11. Time is on my side

184 24 28
                                    

1982r.

Slash

   Chwilę po dwunastej znalazłem się przed Hollywood Music Store. Oczywiście jak zwykle troszeczkę się spóźniłem, ale mój zmiennik chyba się do tego przyzwyczaił. Miałem tylko nadzieję, że nie będzie na mnie zbyt mocno wkurwiony. Cóż… musiałem załatwić kilka spraw.

   Wyrzuciłem fajkę na ziemię i wszedłem do środka.

   — Siema! — krzyknąłem do niskiego blondyna stojącego za kasą. Jakiś klient zmierzył mnie zdziwionym spojrzeniem, ale miałem zbyt dobry humor, by się tym przejąć.
   — Cześć — odparł nieco mniej entuzjastycznym tonem.

   Podszedłem bliżej i stanąłem za ladą, tuż obok niego.

   — Znowu przychodzisz do pracy zjarany — warknął.
   — Że co? — oburzyłem się. — Wcale nie jestem zjarany!
   — A ja jestem święta Katarzyna — syknął. — Ogarnij się, bo w końcu szef się o tym dowie.
   — Spoko, stary — zaśmiałem się — to się już nie powtórzy!
   — Chciałbym w to wierzyć — odparł, przeczesując ręką włosy. — I nie drzyj się tak, bo wystraszysz wszystkich klientów.
   — Jasne, jasne... — Machnąłem ręką i zacząłem się śmiać, gdy tylko zniknął za drzwiami prowadzącymi na zaplecze.

   Oparłem ręce na ladzie i podparłem głowę dłońmi. Rozejrzałem się dookoła. W sklepie było ledwie kilka osób: kobieta z dzieckiem, które ciągnęło ją za rękę, by obejrzała kolejny keyboard; dziewczyna w skupieniu przyglądająca się bębnom oraz starszy mężczyzna, który grał Smoke on the water na jednym z droższych dostępnych akustyków.

   Mój zmiennik wyszedł z zaplecza i szybkim krokiem pokonał dystans dzielący go od drzwi wyjściowych. Chciałem go pożegnać, ale w ostatniej chwili się powstrzymałem, bo pewnie jeszcze bardziej bym go tym wkurwił.

   Gdy tylko wyszedł, wróciłem do obserwowania klientów. Lubiłem tę pracę. Nawet mimo tego, że codziennie musiałem słuchać tych samych nieudolnie wykonywanych kawałków oraz udzielać wyczerpujących odpowiedzi na tysiące pytań. Co prawda mógłbym godzinami opowiadać o gitarach, ale musiałem sprzedawać również inne instrumenty. Naprawdę dziwiło mnie to, z jaką łatwością przychodziło mi wciskanie ludziom bredni o tych wszystkich wzmacniaczach basowych, bębnach i pałeczkach. Jakim cudem oni to wszystko łykali?

   Cóż, nie mogłem powiedzieć o Hollywood Music Store złego słowa, jednak z drugiej strony było to bardzo męczące zajęcie. Codziennie ze zrezygnowaniem spoglądałem na znajdujący się za szybą budynek Cherokee, gdzie od kilku miesięcy starałem się załatwić sobie robotę. Praca w studiu wydawała się pracą marzeń. Może to nie to samo co nagrywanie własnej płyty, ale robiłem się zajebiście zazdrosny, gdy widywałem w pobliżu te wszystkie niszowe kapele z Sunset. Chciałem po prostu być bliżej tego wszystkiego, zobaczyć jak wyglądała praca nad albumem. Kto wie, może nawet poznałbym jakiś sławny zespół...

   Z zamyślenia wyrwał mnie dźwięk zamontowanego przy drzwiach dzwonka, który wydawał dźwięk za każdym razem, gdy ktoś wchodził do sklepu. Przeniosłem wzrok na człowieka kierującego się w moją stronę. Na pierwszy rzut oka koleś przypominał mi trochę Johnny’ego Thundersa. Był wyelegantowany, wyższy ode mnie i co najmniej kilka lat starszy. Założył obcisłe, czarne dżinsy i koszulę z długim rękawem, choć na dworze grzało jak cholera. Stanął przy ladzie i oparł się jednym łokciem o blat. Drugą rękę wsadził do kieszeni i wyjął z niej fajkę, by następnie bezceremonialnie ją odpalić. Co on sobie, kurwa, wyobrażał?

   — Tutaj nie można palić.
   — Podejrzewam, że nie można też przychodzić do pracy po wypaleniu dwóch skrętów — odparł ze stoickim spokojem.

reckless life || GN'ROpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz