[Okładka nadejdzie w najbliższej przyszłości ;)]
Było zimno.
Eridan siedział skulony na obudowanym przystanku i trząsł się tak bardzo, że aż dzwoniły mu zęby. Jakiś czas temu ochroniarze wyrzucili go z galerii, w której ukrywał się przed śnieżycą.
Przyleciał do Europy, ponieważ słyszał, że jesienią środkowa część tego kontynentu wygląda bajecznie. Zwiedził fragment Francji, Niemcy, Austrię i odwiedził Węgry, a w miarę jak poruszał się na północ, robiło się coraz zimniej. Kiedy przekroczył granicę Polski, stwierdził, że nie, to koniec, wraca do domu. Kiedy przyjechał do Krakowa, miasta, o którym bardzo dużo słyszał od Feferi, jego kuzynki, aby dać mu jeszcze szansę, skradziono mu portfel. Szedł przez najsłynniejszą ulicę, Floriańską, i najprawdopodobniej wtedy to się stało. Dokumenty, karty, pieniądze, paszport, jego ukochana, zabytkowa, złota moneta, wszystko znikło. Gdy tylko to zauważył, wyciągnął telefon, żeby sprawdzić, gdzie jest konsulat australijski. Smartfon oczywiście wypadł mu z ręki. I przeżył spotkanie pierwszego stopnia ze słynnymi, krakowskimi kocimi łbami. A raczej nie przeżył, bo już więcej się nie włączył. Eridan spytał kilka osób, ale nikt nie miał pojęcia, wtedy zaczął padać śnieg, a on szybko wrócił do galerii, pod którą wysiadł z pociągu. Siedział tam do nocy, myśląc gorączkowo, co powinien zrobić i próbując włączyć telefon, bez skutku. Później dosłownie wyrzucono go na szalejącą śnieżycę.
Marzł teraz na przystanku, w ciemności, w swoim niebieskim, wełnianym szaliku, cienkiej kurtce i fioletowych rurkach, z nadal rosnącą gulą wściekłości i rozżalenia w gardle. Zamarznę - myślał. - Zamarznę i nikt nie będzie wiedział, co się ze mną stało.
- Hej, sorry, dwadzieścia cztery już jechał?
Eridan drgnął i obrócił głowę w stronę nieznajomego, który odezwał się do niego.
- Huh? - zupełnie nie zrozumiał obcego języka.
- Czy dwadzieścia cztery już jechał? Tablica nie działa. - Chłopak zagadujący do niego kiwnął głową w stronę czarnego ekranu, stojącego ponad przystankiem.
- Don't understnd... - końcówka słowa zagubiła się gdzieś, gdy Eridan poczuł, jak powieki mu opadają, a on sam leci na chodnik.
- Hej, co jest?! - Usłyszał jeszcze. Matko, jak on nienawidził tego szeleszczącego, okropnego języka.
*
Sollux nie zdążył złapać chłopaka, który osunął się z ławki i uderzył twarzą o chodnik. Od razu podniósł go, w tym samym momencie odezwał się jego telefon. Captor zaklął, posadził drugiego chłopaka i odebrał komórkę, wygrywającą jeden z kawałków Blue Oyster Club.
- Cześć AA, sorry, jestem w drodze - zaseplenił do komórki. Przyjaciele od dobrych dwóch godzin już czekali na niego w umówionym barze. - Nie, nic się nie stało, zaspałem. Nie, wcale nie grałem w CSa - grał w Team Fortress 2. - Muszę jeszcze wezwać kartkę, jakiś dzieciak właśnie zemdlał na przystanku...
Chłopak zawahał się i przyjrzał twarzy nieznajomego. Doszedł do wniosku, że skądś go zna, blond włosy, charakterystycznie zafarbowane na czole na jasny fiolet i piegi na opalonej skórze.
- O cholera - zaklął. - Nie, nic się nie stało. Ale nie uwierzysz. Trafiłem właśnie na kuzyna dziewczyny twojego brata.
Z telefonu dobyło się głośne „CO?!".
- Właśnie na krakowskim przystanku zemdlał Eridan Ampora! FF pisała mi, że przyjeżdża na chwile do Polski, ale nie sądziłem, że na niego wpadnę! Hę? No muszę go zabrać, FF zabiłaby mnie przez ekran monitora, gdybym go zostawił. Tak, masz rację, nie zrobiłaby tego. No, idźcie dalej sami, następnym razem się napijemy.
Sollux westchnął i krytycznie przyjrzał się Eridanowi i jego fioletowej walizeczce. Śnieg zaczynał mocniej padać. Captor przewiesił sobie torbę Eridana przez głowę, wziął drugiego chłopaka pod ramie, jego walizkę w jedną rękę i z trudem ruszył w drogę powrotną do swojego mieszkania. Czekała go długa droga, z częstymi przystankami oraz bolesnym spotkaniem ze schodami, ale jeszcze tego nie wiedział. Miał dowiedzieć się dopiero za kilka minut.
CZYTASZ
Zima
FanfictionEridan Ampora został okradziony, stracił telefon i zgubił się w obcym kraju. Na domiar złego zaczął padać śnieg. Chłopakowi przyszło tylko zamarznąć na starym przystanku. Erisol, chyba fluff.