[Druga część książki Killer Queen.]
Idąc chodnikiem, na którym pojawiało się coraz więcej ciemnych plamek, starał się odogonić widma okropnej przeszłości. Choć była już zima, to wieczór przypominał bardziej jesień. Było ciemno, zimno i zaczynało padać. Mimo wszystko Jeffrey Woods dzielnie parł przed siebie, idąc w stronę cmentarza. Chciał odwiedzić brata, korzystając z tego, że był w pobliżu. Spod mocno zaciągniętego kaputra wystawały kosmyki czarnych, przydługich, od dawna nie mytych włosów. Przypomniało mu się jak Natalie kiedyś spytała czy nie chce ich przyciąć, nie pamiętał jednak co wtedy odpowiedział.
Od śmierci dziewczyny minął niespełna miesiąc. Można byłoby zaryzykować stwierdzenie, że do Jeffa nadal to nie dotarło. A może celowo odrzucał od siebie tą wiadomość? Zielonooka była dla niego wsparciem w trudnych chwilach i pogodzenie się z jej stratą mogłobyć niewiarygodnie ciężkie, nawet jeśli był mordercą.
Wiedział kto jest winny jej śmierci, ale zemsta lub coś podobnego nie leżało w jego interesie. Wiedział, że Natalie miała pełną świadomość tego, że to wszystko mogło się tak skończyć. Być może gdyby wtedy z nimi poszła, gdyby tam nie wróciła, wciąż by żyła i - być może - szła by teraz obok. To były tylko gdybania, ale od kilku dni właśnie tym zajmował się Jeffrey - gdybaniem.
Nie śpieszyło mu się tam. Doskonale wiedział, że gdy się tam pojawi, to znów cofnie się do tamtej nocy sprzed dziesięciu lat. Mimo to czuł, że musi odwiedzić brata. Czuł, że jest mu to winien, chociaż to.
Coraz więcej kropel spadało z nieba; deszcz się nasilał, ale jemu to nie przeszkadzało. Właściwie mogłoby się wydawać, że Killer nawet nie wie, że pada. On po prostu szedł przed siebie ze wzrokiem wbitym w ziemię. Zabawne, że potrafił trafić tam po tylu latach.
Żelazna brama z ogromnym napisem lśniła w blasku ulicznych latarni za sprawą wody. Uniósł lekko głowę do góry by móc na nią spojrzeć; kilka kropel spadło na jego bladą twarz. Serce mu na chwilę zamarło, gdy przekraczał próg cmentarza. Na chwilę wszystko stanęło w miejscu. Ponownie musiał zmierzyć się z dręczącymi go koszmarami.
Mógłby mieć zawiązane oczy, a i tak by trafił. Zbyt dobrze znał to miejsce i zbyt dobrze wiedział gdzie leży jego brat. W końcu sam go tu wysłał.
Stanął nad półokrągłym nagrobkiem z wyrtą formułką, imieniem, nazwiskiem i datą śmierci Liu Woods'a. Był zaniedbany, obrastał go mech i widać było drobne pęknięcia. Nie miał kto go odwiedzać, więc nie miał kto o niego dbać.
Czuł jej obecność. Jej, nie jego, gdy tak stał, przemoczony. Stała za nim, z ciekawością zaglądając mu przez ramię; milczała. Nagle Jeff padł na kolana, ochlapując się błotem. Słone łzy zaczęły mieszać się z intensywnym deszczem. Miał wrażenie, że przylgnęła do jego pleców, tuląc go i szepcząc, że wszystko będzie dobrze, że wciąż ma jeszcze ją. A to wszystko tak naprawdę było kłamstwem. Zwyczajną iluzją, którą sam sobie stworzył.
Podczas gdy on moknął na cmentarzu, Jack zaprzestał swoich poszukiwań i wrócił do domu, w którym postanowili się zatrzymać. On nie zamierzał zmoknąć. Był zły, że zgubił gdzieś Jeffa i, że w ogóle zgodził się na to, aby tu przyjść. To było ostatnie miejsce, w którym powinni się znaleźć. Przeklęte miasto Loveland*, gdzie czternastolatek wymordował swoją całą rodzinę, a następnie uciekł. Mogli ich tutaj szukać; przebywanie tutaj było niczym samobójstwo, albo i gorzej.
Kurwa. - Zaklnął w myślach, gdy wpadł na jakąś rzecz i uderzył się w nogę. Rozmasował obolałe miejsce, a nastepnie opadł na stojącą obok kanapę. Oddałby wszystko, aby móc znów widzieć, sprzedałby własną duszę diabłu za wzrok. Tak bardzo znów pragnął zobaczyć świat, te wszystkie kolory. Leniwie ściągnął maskę i odłożył ją na bok. Czasem chciałby też nie żyć.
Był zmęczony, ale coś nie pozwalało mu zasnąć. Leżał więc nie myśląc o niczym. Słyszał czyjeś kroki, ale nie przejął się tym zbytnio. Wiedział, że to na pewno Jeff, więc nie miał się czym przejmować.
Killer był tak mokry, że aż się z niego lało. Leniwie ściągnął z siebie przemoczone ubranie i powiesił je byle jak, mając nadzieję, że szybko wyschnie. Marzył już tylko o tym, żeby się położyć i zasnąć.
- Dlaczego tu jesteśmy? - Zapytał nagle Jack.
- Nie wiem - wzruszył ramionami. - Chciałem odwiedzić brata, to tyle - dodał beznamiętnym tonem głosu.
- Nie powinno nas tu być - powiedział otwarcie.
- Nie dbam o to, czy mnie złapią, czy nie.
Eyeless jedynie ciężko westchnął, nie chciał się z nim kłócić. Nie miał na to nawet sił, chciał po prostu zasnąć i odpocząć choć chwilę. Jeffrey najwidoczniej też nie miał zamiaru wywoływać niepotrzebnej kłótni. Ostatnimi czasy ta dwójka stała się strasznie leniwa i pozbawiona życia.
Schody trzeszczały trochę zbyt głośno, gdy dwudziestoczterolatek wdrapywał się po nich na górę. Choć był w domu, w miejscu gdzie wszystko się zaczęło, gdzie pozbawił życia swoją rodzinę, to jego serce biło spokojnym rytmem, a umysł chwilowo był wolny od wszelkich koszmarów.
Kurz, wszędzie pełno kurzu, który unosił się, wzniecony przez zbyt gwałtowne ruchy chłopaka. Było mu za gorąco, choć jedyne co miał na sobie to ciemne bokserki. Na chwilę zatrzymał się u szczytu schodów, a następnie powoli, małymi kroczkami ruszył do pomieszczenia, które dawniej było jego pokojem. Na brudnej podłodze wciąż widniały zaschnięte ślady krwi; rzucił przelotne spojrzenie na wyłamane drzwi prowadzące do sypialni jego rodziców. Było tam ciemo, zbyt ciemno. Obrócił głowę w drugą stronę, gdzie znajdował się pokój Liu. Poczuł lekki ścisk w środku; drzwi były zamknięte. Wpatrywał się w nie jak w obrazek. Teraz jakoś nie mógł przypomnieć sobie tego, co działo się tamtej nocy.
Pchnął drzwi, otwierając je szerzej, a te zaskrzypiały złowrogo. Przez okno wpadło żółtawe światło ulicznej latarni, które nieco rozjaśniało wnętrze. Nierozpakowane pudła wciąż stały w rogu tak, jak wcześniej. Minęło tyle lat, a tu nic się nie zmieniło. Przybyło tylko kurzu i pajęczyn. Opadł na łóżko, po czym zakaszlał od nadmiaru kurzu; pomachał ręką, starając się go jakoś rozdmuchać.
- Wróciłem - mruknął, nakrywając się zwiniętym w rogu kocem.
Tymczasem Jack został na kanapie w salonie. Nie chciał wchodzić na górę, bo doskonale wiedział o tym, co tu się wydarzyło. Martwił się jednak o Jeffa, który mógł niezbyt dobrze znieść pobyt tutaj. Eyeless przeczesał ręką włosy, wzdychając. Mieli znaleźć Christine, a nie tułać się po jakimś zapyziałym miasteczku. Nie czuł się tu dobrze, to miejsce wywoływało u niego negatywne emocje. Zupełnie inaczej niż u Jeffa, który wydawał się być aż na zbyt spokojny. Sam zaczynam popadać w paranoję - prychnął, przewracając się na drugi bok.
- Jack, śpisz? - Usłyszał; w drzwiach stała Natalie.
- Co ty tu robisz? - Zapytał ze zdziwieniem.
- Nie mogę zasnąć. Śnią mi się koszmary - brzmiała jak małe dziecko, które przychodzi w nocy do rodziców, mówiąc, że miało zły sen. - Mogę spać z tobą?
- Niech ci będzie - westchnął. Nie chciał jej tu, ale chciał już iść spać. Dlatego postanowił się zgodzić, żeby móc zasnąć spokojnie. - Tylko się nie wierć. Inaczej wytnę ci nerki.
- Jasne - mruknęła, rozbawionym tonem głosu. - Dobranoc.
- Ta - odwrócił się do niej plecami. Spanie z kimś było przyjemne, ale dziś nie miał na to ochoty. Był zmęczony, choć sam nie wiedział czym. Nagle poczuł ciepło na plecach; dziewczyna przytuliła się do niego. Z początku chciał ją odsunąć, ale zabrakło mu sił i ostatecznie zasnął w jej ramionach.
Jakież to głupie, że myślę o tym właśnie teraz - na jego ustach zamajaczył uśmiech. - Dobranoc Natalie - przypomniał sobie, że tamtej nocy jej nie odpowiedział.
[*ponieważ nie mam pojęcia w jakim mieście mieszkał Jeff, postanowiłam sobie jakieś wymyślić. Znaczy nie do końca, bo Loveland jest prawdziwym miasteczkiem w stanie Kolorado]
CZYTASZ
Blind Smile
Fanfiction"Kurwa. - Zaklnął w myślach, gdy wpadł na jakąś rzecz i uderzył się w nogę. Rozmasował obolałe miejsce, a nastepnie opadł na stojącą obok kanapę. Oddałby wszystko, aby móc znów widzieć, sprzedałby własną duszę diabłu za wzrok. Tak bardzo znów pragną...