3. Welcome to the jungle it gets worse here everyday

368 47 14
                                    

1981r.

Jeffrey

   Zaczynało się ściemniać, a ja jak zwykle snułem się po mieście i nie miałem pojęcia gdzie właściwie mógłbym pójść. Coraz częściej zastanawiałem się, czy naprawdę byłem takim idiotą, żeby tu przyjechać. Przedtem sądziłem, że sobie poradzę, że przecież świat muzyczny stoi przede mną otworem. Cholernie się przeliczyłem. Odkąd przybyłem do Los Angeles, wszystko się zmieniło - z prostego i w miarę wygodnego życia, nagle wylądowałem na ulicach kompletnie nieznanego mi miasta. Ostatnimi czasy nie mogłem sobie pozwolić nawet na normalny posiłek, nie wspominając o wynajęciu mieszkania. Byłem kompletnie spłukany, sprzedałem perkusję, żeby mieć za co żyć. Oczywiście to nie wystarczyło mi na długo, no i nie miałem na czym grać. W dodatku, kilka dni temu ktoś zwinął mi torbę z pozostałymi rzeczami. Podsumowując, tak, byłem skończonym idiotą, przyjeżdżając tu.

   Gdybym chociaż poczekał na Billa, wszystko byłoby inaczej. Przynajmniej nie siedziałbym w tu sam. We dwójkę na pewno jakoś dalibyśmy sobie radę, a tak nie mogłem nawet mieć pewności, że jeszcze się kiedyś spotkamy. A jeśli nawet, to czy w ogóle wybaczy mi tą ucieczkę?

   Dopiero gdy zobaczyłem na horyzoncie znajomy, tęczowy szyld z napisem Rainbow, spostrzegłem, gdzie się znalazłem. Sunset Strip nie było mi obce, w końcu to swego rodzaju Hollywoodzkie centrum artystów. Z nieznanego mi powodu, skierowałem się w stronę budynku. Wewnątrz siedziało wyjątkowo dużo ludzi, jak na to, że był środek tygodnia. Gdzieś w tle dał się usłyszeć bliżej nieokreśloną piosenkę, zagłuszoną głośnymi rozmowami klientów. Wokół panował przyjemny półmrok. Stanąłem w wąskim przejściu między stolikami. Przy każdym z nich stały conajmniej dwie czerwone, skórzane kanapy, a mimo tego w zasięgu mojego wzroku nie zauważyłem żadnego wolnego miejsca. Głód nikotynowy dawał się we znaki i dym papierosowy unoszący się w całym lokalu irytował mnie coraz bardziej. Trochę zrezygnowany jeszcze raz rozejrzałem się po pomieszczeniu. Nic z tego.

   Już obracałem się do wyjścia, gdy niespodziewanie się z kimś, zderzyłem. Pomimo chwilowej utraty równowagi, zdołałem utrzymać się w pionie. Niestety, nie można było tego samego powiedzieć o osobie, która na mnie wpadła. Od razu wyciągnąłem rękę, by pomóc jej wstać.

   Przede mną stanęła dziewczyna o bardzo długich, kasztanowych włosach. Wyglądała na zakłopotaną.

   — Nic ci nie jest? — spytałem, odsuwając się trochę.

   — Nie, ale...

   Dopiero wtedy poczułem kropelki cieczy spływające po moim ciele. Westchnąłem w duchu na widok pustej szklanki, kurczowo zaciśniętej w dłoni dziewczyny. Kurwa, świetnie. Będę spał na dworze cały przemoczony i w dodatku  śmierdziało ode mnie wódką. Właściwie nie do końca byłem pewny czy uznać to ostatnie za minus, bo już nie pamiętam kiedy ostatnio brałem prysznic.

   — To nic — burknąłem. — Wyschnie.

   Trochę się wkurwiłem. Może i Los Angeles znajdowało się w słonecznej Kalifornii, ale zimą potrafiło być tutaj naprawdę chłodno. Już nieraz boleśnie się o tym przekonałem przy okazji spędzania nocy pod gwiazdami, czy raczej pod ulicznymi latarniami. Cóż... Przynajmniej spodnie były suche.

   Obróciłem się w stronę drzwi. Miałem zamiar po prostu wyminąć dziewczynę i stamtąd wyjść, jednak nim to zrobiłem, zdążyła chwycić mnie za ramię.

   — Czekaj. — Podniosła głos, usiłując przebić się przez hałas wokół. — Mieszkam niedaleko.

   Usłyszawszy jej słowa, zatrzymałem się w pół kroku. Zabrała dłoń z mojego barku, a ja z powrotem się do niej odwróciłem. Uniosłem lekko brew. Zaprosiła mnie do swojego domu? Nie mógłbym nie skorzystać z tej propozycji, zwłaszcza, że i tak nie miałem nic do roboty. Uśmiechnęła się szeroko, co spowodowało, że w jej policzkach powstały niewielkie dołeczki.

reckless life || GN'ROpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz