7.

73 6 4
                                    


Jest ciemno i cholernie zimno. Mogłem się domyślić, że tak właśnie będzie wyglądał mój powrót ze spotkania z Jamesem. Tak dzieje się praktycznie zawsze gdy idziemy razem na pizzę i jedno, dwa a czasem siedem piw. Problem w tym, że McVey mieszka na drugim końcu miasta więc tą podróż przeżywamy niestety osobno.

Mimo wszystko lubię spacerować późnymi wieczorami po uliczkach na  obrzeżach Londynu. Nie wiadomo dlaczego Anglicy lubią przestrzegać ciszy nocnej. A już szczególnie poza centrum stolicy. Dlatego idąc sobie nie na trzeźwo nie spotykasz praktycznie nikogo kto mógłby zagrozić twojej marnej posturze.

Poza tym jednym piątkowym wydarzeniem wydaje mi się, że całkiem spokojnie reaguje na alkohol. Przynajmniej nie kończę nigdy nawalony w ciemnych uliczkach. Dlatego też nie zamówiłem żadnej taksówki. Och, przecież i tak nie miałbym na nią ani pół funta.

Podczas takich samotnych spacerów przychodzi ci do głowy mnóstwo dziwnych rzeczy. Rodzą się wyśnione pomysły a twoim oczom ukazują rzeczy lub osoby, których tam być nie powinno. Moja podświadomość jest jednak bardzo ostrożna. Nie daje sobie wmówić wielu rzeczy.

I tak idę trzęsąc się z zimna pod sklepieniem nieba, które nie ma w sobie nawet grama błękitu. Czy to w dzień czy też w nocy jest ono zawsze szare. Czasem przybiera inne odcienie, ale zawsze jest to ta sama, nudna szarość. Bardziej od gwiazd widoczny jest porywisty wiatr uderzający o parapety bliźniaczych domków. Sprawia on uczucie lekkiej niepewności a gdzieś przede mną gaśnie właśnie uliczna latarnia. Jestem w punkcie w którym ciężko dostrzec co jest prawdą a co fikcją.

Nadjeżdża samochód o niezidentifikowanym kolorze. Jest on jednocześnie jedynym źródłem światła. Zatrzymuje się przed moimi stopami a ja jak na wznak stoję i patrzę.

Uchyla się szyba a w oknie pojawia się postać znanej mi dziewczyny. Znowu pojawia się w najmniej oczekiwanym przeze mnie momencie. Patrzy na mnie jakby próbując upewnić się kim jestem a ja patrzę na nią zastanawiając się dlaczego jest właśnie sobą.

- Cześć. - mówi, a jej łagodny głos dociera do mnie w opóźnionym tempie. - Co ty tutaj robisz? - pyta. Mój rozum nie chce odpowiadać. Wymijam samochód i idę przed siebie. Dziewczyna nie daje za wygraną. Jedzie w tempie mojego chodu.

- Zaczekaj. Może podwieść cię gdzieś?

Otóż nie chcę się sprzeciwiać. Gdybym był głupi od razu wpakowałbym się do eleganckiego samochodu jej ojca i zrobił coś czego prawdopodobnie bym potem żałował. Ale mój zdrowy rozsądek próbuje mnie ostrzec. Ta dziewczyna jest w stanie zrobić wszystko. Jednej nocy mogłaby sprawić, że byłbym najszczęśliwszym chłopakiem na ziemi a następnie zniszczyć mnie od środka. Nie mam doświadczenia ale nie jestem naiwny. Patrzę znów na nią. Podchodzę do lśniących w blasku księżyca lakierowanych drzwi i delikatnie zaciskam klamkę. Wsiadam. Raz się żyje, czyż nie?

Siedzimy w ciszy. Oby dwoje nie wiemy w jakim celu. Ale siedzimy. W końcu odwracam swój wzrok w jej stronę. Światła jej własnego samochodu idealnie oświetlają jej twarz. Przyglądam jej się dokładnie.

- Nie sądziłam, że spotkam akurat ciebie krążącego po pijaku późnym wieczorem. - cicho się śmieje.

- Nie jestem pijany. - bełkoczę.

- Nie oszukujmy się, gdybyś był trzeźwy nigdy byś tu nie wszedł. - nic jej na to nie odpowiadam. Spoglądam tylko przed siebie.

- A ty? Co ty tu w ogóle robisz? - pytam po chwili.

- Lubię jeździć wieczorami. To niezwykle relaksujące. - mówi z aluzją w głosie. - Serio, spróbuj kiedyś. Wyglądasz na zestresowanego.

- Nie jestem zestresowany. - zaprzeczam.

- Oh Tris. Próbujesz dotrzeć do każdego a nie umiesz zrozumieć samego siebie.

- Słucham? - dziewczyna zaczyna jechać przed siebie.

- Jesteś niby niepozorny. Totalnie bez zarzutu. Zgrywasz introwertyka, bazgrzącego swoje marzenia na skrawkach papieru. Jesteś bezkonfliktowy jednocześnie zawsze znajdujący się w centrum problemu. Nikt o tobie nie słyszy ale każdy cię zna. - wpatruje się w nią jak w pieprzony obrazek. Ona bierze głęboki oddech i jedną ręką trzymając kierownice poprawia swoje  włosy. - Jesteś inteligentny ale dla dobra samego siebie udajesz nieogarniętego. Ah no i trzymasz się z tą nadpobudliwą blondynką i chłopakiem z napadami powracającego homoseksualizmu. Nazywasz ich przyjaciółmi ale z dziewczyną liżesz się na jej pierwszej imprezie a chłopaka nigdy przy tobie nie ma.

- Nie lizałem się z Lucy, o czym my w ogóle rozmawiamy? - uderzam pięścią o kokpit.

- A teraz próbujesz wmówić mi, że taki nie jesteś mimo, że w twojej głowie co jakiś czas powraca jej imię. Czyż nie, Tris?

- Cholera jasna, nie znasz mnie.

- Okay... może i nie. - cicho wzdycha. Ale czy ty siebie znasz?

Siedzę cicho analizując każde jej słowo. Pytanie proste ale i skomplikowane. Z tą dziewczyną jest coś nie tak. Albo jest chorą stalkerką albo zna się na ludziach jak nikt inny. Przy okazji należy do Elity i udaje, że jest pustą lalą. Czy nie powinienem powiedzieć tego na głos? Może mógłbym jej udowodnić, że nie jest lepsza. Szybko jednak do mnie dociera, że nie w tym sens tej rozmowy.

- Czemu to robisz? - pytam.

- Co?

- Nie lubisz takich jak ja ale co chwilę stajesz na mojej drodze. Nie chciałaś żebym z tobą miał do czynienia a teraz odwozisz mnie do domu.

- Próbuję sobie coś udowodnić, Tristan. - dziewczyna zatrzymuje się pod przystankiem na którym dzisiaj rano się spotkaliśmy. - Gdzie mieszkasz? - pyta.

- Sam już dojdę. Dzięki. - wychodzę nie zważając na to czy ma jeszcze coś do powiedzenia. Nie spoglądam za siebie czując na plecach światła samochodu. Victoria Nelson odjeżdża co syngalizuje mi dźwięk silnika. Idę nie wiedząc dokładnie gdzie chcę się teraz znaleść.

Po chwili jednak kończę przed jednym z tych domków, stojących pomiędzy innymi, pomalowanymi na pastelowe kolory. Ten jednak jest zwykły, zbudowany z czerwonych cegieł ale żeby pasować do innych posiadający duże czerwone drzwi. Ta barwa jest tak nasycona, że nawet w nocy bez problemu wyróżnia się z otoczenia. Stoję i patrzę zastanawiając się czy wejść teraz czy za kilka minut. Moich rodziców i tak tam nie ma. Marie pewnie wyszła kilka godzin temu a jedyną osobą, którą obchodzi moja obecność jest Millie.

Otwieram jak najciszej drzwi. Wchodzę powoli a pod moimi stopami skrzypi stara drewniana podłoga. W myślach uciszam sam siebie. Ściągam kurtkę i rzucam ją w kąt. Wchodzę po schodach by udać się do pierwszego pokoju po prawej.

Gdy ją widzę moje serce zaczyna się uspokajać. Podchodzę bliżej jej łóżka i przysiadam na jego brzegu. Przykrywam bardziej jej ciało i głaszczę po blond włoskach. Różowe lampki oświetlają jej twarz. Od zawsze bała się ciemności.

- Śmierdzisz tanim piwem. - mamrocze a ja wybucham cichym śmiechem. Dziewczynka otwiera jedno oko i przygląda mi się znacząco.

- Millie skąd wiesz jak pachnie tanie piwo?

- Na inne cię nie stać. - uśmiecha się po czym siada na łóżku.

- Przepraszam, że nie było mnie tak długo. - szepczę.

- Spoko... Marie zrobiła mi naleśniki na kolację!

- To super. - uśmiecham się.

- A tak w ogóle to była tu Lucy. Chciała z tobą pogadać ale po chwili stwierdziła, że w takim razie nie ważne i poszła.

- Serio? O której?

- Nie wiem jakoś koło 17:00.

- Dobra. Idź lepiej spać, mała. Jutro musisz iść do szkoły. - całuję ją w czoło i utulam do snu. Po chwili wychodzę i udaje się do swojego pokoju. Rzucam się na łóżko. Patrzę przez długi czas w sufit po czym wyciągam swój telefon.

Do Lucy, 00:46
Musimy pogadać. Coś jest nie tak...







elite [THE VAMPS]Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz