Zajrzyjmy na chwilę do eksperymentu wychowawczego. Mia leżała zakopana w szarej pościeli. Armes odrabiał ich lekcje, gdyż po ostatnich spotkaniach z Alice, Mia nie była w stanie nawet samodzielnie chodzić, a co dopiero robić zadania domowe. Uznajmy, iż była po prostu systematycznie dręczona psychicznie co przynosiło spodziewane skutki. Zastanawiające było tylko to, ile jeszcze siedemnastolatka da radę pociągnąć w ten sposób. Armes robił wszystko by jak najdłużej, lecz nie było to proste zadanie, bo jak się dowiedział, jego pozycja jako partnera także została podkopana przez Alice. Rozmawiał dużo na ten temat ze swoją partnerką, więc jak na ten moment było okey, ale wiedział, że nie na długo. Przerażało go co jeszcze ta socjopatka wymyśli. W końcu skończył porównywanie komórki roślinnej z bakteryjną i z ulgą wyprostował zgarbione plecy, po czym odsunął krzesło od biurka i podszedł w stronę łóżka ukochanej. Trzęsła się z zimna i płaczu. Nic dziwnego, gdyż na zewnątrz szalała burza, a oni mieszkali w drewnianym domku, więc wiatr z łatwością przedostawał się przez szpary między zniszczonymi deskami, z który zbudowane były ściany ich mieszkania. Armes westchnął cicho i wszedł pod kołdrę obok swojej księżniczki, by chociaż trochę ogrzać ją swoim ciałem. Jak tylko dotknął ramienia dziewczyny, ta od razu wybudziła się z koszmaru i chciała uderzyć osobę leżąca obok niej. Na szczęście chłopak w porę chwycił jej dłoń i gwałtownie przyciągnął Mie do siebie. Ta zdawała się go nie poznawać. Rzucała się na wszystkie strony i patrzyła na niego niewidzącym, rozbieganym wzrokiem. Armes mocno ujął jej twarz w swoje dłonie zmuszając tym samym nastolatkę do spojrzenia w jego oczy. Wiedział, że mówienie nic by nie dało, a jedynie pogorszyłoby już i tak tragiczną sytuację. Dziewczyna powoli rozluźniała się pod jego czułym spojrzeniem. Po około minucie rozejrzała się po pokoju jakby widziała go pierwszy raz w życiu i zaczęła głośno płakać.
- Przepraszam. - szeptała między pociągnięciami nosem. - Jestem dla ciebie tylko ciężarem. Cały czas musisz się mną opiekować. Jestem fatalna partnerką. Tak mi przykro. Proszę wybacz mi. Ja naprawdę się zmienię.
Przez głowę Armesa przeszła tylko jedna myśl - Co znowu ta żmija nagadała jego najukochańszej Mii?!
- A co jeśli ja nie chcę żebyś się zmieniała. Co jeśli ja kocham cię właśnie taką. Co jeśli nie wyobrażam sobie życia bez opieki nad tobą? Pomyślałaś kiedyś o tym? - zapytał się dziewczyny Armes.
Ta rzuciła mu spojrzenie osoby, która postradała zmysły. Tak właśnie się czuła. Nie wiedziała już komu wierzyć. Przecież Alice ostrzegała ją, że on może tak powiedzieć, a to wcale nie będzie znaczyło, że tak myśli. Popatrzyła jeszcze raz w oczy ukochanego dopatrując się w nich jakiegoś śladu fałszu, ale niczego takiego nie zobaczyła. Znała go od zawsze, więc chyba powinna rozpoznawać kłamstwo wychodzące z jego ust. A może Alice miała racje i ona tak naprawdę wcale gonie znała? Ta myśl doprowadzała ją do szaleństwa. Tak bardzo bała się, że okaże się prawdziwa.
- On zasługuje na kogoś lepszego od ciebie. Nie widzisz jak się przez ciebie przemęcza?
- Masz rację. - odpowiedziała Mia.
- Ale z czym mam rację Mio? - zapytał Armes zdziwiony.
- Nie ty. - odpowiedziała dziewczyna i dopiero teraz zrozumiała jak absurdalnie to zabrzmiało.
- To kto? - dopytywał coraz bardziej zaniepokojony Armes.
- Nie słyszałeś?
- Nie Mio. - odpowiedział i zrozumiał, że stało się najgorsze.
Mia zaczęła szaleć. Przeraził się. Teraz tylko cud mógł ich uratować. Wiedział, że Alice zrobi wszystko, by nie udało się przeprowadzić Mii terapii. Armes miał wrażenie, że zaraz sam zwariuje i tyle z tego będzie. Domyślał się, iż poniekąd też o to chodzi Alice, ale ta mała psychopatka nie przewidziała jednego - siła miłości zwali wszystkie mury.
- Kłamiesz. - mówiąc to dziewczyna wyskoczyła z łóżka i patrzył na niego z mordem w oczach. - Nawet nie żartuj w ten sposób.
Mi zaczęła cofać się w stronę drewnianej ściany i w sumie sama nie wiedziała po co. Chciała po prostu uciec jak najdalej od tego żartownisia od siedmiu boleści. Jak on w ogóle mógł sugerować coś takiego?
- Mia, nie będę oszukiwać, że wiem jak się czujesz w tym momencie, ale proszę uspokój się. - mówiąc to podszedł do niej i delikatnie ją objął.
- Nieprawda. Nieprawda. To nie może być prawda. - mówiła Mia jak w transie.
W swoim obecnym położeniu nie potrafiła nawet sklecić zdania. Czyżby naprawdę oszalała?
- Mia, proszę zapamiętaj to co teraz powiem. Nie wierz w nic czego nie widzisz. Nic poza mną, tobą i meblami w tym pokoju nie ma. - wyszeptał Armes do jej ucha.
Niestety zdawał sobie sprawę z tego, że jeśli ten stan będzie dodatkowo doprawiany regularnie przez Alice, to już niedługo choroba pójdzie o krok dalej i Mia zamiast tylko słyszeć, zacznie też widzieć rzeczy, których nie widzi nikt poza nią. Najgorsze było to, że nie mógł jej w żaden sposób pomóc. Mógł jedynie nieprzerwanie trwać przy jej boku. Jednak Armes nie wiedział jednego. Mianowicie Mia właśnie przyglądała się z zaciekawieniem postaci małej, płaczącej dziewczynki w rogu pokoju, która do złudzenia przypominała ją samom w tym wieku.
Tydzień temu, o tej samej porze Annabel leciała razem z Jakiem między gwiazdami przemierzając chmury. Nie musiała się trzymać, gdyż anioł nie pozwolił by jej wymsknąć się z jego ramion. Pod nimi rozciągało się pustkowie. Nie było nic. Ziemia była całkowicie zniszczona. Nad nią za to rozciągało się wyobrażenie nadziei, na które patrzyła z niemym zachwytem. Nie czuła się odrealniona. Wręcz przeciwnie. Wreszcie czuła, że żyje prawdziwym życiem.
- Popatrz przed siebie. - zasugerował Jeak.
Annabel odwróciła głowę a jej twarz osmagał chłodny wiatr. Na przeciwko nich rozciągał się tęczowy tunel zawieszony gdzieś między niebem a ziemią w przestrzeni. Dziewczynka z zachwytem przyglądała się niesamowitemu zjawisku. W końcu wlecieli do środka barwnej tuby. Dwunastolatkę pochłonęła gra barw i ich nienaturalny blask. Miała wrażenie, iż przemierza światło, poznaje je. Niepewnie wyciągnęła rękę, by dotknąć kawałka tęczy. Niestety nie udało jej się nic uchwycić, lecz gdy wyjęła dłoń z tajemniczej substancji, pozostała na niej błyszcząca poświata. Jeak zaśmiał się pod nosem na jej zachowanie i zaczął obniżać lot, co nieco zaniepokoiło dziewczynkę, która bezradnie schowała twarz w tors chłopaka. Po chwili zgrabnie wylądowali na ziemi. Stali w przejściu miedzy światami. Tam zawsze panowała ta pora roku, którą akurat odwiedzający chciał zobaczyć. Wojownicy najchętniej oglądali zimę. Za nimi widniało przejrzyste, oblodzone jezioro, a przed nimi niczym żołnierze stały stare drzewa mrocznej puszczy. Płatki śniegu spadały z nieba, ale znikały zanim dotknęły ziemi. Tak przynajmniej widziała to Annabel. Co ciekawe pomimo zimowego krajobrazu było całkiem ciepło, więc wcale nie marzła w swoim szkolnym mundurku.
- Co widzisz? - zaciekawił się anioł stojący tuż za dziewczynką.
- Jak to co widzę? - Zapytał skonsternowana dziewczynka.
- Tutaj każdy widzi co innego. To co podpowiada mu serce. - wyszeptał Jeak.
- W takim razie mam serce z lodu. - odpowiedziała Annabel pół żartem, pół serio.
- Nie. To znaczy, że jesteś żołnierzem w skórze baletnicy.
CZYTASZ
Opowieści z Badabum
FantasyLudzka królowa Eliza rządząca klanem wampirów, krainą aniołów i niebiańskich stworzeń oraz eksperymentem wychowawczym. Do tego dodajmy różową bańkę potępionych niepodlegającą żadnym prawom, słodką socjopatkę, nastoletnią panią detektyw ze schizofren...