Rozdział 3

45 4 1
                                    

Spoglądałam w niebo, na którym dziś nie było prawie żadnej chmury. Widziałam jak w górze leci samolot zostawiając po sobie ślad. Słońce grzało, jak to zwykle było latem w Denver. Zerknęłam w stronę Holly, która nadal cieszyła się z faktu, iż chcę z nią jechać. W pewnym momencie jej humor zmienił się diametralnie po tym jak odczytała wiadomość.

- Ja... muszę już lecieć...problemy w domu- Nerwowo poprawiła włosy, po czym przytuliła mnie na pożegnanie.

- Cześć...- Miałam nadzieję, że nie chodzi znowu o jej rodziców, którzy od jakiegoś czasu nie potrafią się dogadać. Jej rodzina była dla mnie zagadką. Znamy się od piaskownicy jednak jedyne, co o nich wiem to, to że ojciec lubi trochę popić a matka jest pracoholiczką. Mimo wszystko nie jestem pewna czy chciałabym wiedzieć więcej. Wzrok ostatni raz skierowałam w stronę nieba, następnie ruszając w kierunku domu. Na szczęście mogę iść drogą wiodącą przez park, gdzie ostatnio jest tak pięknie.

Szłam już jakieś piętnaście minut. Wszędzie było słychać bawiące się dzieci, z których większość właśnie w tym tygodniu rozpoczęła wakacje. Jakiś mały blondynek zatrzymał się tuż przede mną. Zmierzył mnie od stóp do głów swoimi dużymi brązowymi oczami, następnie uśmiechnął się sprawiając, że humor, jaki do teraz miałam stał się jeszcze lepszy. Odejście chłopca sprawiło, że mogłam iść dalej. Założyłam słuchawki, włączyłam ulubioną składankę i ruszyłam przed siebie.

Miałam właśnie przechodzić przez mostek, gdy czyjaś małą rączka złapała za moją. Odwróciłam się zmieszana.

- Przepraszam, czy może mi pani pomóc?- Ten sam chłopczyk, który wcześniej przyglądał się mojej osobie właśnie trzyma moją rękę.

- Jasne, co się stało? – Do oczu dziecka nagle zaczęły napływać łzy. Przykucnęłam przy nim i wytarłam jedną z łez, które spływały mu po policzku.

- Moja piłka wpadła do wody... tutaj.- Rączką wskazał dróżkę obok mostu prowadząca do brzegu rzeki.

- Spróbuję ci pomóc tylko proszę nie płacz- Powiedziałam a chłopiec natychmiast zaczął prowadzić mnie w kierunku zguby.

- Tam jest piłka- Zobaczyłam jak pływa na wodzie, na szczęście jeden z dużych korzeni wychodzących z wody zatrzymał ją. Rozpoczęłam poszukiwanie czegoś, czym mogłabym wyciągnąć piłkę. Zauważyłam duży kij, który złapałam natychmiast.

- Co tu się dzieję?- Odwróciłam się w stronę dochodzącego głosu. – Kogo my tu mamy.- Chłopak, którego wczoraj miałam okazję poznać właśnie stał naprzeciw mnie i chłopca uśmiechając się przy tym. – Co ty robisz tu z tym małym wyrostkiem? I dlaczego trzymasz kij? – Dopiero wtedy dotarło do mnie, że dziewczyna z wielkim kijem w ręce, trzymającym jakby brała zamach i chłopcem tuż na celowniku nie wygląda normalnie.

- Pomagam mu.

- Uważasz, że uderzenie kijem dziecka jest dla niego czymś pożytecznym?- Podszedł do mnie i złapał za ramię. – Ja ci pomogę, pójdę z tobą do psychiatry tylko proszę zostaw to dziecko w spokoju...- Zapadła cisza, po której gwałtownie zaczęliśmy się śmiać.

- A co z moją piłką?- Chłopiec przypomniał o sprawie, która całkowicie wyleciała mi z głowy.

- No tak...

- Daj lepiej ten kij, bo jeszcze sobie niepotrzebnie krzywdę zrobisz... - Cofnęłam się z chłopcem przepuszczając Jake'a. Szybkim ruchem zgarnął piłkę do siebie i oddał właścicielowi.

- Dziękuję bardzo.- Wróciliśmy na most i pożegnaliśmy się z dzieckiem.

- No to gdzie idziemy?

- Ja właśnie szłam do domu. – Zerknął na mnie, poczym ukazał szereg swoich białych zębów.

- To cię odprowadzę.

- Jak chcesz.

- Znałaś tego chłopca?

- Nie, po prostu złapał mnie za rękę i prosił żebym mu pomogła. – Kątem oka dostrzegłam, że uśmiechnął się do siebie. – A ty jak tam się znalazłeś?

- Przechodziłem akurat i dostrzegłem sylwetkę dziewczyny z kijem, obok której stał maluch... chciałem zobaczyć czy wszystko gra.- Oboje zerknęliśmy w stronę placu zabaw , z którego dobiegał hałas. Jakiś chłopiec zajął miejsce dziewczynce i ta przez niego płakała. - Masz młodsze rodzeństwo?

- Tak, młodszą siostrę.

- To widać... ja mam starszego brata... tak w ogóle to mam dziewiętnastkę, więc nie musisz bać się, że jestem jakimś małolatem lub starym dziadem.- Zaśmiałam się.

- Raczej nie przypominasz żadnego z tych dwóch.

- Okej, czyli mogę odetchnąć... zaraz, ale czy jest jakaś szansa, że właśnie gadam z jakąś czternastką?

-Jeżeli osiemnaście w innym znaczeniu to czternaście to tak, właśnie gadasz z dzieckiem.

Gadaliśmy jeszcze tak przez jakieś półgodziny dopóki nie dotarliśmy pod mój dom.

- To do zobaczenia Lou.- Zgarnął kilka miedzianych kosmyków z twarzy.

- Pa. – Na pożegnanie obdarował mnie mocnym przytulasem.

Wchodząc do domu słyszałam szczekanie. Przywitałam się z Nemo i ruszyłam w kierunku lodówki. Jest godzina szesnasta, mama coś mówiła o kolacji, więc za niedługo zacznę się szykować. Miejmy nadzieję, że tym razem nie zechce swatać mnie z jakimś synem koleżanki.Poszukiwania jakiegoś pożywienia skończyły się na znalezionej, w szafie czekoladzie. Rozsiadłam się wygodnie na kanapie i zabrałam jedną z kostek.

- Tylko ty mi pozostałaś- Powiedziałam, po czym zjadłam. Czekolada na lepszy dzień zawsze jest dobra. Nic bardziej nie poprawia mi humoru no chyba, że więcej czekolady. Zabrałam jakąś książkę z półki i usiadłam na bujanej ławce w ogródku. Słońce dawało po oczach nawet, jeżeli miałam na nosie okulary przeciwsłoneczne. Jak dobrze, że ławka jest pod daszkiem.Długo nie siedziałam, zapomniałam się posmarować i pewnie gdybym została trochę dłużej to byłabym jak wielki pomidor a raczej nikt nie lubi być wielkim pomidorem. Weszłam do pokoju i zajrzałam do szafy w poszukiwaniu jakiegoś stroju na dzisiejszy wieczór. W oczy od razu wpadła mi czarna sukienka, którą założyłam. Usiadłam na łóżku i zabrałam się za dokończenie książki, którą wcześniej już zaczęłam.

Otworzyłam oczy, usiadłam, rozejrzałam się wokół i dopiero wtedy dotarło do mnie, że zrobiłam sobie drzemkę. Wzrokiem szukałam zegara.- Kurka! Goście będą lada chwila.- Założyłam czarne trampki, spięłam włosy w warkocza i maskarą dopieściłam moje rzęsy. Zeszłam na dół gdzie mogłam zobaczyć jak mama lata po całym pokoju, co chwilę coś sprzątając, poprawiając. Słysząc pukanie do drzwi pokazała ręką żebym poszła otworzyć, co natychmiast zrobiłam.

- Dzień dobry, ty pewnie jesteś Louisa. Jestem Anny Matthews. - W progu ujrzałam wysoką brunetkę, która na mój widok od razu się rozpromieniła.

- Tak, dzień dobry.

- Mój syn za chwilę będzie. Musiał po coś pojechać.

- Witaj Anny.

- Cześć Monic. - Przytuliły się, po czym usiadły na przygotowane miejsca a ja udałam się do kuchni, zabrałam miski z jedzeniem i położyłam na stole. Usiadłam obok nowo poznanej kobiety, która z każdą chwilą wydawała się coraz milsza.

- Lou otwórz, chyba nasz drugi gość właśnie dotarł. - Wykonałam polecenie a moim oczom ukazała mi się znajoma twarz.

- Co za spotkanie.- Zaskoczona wpuściłam chłopaka do środka zapominając o jakimkolwiek przywitaniu.

- Widzę, że dotarłeś Jake. 

Nadzieja nigdy nie umieraOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz