11.

52 3 0
                                    


Czasami cały wszechświat pragnie aby było do dupy. Aby wszystko po kolei się waliło pozostawiając za sobą tragiczne skutki. Czasami wszechświat ukazuje mi moją nadwyraźną słabość sam nie wiem w jakim celu. Powtarzałem sobie, że kiedyś zła passa się skończy i to ja będę patrzył na krzywdę innych. Oczywiście. Nikomu nigdy nie życzę źle ale czy nie przyjemniej by było gdybym chociaż raz w życiu odniósł jakiś sukces swoją ciężką pracą. Albo żeby chociaż nadszedł jeden taki dzień w którym mógłbym rano spojrzeć w lustro i być z siebie dumnym. Bym mógł powtarzać sobie "jesteś w porządku" bez zaciskania pięści i gorzkich łez spływających po policzkach.

Bywa jednak, że wszechświat się do mnie uśmiecha. Potrafię wstać rano i włączyć ulubioną piosenkę, rozprzestrzeniającą się po tym całym smutnym domu. Spojrzeć za okno, nie ważne czy widząc słońce czy angielski deszcz i uśmiechnąć się. Zauważyć piękno w rzeczach w których na ogół nie zauważam i czuć się... po prostu czuć się dobrze.

Był to właśnie taki dzień. A przynajmniej takie pozostawiał pozory. Mimo szarego nieba, wczesnej pory i smutnego słowa, powszechnie znanego jako nieszczęsny "poniedziałek" czułem się dobrze. Lekko wykończony ostatnimi wydarzeniami ale cholernie szczęśliwy.
Zaparzyłem poranną kawę. Zrobiłem śniadanie dla siebie i Millie, która zaczynała szkołę dzisiaj o wiele później oraz spakowałem wszystkie potrzebne mi na dzisiaj rzeczy do plecaka.

Powoli udałem się na przystanek. W głowie rozbrzmiewały moje ulubione utwory a na nogach miałem moje ulubione trampki z zwierzęcym wzorem. Wszystko wydawało się piękne. Mokry chodnik, niedomalowany płot sąsiada i jego rozszczekany pies. Wokół mnie ludzie spieszyli się do pracy czy szkoły a ja jakby nie przejęty celem do którego zmierzam szedłem powoli w stronę już odjeżdżającego autobusu.

Do szkoły dotarłem w niecałe 10 minut. Od razu udałem się do szafki. Zostawiłem tam swoją przemoczoną kurtkę i wziąłem podręcznik z geografii rozszerzonej. W tym momencie przypomniało mi się, że powinienem nauczyć się na odpowiedź. Na szczęście był to mój dzień i nikt, nawet ta jędza z gegry, tego nie zniszczy. Z resztą już i tak mi się od niej wystarczająco oberwało.

Zamykając skrzypiące drzwi z szafki zauważyłem stojącą niedaleko Victorię. Podszedłem więc bliżej.

- Cześć. - powiedziałem z uśmiechem.

- Ta... - skrzywiła się. - Hej. - cicho odparła, poprawiła włosy i z niezwykłą gracją wyminęła moją osobę. Pozostała po niej tylko fala słodkich perfum, która przypominała mi sobotnią imprezę. Zaciągnąłem się jej nieziemskim zapachem i odprowadziłem ją wzrokiem. Dopiero teraz podjąłem próby zrozumienia dlaczego nie chce ze mną rozmawiać. Po chwili jednak stwierdziłem, że to przy tym wszystkim nieistotne.

Zadzwonił dzwonek. Po drodze do sali z geografii spotkałem Jamesa.

- Hej stary. - kiwnął ręką w dziwny sposób.

- Hej. - burknąłem. - Dzięki, że pomogłeś mi szukać mojej siostry. - pokręciłem głową. - Order dla najlepszego przyjaciela bezkonkurencyjnie powinien znaleść się w twoim ręku. - odparłem z sarkazmem.

- Ej no wyluzuj. - próbował mnie dogonić. - Widziałem, że Nelson pobiegła za tobą. Stwierdziłem, że to idealna okazja dla ciebie więc zostawiłem to waszej dwójce.

- Okazja do? James my szukaliśmy mojej siostry. To była sytuacja kryzysowa. - warknąłem.

- W takich sytuacjach właśnie dzieją się najlepsze rzeczy Evans. - powiedział z entuzjazmem.

- Dobra lepiej chodź bo znowu się spóźnimy. - pospieszyłem chłopaka, który w dziwny sposób poruszył brwiami.

______________________________________

Mimo, że może nie miałem do czynienia z dużą ilością dziewczyn w swoim życiu to domyślam się jaka większość z nich jest. Ale nie Victoria. Zawsze wydawała mi się oderwana od rzeczywistości. Taka jak ja ale w innym sensie. Wydaje się być nieosiągalna, wywyższająca się nad innymi a gdy pozna się ją troszkę lepiej jest inaczej. I powinienem pewnie przejąć się gdy laska nie chce ze mną rozmawiać ale ona... u niej wydaje być się to nadzwyczaj normalne. Bo czy nie tak zachowuje się typowa dziewczyna z Elity? Jej foszek wydaje się być niczym groźnym a wręcz czymś co nakręca mnie do działania.

Tym razem postanowiłem zaatakować w najmniej odpowiednim momencie. Długonoga szatynka siedząca przy elitowskim stoliku wśród swoich koleżanek z branży i nieświadomy czyhającego na niego bezpieczeństwa przerośnięty i niezdrowo chudy blondyn w panterkowych trampkach. To musi się udać.

Postawiłem jedną nogę na schodku prowadzącym do tej odosobnionej strefy. Chwilę się zawahałem po czym jednym ruchem znalazłem się na platformie. Dumnie podszedłem do stolika pełnego rozpieszczonych laleczek.

- Cześć. - powtórzyłem swoje poranne przywitanie z dumnie podniesioną głową.

- Ktoś ty? - spytała jakaś ruda dziewczyna z przerośniętymi brwiami. Wysłałem jej tylko nieprzyjemne spojrzenie.

- Kimkolwiek jesteś... - zaczęła Victoria siedząca na przeciwko mnie. - Idź sobie.

W momencie wybuchnąłem niekontrolowanym śmiechem.

- Słucham? - spojrzałem na nią.

- Idź sobie. - powtórzyła.

- Za kogo ty się uważasz? - wybuchnąłem. - Jednego dnia bawisz się ze mną na swojej przepełnionej drogim alkoholem imprezie a drugiego unikasz bo przecież taka pusta, słodziutka lalunia jak ty nie może zadawać się z kimś takim jak ja.

- Tristan. - powiedziała głośno czym przyciągnęła wzrok prawie wszystkich siedzących wokół. - Chyba masz jakiś problem. My ci w nim nie pomożemy. - rozejrzała się po koleżankach, które dalej nie dowierzały, że dziewczyna zna moje imie.

- To ty masz jakiś problem. Jeśli myślisz, że masz jakąś władzę tylko dlatego, że wyglądasz tak. - wskazałem palcem na jej ciało. - A twój tatuś przesyła ci niewiadomo ile pieniędzy samemu nie miejąc nawet chwili czasu dla ciebie to grubo się mylisz. - na twarzy dziewczyny rysował się smutek. Taki szczery smutek, którego za cholerę się nie spodziewałem.

- Łatwo ci tak oceniać innych? Chyba o tym rozmawialiśmy. Pomagałam ci szukać twojej siostry pół nocy. Zostawiłam swoją imprezę. Wszystko rzuciłam żeby ci pomóc Tristan. A ty zostawiłeś mnie na tym posterunku całkiem samą. Ja też nie miałam jak wrócić do domu w środku nocy i uwierz mi mogłeś postarać się chociaż o te niewielkie "dziękuję". Byłoby naprawdę miło. Zastanów się nad sobą Evans. - jej głos się załamał a na stołówce panowała kompletna cisza. Wszyscy patrzyli na nią ze zdziwieniem albo ze złością, jak to w przypadku grożącego mi wcześniej Simpsona.

- Ja.. - zacząłem.

- Ty... właśnie ty. To z tobą jest coś nie tak. Ale świetny z ciebie facet! - zaśmiała się. - Powiedz, co sprawiło, że masz aż tak duży kompleks niższości, że musisz grać na uczuciach dziewczyny aby poczuć się cool? - patrzyłem na nią z lekkim wyrzutem, którego nie chciałem po sobie pokazać. - Nie miałeś dzieciństwa albo mama nie pochwaliła twoich rysunków. - cicho westchnąłem. - Oh, a może tatuś nigdy nie przyszedł na żadne twoje zakończenie? *

Trafiła w punkt. W ten jeden z wielu ale największy słaby punkt. Albo jest cholernie inteligentna albo zrobiła to nieświadomie. Przypuszczam, że to pierwsze.

Wszyscy wciąż patrzyli na naszą dwójkę. Victoria rozejrzała się dookoła.

- Pozdrów Millie. - smutno się uśmiechnęła po czym wyminęła mnie i wyszła z pomieszczenia. Reszta wciąż patrzyła tylko na mnie. Zmieszany wróciłem do swojego stolika. Przede mną siedzeli James i Lucy wpatrujący się we mnie jak w pieprzony obrazek. Obrazek totalnej porażki, skończonego idioty. nawet nie ma takiego słowa, które określiłoby jak bardzo się pogrążyłem.

Cofam to. Wszechświat nigdy się nade mną nie lituję. A napewno nie dzisiaj.

______________________________________

*SKAM, sezon 1, rozmowa Noory z Williamem

elite [THE VAMPS]Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz