Paradoksalnie, przytłacza mnie ostatnio dosłownie wszystko. Pochmurna angielska aura jak i złudne przebłyski słońca. Samotność jak i nadmiar ludzi wokół mnie. Nie dobrze mi na samą myśl robienia czegokolwiek pożytecznego a szkoła to tylko wisienka na torcie mojego psychicznego załamania. Jak teraz tak sobie myślę, to jestem tak mdłą postacią, że gdyby ktoś pisał o mnie opowiadanie to pewnie ziewałby opisując to wszystko co robię. A robię kompletnie nic.Ale zaskoczę Was - zjawiłem się w szkole. Bardzo niechętnie ale to zrobiłem. Błądziłem między zatłoczonymi korytarzami pełnymi znanych twarzy. Nikt mi się już tak nie przyglądał jak ostatnio a i tak czułem się obserwowany. Czułem się jeszcze bardziej obco niż zwykle a sam nie wiedziałem, że to możliwe.
Znacie to? Czuć się samotnym wśród tłumów, obcym wśród znajomych i posiadać tą niezwykłą chęć pojawienia się w innym świecie. Lepszym świecie.
Rzeczywistość jednak jest jedna. A my musimy się z nią pogodzić i albo starać się być lepszą wersją siebie albo czekać na coś co nigdy nie nastąpi.
Pojawiłem się więc na środku szkolnej stołówki. Trzymałem niebieską tacę pełną niedosolnych ziemniaków i nieświeżych warzyw. Przy stoliku pod oknem nie siedziała jak zwykle uśmiechnięta blondynka sprawiająca, że rzeczywistość jest łatwiejsza do przejścia. Nie siedział tam też obłąkany blondyn wpajający innym, że wegetarianizm jest lepszy niż piwo za połowę ceny. Stolik był pusty a strefa Elity bardziej tłoczna. Widok Lucy Parker nikogo tam nie zaskoczył. Ale James? Siedział tam z nią w towarzystwie ładniutkich blondyneczek z przewieszoną lśniącą gitarą przez ramię. Nie mówił, że jego rodzice w końcu się na nią zgodzili. Hmm...
Powędrowałem z opuszczoną głową do swojej niezastąpionej miejscówki. Usiadłem. Kilka razy przemieszałem widelcem zawartość talerza i w końcu gdy zdałem sobie sprawę, że jedzenie dzisiaj nie przejdzie mi przez gardło po prostu wpajałem swój wzrok w kawałki sałaty. Liczyłem, że może ona mnie zrozumie i powie coś ciekawego.
- Chodź do nas. - podniosłem głowę. Vicky wpatrywała się we mnie z skrzyżowanyni rękoma.
- Nie, dzięki? Dobrze mi tu. - zaprotestowałem.
- Wolisz siedzieć sam?
- Drugi raz nie przekroczę progu dzielącego "Elitę" i normalnych ludzi. A ja jestem normalny więc zostaję tutaj.
- Zrozumiałam, odpuść już sobie.
- Słucham?
- Nie zgadzasz się z niczym co do ciebie mówię. Jeśli chcesz mi coś udowodnić to daruj sobie, Tristanie. Nie możesz po prostu wyluzować i usiąść z nami przy stoliku. Ze mną? - zatrzepotała rzęsami jakby to miało coś dać. Chociaż pewnie to by przeszło. Ale nie u mnie.
Siedziałem dalej w ciszy patrząc bezradnie w talerz. Nie zareagowałem na jej słowa choćby skinięciem głowy. Po chwili jednak uniosłem wzrok. Teraz Victoria siedziała naprzeciwko mnie patrząc swoimi niebieskimi oczami prosto w moją stronę. Dziewczyna pozostała ze mną przy zwykłym stoliku. Upierałbym się dalej przy mojej postawie "I don't care" ale tym razem cieszyłem się, że to właśnie ona tu jest. Dlatego też na mojej twarzy pojawił się lekki uśmiech. Szatynka odwzajemniła go. Poczułem narastające szczęście gdzieś głęboko w serduszku. Cholernie dziwnie być szczęśliwym.
- Dlaczego tak rzadko się uśmiechasz? - spytała.
- Bo nie mam nigdy do tego powodu. -wymamrotałem przerywając nasz kontakt wzrokowy.
- A jednak teraz miałeś?
- Miałem. - odpowiedziałem krótko. - Ale zatrzymaj się, bo powiem coś co jest do mnie nie podobne.
CZYTASZ
elite [THE VAMPS]
FanfictionSpróbuj oprzeć się lasce z Elity, której nazwisko rozpływa się na językach zazdrosnych undergroundowych licalistek. Spróbuj jej odmówić a stracisz wszystko, jeżeli cokolwiek w ogóle miałeś.