Rozdział 2

13K 672 65
                                    

Mój brat uporał się z tym chłopakiem, przywracając go do porządku. Gdy brunat sobie odszedł, mogłam posiedzieć w spokoju. Nagle zrobiło się tak przyjemnie na dworze, słońce zaczęło się przebijać przez chmury, a promienie ogrzewały mą twarz. Chciałam tu pozostać, mimo tylu ludzi. To zgromadzenie miało trwać jeszcze dobre dwa dni, ale miejmy nadzieję, że jakoś to zniosę.
Zauważyłam Audrey stojącą niedaleko. Od razu postanowiłam do niej podejść, mimo że za nią nie przepadałam. Nie pytajcie dlaczego... wolałam udawać, chociaż trochę, że jestem z nią w normalnych stosunkach.
- I jak, wybrałaś sobie męża? - odezwała się od razu, gdy stanęłam obok niej. Nie raczyła nawet na mnie spojrzeć, bo jej wzrok był skupiony na moim bracie.
- Dobrze wiesz, że nie. Żaden zmienny nie będzie... - nie było mi dane dokończyć, gdyż jasnowłosa musiała mi przerwać.
- Theo nie ma tu nic do gadania. To się stanie prędzej czy później, Chloe. Dobrze wiesz, że przed tym się nie ucieknie. - mówiła do surowym głosem, robiąc się przy tym bardzo niemiła.
- Przejrzyj dziewczyno na oczy. - dodała, odchodząc w stronę Theo.
To się stanie prędzej, czy później. Nie da się przed tym uciec. - Te słowa zaczęły krążyć mi po głowie. Rzadko kiedy płakałam, ale teraz czułam pieczenie i zbierające się łzy pod powiekami. Nie udało mi się rozkleić tutaj, przy wszystkich, na szczęście. Jestem silna i muszę być twarda — powtarzałam sobie w głowie.
Zeszłam z ławki, aby pokierować się w stronę lasu. Migiem wyszłam, a nawet wybiegłam z bramy i skierowałam się nad rzekę. Audrey tak czy siak, ma racje. To i tak może się stać. Istnieje możliwość, że znajdę swojego wybranka - zmiennego.
Idąc powoli, dwie krople poleciały mi po policzkach. Padłam na kolanach przy rzece, tak po prostu i krzyknęłam z całych sił, na calutki głos. Wszystkie ptaki z drzew poodlatywały. Dumając chwilę i wpatrując się w ziemię, otarłam po sekundzie chłodne łzy. Starałam się uspokoić tętno.
Gdy tak klęczałam, usłyszałam szelest liści. Pociągnęłam nosem, a potem zaczęłam się oglądać, to za siebie, to przed siebie i na boki.
- Ktoś tu jest? - odezwałam się złamanym głosem. Byłam cicho, aby się bardziej przysłuchać, skąd dobiega hałas. Usłyszałam łamiące się gałęzie i trochę się przestraszyłam, ale z jednej strony byłam ciekawa, kto kryje się w lesie. Weszłam z powrotem w las, ale skręciłam w inną ścieżkę. Słyszałam raz szelest za mną, a raz przede mną. Czy ten ktoś ze mną pogrywał?
- Pokaż się! Nie baw się ze mną. - odezwałam się głośno, nadal się rozglądając.

~ Chloe. - usłyszałam swoje imię. Ale co gorsze, usłyszałam to w myślach, w swojej głowie. Poczułam się w tej chwili dziwnie.

- O nie, nie, nie. - szeptałam, wystraszona. Zaczęłam szukać drogi do domu, ale byłam tak spanikowana, że ​​zaczęłam obracać się w kółko w celu znalezienia prawidłowej drogi do domu i w dodatku wszystkie ścieżki zaczęły nagle wyglądać tak samo.
Pobiegłam tam, gdzie mnie rozum prowadził i jakimś cudem dobiegłam do sfory. Zaczęłam się rozglądać w poszukiwaniu brata i gdy go znalazłam wzrokiem, resztkami sił do niego pobiegłam.
- Theo. - wymamrotałam, jednocześnie, rzucając się na niego. Mój brat nawet nie wiedział, że coś się stało. A stało się najgorsze. Theo, jak i mój ojciec, zaczęli na mnie spoglądać jak na wariatkę.
- Theo, powiedz, że to nieprawda. - odezwałam się po chwili, cała zdyszana.
Poczułam, że w tej chwili ktoś nas obserwował. A raczej mnie. Zaczęłam się rozglądać po rezerwacie, ale nic się nie dostrzegłam. Może jedynie tylko jedyne oczy, który przekuły moją uwagę, ale nagle zniknęły mi z pola widzenia.
- Chloe, coś się stało? - z transu wyrwał mnie głos brata.
- Theo, powiedz, że nie mogę mieć przeznaczonego. - łudziłam się, że brat powie, że to nieprawda. Po tych słowach spiął mięśnie i zaczął ciężko oddychać. Patrzył na mnie tymi swoimi bursztynowymi oczami, które płonęły ze złości. Złapał mnie oburącz i mocno ścisnął. Chciał coś powiedzieć, ale w tej chwili ojciec chciał go uspokoić.
- Theo, uspokój się. - warknął na niego.
- Chloe, powiedz kim on jest. - olał słowa ojca, bo próbował wypytać mnie o tego mężczyznę.
- Theo ja... ale ja nie widziałam go, ale ja... ja słyszałam jego słowa w mojej głowie. - Wypowiadałam z trudem te słowa, bo bałam się złości brata.
Każdy zaczął się na nas gapić, a Audrey leciała w naszym kierunku żeby nas uspokoić.
- Co tu się do cholery, jasnej dzieje? - wypowiadała szeptem cała rozzłoszczona, gdy już przestała się uśmiechać do gości. Od razu skupiła swój wrogi wzrok na mnie, tak jakbym to ja była wszystkiemu winna.
- Chloe właśnie spotkała swojego przeznaczonego i tyle. - ojciec odparł beznamiętnym głosem jakby to było coś normalnego. Dla niego, Audrey i reszty tak. Dla mnie i Theo nie. Wzrok Theo spoczął na ojcu i nie mógł uwierzyć w słowa, które wypowiedział.
- Zwariowałeś ojcze? Nie pozwolę na! - gdy zaczęli się sprzeczać, ja nagle poczułam te dziwne uczucie. Znów czułam się obserwowana.
Audrey kazała przejść nam wszystkim do domu, aby nie robić teatrzyku. Każdy zajął inne miejsce w salonie. Ja stanęłam przy tarasie, ojciec rozłożył się na swoim fotelu, Theo stał przy kominku i tupał energicznie nogą, a Audrey usiadła przy wyspie kuchennej.
- Chloe, powiedz to jeszcze raz. - odezwał się szorstko, że aż przeszły mnie ciarki.
- Ale co ja mam wam powiedzieć. Nie wiem i nie znam go. Usłyszałam tylko jego słowa w głowie. - odparłam cicho, jakbym brakowało mi sił, aby mówić.
- Przestańcie dramatyzować. Każdy z nas wiedział, że prędzej, czy później to się stanie. - powiedziała jasnowłosa, wywracając oczami i zakładając jedną nogę na drugą. Brat i ja spojrzeliśmy na nią z zaskoczeniem. Miałam dość jej całej. Jej min, gardzenia mną i podejście jak do śmiecia.
- Oh, zamknij się. Przyznaj, że nigdy mnie nie nienawidziłaś. Lubisz, wręcz uwielbiasz mną pomiatać, prawda?! Jesteś jędzą! - wykrzyczałam jej wprost w twarz. Miałam dość trzymania tego w sobie. Już i tak długo ją znosiłam i zagryzałam za każdym razem język, żeby czasem nie powiedzieć zbyt dużo.
- Ty gówniaro, jak śmiesz?! - wstała, krzycząc i podchodząc do mnie.
- Jesteś suką! Totalną suką! - wypowiadałam szeptem, ze łzami w oczach i nie zważałam na to, czy jest tu mój brat i ojciec.
Po chwili poczułam piekielny ból na policzku, a moja głowa obróciła się w prawą stronę. Spojrzałam na nią i byłam tak wściekła, że chciałam jej oddać, ale zamiast tego, wyleciałam z domu jak poparzona. Przystanęłam na schodach, spoglądając na wszystkich. Chciało mi się płakać, bo cały policzek mnie piekł od jej ciosu. Jest zmienną, a oni mają dwa, a nawet trzy razy więcej siły. Czułam, że zostanie mi po tym incydencie ślad.
Po chwili usłyszałam głosy, wydobywające się ze środka. Theo kłócił się z Audrey, bo ten mnie pewnie bronił, za to Audrey wyzywała mnie od najgorszych, a ojciec uspokajał jednego i drugiego, ale jednak zgadzał się z Audrey, co do mojego przeznaczonego. Miałam dość! Zbiegłam po schodach i wyminęłam ludzi. Wybiegłam za bramę jak najszybciej i pobiegłam przed siebie, nad rzekę. Zaczęło być mi duszno, więc ściągałam po drodze swoją letnią kurtkę.
Gdy dobiegłam na miejsce, wspięłam się na wysokie drzewo, swoje ulubione z resztą. Stanęłam na grubej gałęzi i spojrzałam w dół, zastanawiając się, czy skoczyć. Miałam dość tego, że Audrey traktowała mnie jak gówno, a ojciec jak szkodnika. W dodatku ta sytuacja, że mam swojego wybranka. Bałam się, że będzie mnie więził, czy się bawił na swoje różne sposoby. Bałam się miłości i jego. Nie chciałam tego.
Wzięłam głęboki wdech i zrobiłam krok w przód. Leciałam i leciałam, patrząc na niebo. Nie spodziewałam się tego, że będę zdolna kiedykolwiek do czegoś takiego. Do... samobójstwa. Lecąc, rozważałam wiele spraw, ale po chwili zamknęłam oczy i czekałam na zderzenie się z wodą. Czekałam na przyszywający ból, który znikłby po sekundzie, a ja w spokoju, albo i nie, odeszłabym z tego świata.
Ostatni raz pomyślałam nad swoim dzieciństwem, matką i bratem. Poczułam łzę spływającą po moim policzku, a potem poczułam się, jakbym zapadła w sen. Poczułam uderzenie i ból, który przeszedł mi przez całe plecy, a skończył się tuż na karku.
Sądziłam, że będzie bardziej boleć, ale może taka jest śmierć?
Może wtedy nic nie czujesz, a może zaczynasz przechodzić w inny stan?
Czułam coraz bardziej senność i nicość.
Moje zmartwienia, myśli i wspomnienia odeszły gdzieś daleko, po prostu zniknęły.
Czułam się szczęśliwa, wiedząc, że może gdzie indziej nie będzie żadnych zmartwień i będę wolna, szczęśliwa i po protu będę sobą.

* * *

Rozdział poprawiony przeze mnie.
Proszę o wyrozumiałość.
Jedno z pierwszych opowiadań, więc niektóre momenty w opowiadaniu mogą wydawać się bez sensu.

Ale i tak życzę miłego czytania! :)

In my BloodOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz