Rozdział Czwarty

569 65 39
                                    

Krzątałem się po szkolnych korytarzach, unikając wszystkich. Jak zwykle zresztą. Nie miałem ochoty na to wszystko, co spotykało mnie każdego dnia. Codziennie musiałem ukrywać się przed mamą, tak aby nie zauważyła ciemnych siniaków na moim ciele. Nie mogła. Po prostu... nie.

To była ostatnia lekcja, więc niewiele mi zostało, by zobaczyć się z moim Słoneczkiem. Jednak, musiałem dotrwać do końca. Co, jeśli mnie znajdą?

Napewno to zrobią, przecież jesteś zerem.

Poszedłem w stronę biblioteki. Ostatnia lekcja była matematyką, nie chciało mi się na nią iść. Nie mogłem też uciec, nasze woźne były psychiczne. Naprawdę. Za nienawiązane sznurowadła dostawałeś uwagę, za brudne buty trafiałeś do dyrektora. Nawet nie chcecie wiedzieć co działo się z ofiarami przyłapania na ucieczce. 

Usiadłem za najdalszymi regałami, nie chcąc by ktokolwiek mnie tam znalazł. Jeszcze tego by brakowało. Kolejny siniak na twarzy, czy ręce? Miło, ale podziękuję. W stu procentach wystarczały mi te, które już wtedy posiadałem. Gdyby jeszcze ktoś to zauważył, Boże, nawet nie chcę wiedzieć co by się stało. Czasem niewiedza jest lepsza, niż wiedza z poważnymi konsekwencjami.

Minuty mijały mi nieubłaganie długo, jakby czas stanął w miejscu, robiąc sobie wieczną przerwę na odpoczynek. Westchnąłem zirytowany, bo nie sprzyjało mi to. Nie powiedziałbym, że to gorsze od spotkania się ze znienawidzeniem, aż taki zdesperowany nie byłem.

Kiedy w końcu rozbrzmiał ten głupi dzwonek (dzięki Bogu), pobiegłem jak najszybciej do wyjścia. Nie obyło się bez głupich odzywek, mających na celu mnie pogrążyć, ale szczęśliwie i w miarę bezpiecznie udało mi się wydostać jakoś z budynku męki. Byłem na drodze na polanę. Miałem okazję znów zobaczyć tego niesamowitego chłopca, który tak bardzo mnie zafascynował. Nie miałem bladego pojęcia co, ale coś w tej osobie działało na mnie jak magnez. Może to jego oczy, głębokie niczym ocean, może to jego włosy, w dotyku miękkie jak chmurka, a może to po prostu cały on, czarujący Piotruś Pan.

Z przemyśleń wyciągnęła mnie kropla deszczu, która spadła mi na nos. Potrząsnąłem głową i spojrzałem w górę. Cholera, zaczynało padać. Mimo wszystko musiałem iść na łąkę, żeby go zobaczyć. Musiałem i już. Założyłem kaptur na głowę i przyspieszyłem nieco kroku, powodując że prawie truchtałem. Męczyło mnie to.

Oferma. Przegryw. Zero.

Przeszedłem przez las, rozglądając się dookoła. Nikogo nie było, na moje szczęście, bo czasem w tamtych rejonach przechadzali się jacyś ludzie, z mojej szkoły oczywiście. Udało mi się szybko dotrzeć na miejsce, bez jakichkolwiek wpadek, czy nieszczęsnych wypadków, które towarzyszyły mi na co dzień.

Siedział tam. W kremowym sweterku i dżinsowych szortach. Na swojej głowie miał... wianek z  kwiatów. Ten wianek który zrobiłem dla niego poprzedniego dnia. Uśmiechnąłem się lekko, bo niby mały i nieznaczący gest, a jednak potrafi człowieka uszczęśliwić, sprawić by na twarzy miał przez resztę dnia, już bardziej w kolorach, ten niepoprawny grymas.

Podniósł głowę, powodując że nasze spojrzenia się spotkały. Znów tonąłem. Tonąłem i zatracałem się w błękicie jego źrenic, na których tańczyły iskierki. Był widocznie zadowolony, że do niego przyszedłem. Cóż... ja sam również byłem.

A nawet więcej, huh?

Usiadłem przed nim, kładąc na bok swój plecak. Zapomniałem nawet o deszczu, który nadal padał z nieba. Uśmiechnąłem się do niego, a on do mnie. Trwaliśmy tak w ciszy, dopóki brzuch chłopca nie zaczął wydawać z siebie dziwnych odgłosów. Uniosłem brew i popatrzyłem na niego. Rumienił się.

- Jesteś głodny? - zapytałem, nie spuszczając z niego wzroku. Może zapomniał z domu drugiego śniadania?

- Przepraszam. - spuścił głowę, bawiąc się swoimi palcami. Rozczuliłem się na ten widok, wyglądał bardziej uroczo i niewinnie niż wcześniej.

- Hej, nie musisz przepraszać. Nie ma nawet takiej potrzeby. - odpowiedziałem i sięgnąłem do swojego plecaka, wygrzebując z niego kanapkę. Nie zdążyłem zjeść jej w szkole i myślę, że jemu była bardziej potrzebna niż mi w tamtym momencie. Podałem mu ją, na co rozświetliły mu się oczy. Błyszczały, lecz nie było to oznaką chęci płaczu, raczej oznaką wdzięczności. Kiedy chciał ją ugryźć, zawahał się. Popatrzył na mnie, na co ja kolejny raz tego dnia się uśmiechnąłem i skinąłem głową. 

Zaczął jeść, nie wstydząc się okazywać co myśli. Jak już nic nie zostało, dziękował mi przez bardzo długi czas. Potem tylko się śmialiśmy i rozmawialiśmy, zupełnie tak jak wczoraj. Nie nudziło mi się to, wręcz przeciwnie. Było wyśmienicie, czułem się z powrotem dzieckiem, z marzeniami i wyzwaniami, gotowym stawić im czoła. Szkoda tylko, że te czasy minęły dawno, dawno temu.

Przykre.

Odpędziłem złe myśli, patrząc w niebo. Przestało padać, więc zdjąłem kaptur ze swojej głowy i przeniosłem wzrok na niebieskookiego.

- Małpko? - spytał, przyglądając mi się.

- Tak, moje Słoneczko? - powiedziałem, uśmiechając się czule. On odwzajemnił uśmiech, sięgając po coś za siebie, żeby chwilę potem podsunąć mi to dosłownie pod nos. Zmarszczyłem brwi w widocznie zabawny sposób, bo chłopiec zachichotał. Boże, wiem że się powtarzam, ale gdyby on wiedział, co ze mną robi.

- To... to jest dla ciebie. - powiedział. - Ode mnie. Zrobiłem sam. - dodał szybko, patrząc wyczekująco, na zmianę, na pakunek i na mnie.

Wziąłem pudełeczko w rękę i może nie było ono najlepiej zapakowane, ale hej! Zrobił to dla mnie, i tylko dla mnie. Odpakowałem je, z czym męczyłem się przez dłuższy czas, śmiejąc się sam do siebie. Zajrzałem do środka i... odjęło mi mowę. W środku znajdowała się mała figurka kotka, pięknie zrobiona i pomalowana. Zaszkliły mi się oczy. To był najpiękniejszy prezent, jaki kiedykolwiek dostałem od kogokolwiek. Naprawdę. Nie widziałem nic piękniejszego, nigdy na oczy. No, może poza samym chłopcem.

- Słoneczko... - zacząłem, patrząc na niego. Tak, płakałem. Ze szczęścia. Bo czego niby więcej? - To jest... piękne. Tak. Najpiękniejsza rzecz, jaką kiedykolwiek dostałem. - przysunąłem się do niego i mocno przytuliłem. Tylko tak umiałem i mogłem pokazać, jak bardzo wdzięczny byłem. Chłopiec również mnie objął.

- Naprawdę ci się podoba? - zapytał niepewnie i cicho, na co pogłaskałem go po plecach.

- Oczywiście. Bardzo. Bardzo, bardzo bardzo! - zacząłem go łaskotać, sam do tego chichocząc. Niebieskooki wył ze śmiechu, błagając mnie bym przestał. Ja jednak tego nie robiłem, a kontynuowałem. 

Trwało to dobre dziesięć minut. Oboje zmęczeni padliśmy na trawę, nadal ciężko oddychając. Spojrzeliśmy na siebie i zachichotaliśmy. Zachowywaliśmy się jak małe dzieci, ale nie przeszkadzało mi to, o nie. Chciałem się tak zachowywać. Chciałem być taki jak on, pełen radości i szczęścia.

Szkoda tylko, że wtedy nie wiedziałeś.

Tak, bardzo szkoda. Nie wiedziałem.

✔️The boy with long eyelashes || Larry Stylinson PL ||✔️Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz