II

263 24 15
                                    


Wróciłam do domu kompletnie wyczerpana. Nadgodziny kiedyś mnie zabiją. Wysłałam Markowi smsa:

"Sorry, odwołuję, nie dam rady"

Odpowiedź przyszła bardzo szybko.

"I tak przyjadę"

Westchnęłam zirytowana.

"Nie wpuszczę cię, więc się nie fatyguj"

Rzuciłam telefon na kanapę, nie chcąc go więcej słyszeć. Ruszyłam do łazienki, zrzucając z siebie wszystkie części garderoby, nie bacząc na to, gdzie wylądują. Mój stanik trafił kota - głupiego sierściucha - w łeb. Nie było mi szczególnie przykro. Weszłam pod prysznic, gdy usłyszałam dzwonek domofonu. Boże, ale ten Mark jest uparty. Nie miał przyjechać o dziewiątej? Nieważne. Zignoruj go, Madeline. Nie wejdzie tutaj. Po kilkunastu sekundach dźwięk ucichł, ale odzywał się ponownie trzy razy. Zaklęłam pod nosem i wyskoczyłam spod prysznica, owinięta tylko w ręcznik. Dobrze, niech mu będzie. Co za baran. Miałam nadzieję, że przyniósł wino. Dużo wina. Wcisnęłam odpowiedni guzik na domofonie i ruszyłam w kierunku drzwi wejściowych, które otworzyłam z rozmachem.

- Daję słowo, powinieneś iść do seksuologa, skoro aż tak chce ci się pie...

Urwałam gwałtownie, widząc na ścieżce faceta, który absolutnie nie był Markiem. Mark nie założyłby czarnych tenisówek do szarych spodni od dresu i flanelowej koszuli w fioletową kratkę. Bez trudu rozpoznałam menelowatego sąsiada, chociaż tym razem pozbył się czapeczki i założył okulary. Zamiast zrobić cokolwiek racjonalnego - uciec z krzykiem, zatrzasnąć drzwi, wezwać policję - nawet nie drgnęłam.

- To ja... Ja może... Przyjdę później - wykrztusił, robiąc kilka kroków do tyłu. Zarumienił się jak nastolatek.

- Tak - powiedziałam z głupim uśmiechem. - To znaczy... Nie żeby coś... Zdarza mi się przyjmować gości w takim stroju, ale... Może po prostu... Wie pan co, chyba kot mi się pali.

Wbiegłam do domu, trzaskając drzwiami tak gwałtownie, że z szafki spadła szklana figurka szpetnej baletnicy i roztrzaskała się w drobny mak. Co tu się właściwie odpierdoliło? Podeszłam na palcach do okna i dyskretnie przez nie zerknęłam. Zdążyłam dostrzec zamykającą się furtkę.

Bardzo powoli wypuściłam powietrze z płuc. Czy ten dzień mógłby być jeszcze gorszy? Musiałam się napić. Najlepiej wódki, ale ponieważ kobietom nie wypada samotnie zalewać mordy czystą, miałam w domu tylko wino. Może po obaleniu całej butelki zrobi mi się lepiej. Ruszyłam do kuchni, w myślach już mocząc usta w alkoholu, gdy nagle poczułam przenikliwy ból w lewej stopie. Ożesz. Kurwa. Mać.

Gdzieś w podeszwie mojej stopy tkwiły resztki szklanej baletnicy. Wiedziałam, że za nic nie mogę spojrzeć w dół, bo zwymiotuję. Albo się popłaczę. Albo jedno i drugie. Jak dobrze, że nie położyłam w salonie dywanu, jak radziła mi to matka. Krew zdecydowanie łatwiej zmywa się z paneli. Kicając na prawej nodze, jakoś dotarłam do łazienki. Zaczęłam od przemycia rannej stopy pod prysznicem. Kontakt z zimna wodą zdecydowanie jej nie służył. Prawie skręciłam się z bólu. A myślałam, że nic bardziej bolesnego niż pierwszy dzień okresu mnie nie spotka. Wreszcie, głęboko oddychając, siadłam na brzegu wanny i zdecydowałam się zerknąć na nieszczęsną stopę.

Mogłam obejrzeć sobie całą masę drobnych ranek, błyszczących od fragmencików szkła. Ale najgorsze było miejsce, w którym tkwił fragment głowy baletnicy. Patrzyła na mnie swoimi zezowatymi oczkami. Chyba siedziała głęboko. Szklana franca. Wyciągać, nie wyciągać? I tak będę musiała pojechać na pogotowie. Jak mam prowadzić samochód ze szkłem w stopie? Gdzie jest mój telefon?

Burnout | Green Day fanfiction PLOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz