Blisko Portu Ohei
Cirilla VadneiKażdy wlepił bez wyjątku zszokowany wzrok w Kyliusa. Szczególnie Sonia. Pobledła nieco na twarzy na samą myśl o fakcie zdegradowania jej męża do roli zwykłego, niczym nie wyróżniającego się, marynarza. Jeszcze niedawno sam pozbawiał towarzyszy przywilejów, znęcał i pogrążał... Wiedziała, jak bardzo będzie, a nawet już jest, zdenerwowany. Poczerwienił się po same uszy, zamknął mocno powieki, a usta miał zaciśnięte w wąską linię. Biło od niego wręcz namacalnie wściekłością na odległość. Przepełniła go ogromna ochota, by chwycić z całą siłą za drewnianą laskę, trzasnąć nią o podłogę i rozgromić wszystko w drobny pył, który w mgnieniu oka zniknąłby w toni chłodnej bryzy morskiej. Jednak nie mógł.
Załoga i ludzie zaprzestali walk, ostatni raz słychać było brzdęk ocieranej się o siebie stali. Jak to możliwe...
— Od dzisiaj na Płonącej Koronie nie rządzi już... — Spojrzał pytająco na dawnego kapitana.
— Kylius Raytil — mruknął od niechcenia, a w gardle zaczęła rosnąć mu wielka gula. — A teraz mnie puść.
— Mam cię od tak puścić po tym, co nam uczyniłeś? — Pokręcił głową na boki.
— Na diabły morskie i Świętą Dantminę, co mam uczynić byś mnie zostawił!? — Wykrzywił wargi.
— Albo odpłacisz się tym samym, co chciałeś zrobić z nami, oddając się w ręce Republiki, albo jest także opcja, byśmy rozwiązali tą sytuację jak to zwykli robić piraci. Czy wiesz może, co chodzi mi po głowie?
Wiedział dokładnie, co miał na myśli. Nawet zbyt dobrze.
Sonia nie chciała na to pozwolić. W umyśle Vertiana krążyła myśl, by puścić na skromną łódkę starego kapitana i rozstrzelać jak kaczkę przez armaty. Nie mogła dopuścić do tego, była zmuszona bronić najcenniejszej rzeczy, jaka na tym okrutnym świecie jej pozostała. Bo co może być cenniejszego od dziecka? Pomimo, iż trzymała się druida tylko ze względu na majątek i własny okręt, kierowała się zawsze dobrem pociechy, nie ważne jaką cenę by to miało. Kylius miał sposób na życie, więc kurczowo brnęła z nim w ocean, by nie skończyć wraz z republikanami na plecach.
Mimo, że chwilę temu miała miejsce zacięta bijatyka, każdy był cicho. To dawało szansę dla rudowłosej. Póki Vertian jej nie widział, mogła działać. Wyciągnęła jak najszybciej zza pazuchy szablę, będąc gotową do wykazania się szermierskich zdolności. Jedni z dawnych niewolników mieli zamiar ostrzec wcześniej swego Wybawcę, aczkolwiek kiedy przystawiono im przez kilka osób z załogi końce mieczy do pleców, zamilkli na nowo. Kobieta stanęła za białowłosym, z trudem przystawiając mu ostrze między łopatkami.
— Oho... — Mruknął bezuczuciowo, wywracając oczami. Nie miał zamiaru brnąć w głupie rozmowy, bo przecież i tak nie puściłby Kyliusa bez żadnej kary.
Stali w bezruchu. Raytil ze sztyletem przy szyi, Vertian z mieczem na plecach, a Sonia całkowicie wolna. Poczuła dziwne mrowienie w piersi na myśl, że to teraz ona rozdaje karty na stół. Ba! W tej chwili wszystko zależało od niej. Prawie tak, jakby złapała boga za nogi. Mogła powiedzieć szybkie "puść go", "teraz ja tu rządzę", lub "obaj za burtę".
— Masz szansę jeszcze się z tego wycofać, kimkolwiek jesteś — rzekł oschle ten, któremu najbardziej zagrażała kobieta.
— Ani mi się śni — powiedziała głośnym tonem. Biła się z myślą, co dokładnie uczynić. Wprawdzie nie przemyślała całej sytuacji. — Ym, odstaw go.
CZYTASZ
Bellum Centum Annorum
FantasyWojna Stuletnia. Według kalendarza irytsejskiego mamy rok 436. Minęło 4913 lat od stworzenia Drugiego Świata, który dąży ku upadkowi. Pierwszy Świat nie przetrwał przez nienawiść ras. Praistoty zlitowały się nad nieszczęśnikami, dając im nowe miejsc...