma przeprowadzkowa.

Przebiegłam alejkę tak szybko, jak pozwalały mi obcasy, przecisnęłam się koło dziwnego samochodu i zerknęłam na sąsiednie podwórko. Brama była otwarta, a jakże. Jacyś spoceni faceci taszczyli po frontowych schodach wielkie czarne pudła. Wyglądały trochę jak... wzmacniacze do gitary? Mój brat był muzykiem. Widziałam u niego coś takiego. Przed domem stał też niski koleś, ubrany jak menel. Trzymał ręce na biodrach i śledził wzrokiem uwijających się robotników, więc jak nic musiał być właścicielem tego przybytku. Chociaż na to nie wyglądał.

- Przepraszam! - Ruszyłam w jego stronę, mało nie zwichnąwszy na wstępie kostki. - Przepraszam!

Facet w stroju lumpa odwrócił się w moim kierunku. Miał zaniedbany, miejscami siwy zarost, a spod tandetnej czapeczki z daszkiem wyzierały potargane czarne włosy. Wyglądał na szczerze zdziwionego i... przestraszonego? Cholera jasna, przecież się malowałam! Czyżby znowu tusz rozmazał mi się pod okiem, zmieniając mnie w karykaturę pandy? Nieważne.

- Czy to pańskie auto? - zapytałam, machając ręką w stronę mojego podjazdu, oczywiście niewidocznego z tej perspektywy. - To znaczy nie to. - Omiotłam wzrokiem ciężarówkę z wielkim napisem "przeprowadzki". - Tylko to coś zaparkowane przed sąsiednią bramą.

- Czarny Ford Falcon z 1962 roku? - upewnił się. Miał całkiem miły głos.

Wywróciłam oczami.

- Kolor się zgadza. Co do reszty, nie mam pojęcia. Mógłby pan szybko go zabrać? Śpieszę się do pracy.

- Jasne.

Poprułam z powrotem na swoje podwórko. Miałam już wsiąść do swojego samochodu i czekać tam, gotowa na możliwość odjechania z piskiem opon, gdy przypomniałam sobie o rajstopach. Cholera jasna. Niewiele myśląc, zrzuciłam z nóg bardzo niewygodne i bardzo drogie buty i ściągnęłam podarte rajstopy. Usłyszałam cichy śmiech.

Burnout | Green Day fanfiction PLOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz