Legendarium

22 3 1
                                    

Wymiar Erenii

Talius

Błękitne światło połyskiwało z licznych lampionów, na które tysiące lat temu rzucono zaklęcie trwałości, by nigdy nie zgasły. Jaskrawo-niebieskie ściany pomieszczenia, skąpanego w licznych ornamentach, mocno kontrastowały z hebanową istotą. Mrok tworzył pewnego rodzaju chmurę wokół niej oraz aurę tajemniczości. Jego ciało wyglądało zupełnie jak czarny dym, układający się w kształt rąk, nóg i głowy. Postać poruszyła się bezgłośnie, chociaż stopy jej nie stykały się nawet z podłożem.

— Gorth'eos — W pomieszczeniu z każdej strony dobiegł gruby, stanowczy głos, chociaż usta boga wcale nie drgnęły.

Tuż po tym każde możliwe wyjście zostało zamknięte, a metaliczne drzwi w kształcie łuku oblała krwistoczerwona, połyskująca aura.
Istota przejechała opuszkami mrocznych palców po nietypowym gobelinie. Przedstawiał on ruchome sceny, które miały, lub będą mieć miejsce. Jeden arras mówił o wydarzeniach, czy też osobach, na jednej planecie, drugi na drugiej, i tak kolejno. Wszystkie poczynania ludzkie i nieludzkie samoistnie zapisywały się na materiale, naściennych obrazów. Bożek szarpnął pazurem, uformowanym z ciemnej chmury, po płótnie, a ten się przerwał. Kryształowa nić pękła, a całe, zilustrowane wydarzenie krwawej wojny z Gnollami, w której wyginęła cała ludzka rasa Cersów, znikło w mgnieniu oka. Po krótkiej chwili namysłu, postać uniosła dłoń, w tym samym momencie materiał sam na nowo się zszył. Jednak nie przedstawiało to już tego samego.

Była wojna, ale Cersi zamiast wymazać się z historii, wciąż byli jej częścią. Efektem jednak ingerencji bożej, ich ciała stały się skumulowaną energią magiczną, w zupełności materialną, której cząsteczki z łatwością rozszczepić. Rzecz jasna, część ludzi zdołała przetrwać takimi, jakimi byli. Ów grupa zaszyła się w okolicach Gór Mulamskich, tworząc prymitywną osadę.

Bożek odwrócił się gwałtownie, wyciągnął przed siebie dłonie i rozsunął je na boki. Pod wpływem jego woli podłoga zaczęła stopniowo pękać. Ziemia uformowała się w okrąg, po którego bokach wystawało dziesięć skał, porównywalnych na czubkach ostrością do brzytwy. Nad każdym z nich zaczął unosić się ośmiokąt, zwyczajny, matowy.

— Nawet mędrzec może zgubić się pośród głupców — mamrotał sam do siebie. 

Uniósł ręce ku górze, zaciskając mgliste dłonie w pięści.

— Ae'ma Roth.

Opuścił ręce. Powolnym i spokojnym już ruchem odwrócił się za siebie. Wzrok utkwił w czymś, co właśnie stworzył. Coś idealnego. Coś, co będzie go zawsze trzymać przy życiu. Na ziemi leżała skulona w pół istotka o długich, czarnych włosach. Otwierając oczy, podparła się, by następnie wstać na równe, lekko uginające, nogi. Zadrżała, czując pod stopami chłodną podłogę. Była całkowicie rześka, a umysł miała pobudzony. Jakby po długim, pożądanym śnie przebudzony ją i umyto twarz lodowatą wodą. Poruszyła palcami, przyglądając im się uważnie.

—  Jeden, dwa... — Przeliczyła je po kolei. — Dziesięć palców.

Kobieta następnie skierowała bystre spojrzenie ku bogowi.

— Nazwałabym to wszystko iluzją... Ale nią najwyraźniej nie jest. — uniosła kąciki ust. — Iluzja to zwykłe kłamstwo i nieprawda. A jednak tu jestem... Ty jesteś... właśnie, kim jesteś?

Bożek przybliżył się do swego tworu i mglistą dłonią dotknął niezwykle delikatnie jej czoła. Zjechał po chwili opuszkami palców na jej skronie, a ta otworzyła szeroko oczy i nieco usta. Wydała z siebie cichy dźwięk, którego nikt nigdy nie słyszał w życiu, prócz Praistot. One dobrze wiedziały, o wszystkim, o każdym, o wszelkich anomaliach.

Bellum Centum AnnorumOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz