Opowiadanie to dzieje się w latach około 1370-1385 w trakcie wojny Polsko-litewskiej
※※※
﹏ Rozdział I ﹏''Cicho gra flet, rozpaczając samotnie
Cicho gra flet, ukojenie ran dając
Cicho gra flet, łącząc dwa serca skłócone;
Deszcz próżny mu wtórując
Nadziei blask na lepsze jutro zwiastując''
Od poranku chmurzyło się i wiał chłodny wiaterek. To oznaczało tylko jedno - deszcz. Zjawisko przyrodnicze przez które niektórzy tracą dobytek życia, inni modlą się do bożków aby zesłały deszczowe chmury, gdyż rolne płody potrzebują wody, natomiast mniejszość uważa iż to idealna pogoda na samotny spacer wśród drzew. No bo przecież wtedy żaden kupiec nie zaprasza do kupna swoich towarów, chwaląc się, iż są to produkty najwyższej jakość, a cała reszta to śmiecie ze wschodu. Tylko, że mówi to każdy, zatem komu wierzyć? W czasach które teraz panują, najlepiej nikomu. Każdy dla siebie jest wilkiem i czyha aż drugiemu potknie się noga, aby wykorzystać to na swoją korzyść. W królewskich dworach na wieczornych ucztach, wytrawne wino które popija władca, może okazać się jego zabójcą i to jest zupełnie normalne, przecież brat chciał tylko objąć tron. A na dodatek królestwo pogrążone jest w wojnie ze swoim sąsiadem i nic nie wróży by miało się to zmienić w najbliższym czasie. Może ten deszcz przyda się jeszcze do zmycia ofiarnych śladów krwi.
Pośród kłaniających się na wietrze kłosów zboża, po wydeptanej dróżce szedł piękny młodzieniec w kapturze na głowie, z pod którego wystawały niesforne, złote niczym to zboże, kosmyki. Jego ciało okrywał długi, czarny, wiązany płaszcz. Pod materiałem widać było, iż do piersi przyciskał drewniany flet. Niewidomo dokąd zmierza, ani jaki jest jego cel opuszczając mury rodzinnej posiadłości w taką pogodę. Tylko on go znał i nie zamierzał nikomu go zdradzić. Jego postawa jak i mimika twarzy, a raczej jej brak były bardzo tajemnicze. Niejeden wieśniak który teraz pracowałby na polu pomyliłby go z dziewką a na dodatek z samą południcą lub innym lichem i krzycząc głośno "Litości! Oszczędźcie bidną duszę chłopa!", uciekłby gdzie pieprz rośnie. Jednak nikogo poza nim tam nie było, a on sama żadnym demonem nie był.
Uniósł zielone oczy ku górze, spoglądając na niebo. Z każdą chwilą przybywało coraz więcej ciemnych chmur. Zmarszczył czoło i przegryzł wargę, wiedział, że zostało mu mało czasu by dotrzeć do celu podróży. A wszystko przez to, że dzisiejszego poranka zatrzymała go babka, wyglądem przypominająca czarownicę. Położyła na jego dłoni swoją pomarszczoną rękę z czarnymi, połamanymi pazurami. Źrenice skierowane miała w dwa różne kierunki - jedna na chłopczynę, druga na chatkę stojącą po jej lewej.
- Kwiecie młody, baczaj na siebie. Inszy zranią ciebie, nie wierz w żadne słowa. Czarne widmo nad tobą czuwa. Przekleństwo. Będziesz łzami się zalewać, strata twa będzie duża. Oj biada, ci biada! - Tak mówiła obłąkana kobieta.
Nic a nic nie zrozumiał z jej słów, sam zresztą nie wiedziała co ma rozumieć z tej obłąkanej mowy. Jedyne co mu pozostało to obdarzyć kobietę najszczerszym uśmiechem, tak promiennym jak słońce. Ukłonił się nisko.
- Dziękuję za twe mądre słowa, w sercu je zachowam.
Odwrócił się i dając największe kroki jakie umiał oddalił się od babki. Gdy był wystarczająco daleko odetchnął z ulgą. "Jakie znaczenie mają te słowa? Może to wieszczka była?" - rozglądał się we wszystkie strony szukając odpowiedzi na swoje pytania.
CZYTASZ
Róża Uczuć [LietPol]
Fanfiction"Może w innym świecie, w innym czasie, to wszystko wyglądało by inaczej, może moglibyśmy być szczęśliwi, może moglibyśmy kochać, ale tu musimy zaakceptować nasz skazany na ból los." - Witajcie podróżnicy! Pewno zmęczeni i spragnieni. Zatem usiądźcie...