Rozdział 1

1.8K 114 4
                                    

Rok 1977, lipiec

Mężczyzna z łoskotem upadł na wybrukowaną uliczkę. Zaklął pod nosem i chwycił się za łydkę, czując w tamtym miejscu przeszywający ból. Szybko podciągnął nogawkę, zauważając wbite w skórę szkło. Z rany cienką strużką sączyła się krew. Spróbował ręcznie usunąć odłamek, lecz zaraz porzucił ten zamiar cofając dłoń i krzywiąc się na twarzy. Sięgnął do kieszeni po różdżkę i wymruczał parę nieskomplikowanych zaklęć, po czym podniósł się na równe nogi, opuszczając ślepą uliczkę, w której się znalazł. Doskonały początek, panie Potter, skwitował w myślach mężczyzna, wychodząc na główną ulicę.

Hogsmeade, jak zwykle w lecie, było miejscem przeludnionym. Zasługę tę przypisywało się sławie miasteczka, jako że stanowiło jedyną miejscowość w Wielkiej Brytanii zamieszkaną wyłącznie przez czarodziejów. Z tego powodu ściągały tu najróżniejsze, dziwaczne istoty, o czym Harry nie raz miał się okazję przekonać. Pamiętał, jak przyszedł tu kiedyś z Ronem do pubu Pod Trzema Miotłami. Za dużo wypili, a Rudowłosy wdał się w dyskusję z przywdzianym w futro osobnikiem płci nieznanej, któremu spod rękawów płaszcza wystawały długie, żółte i ostre szpony. Pamiętał tylko, że przyjaciel o mało nie oddał mu różdżki w zamian za wielkie, zielone jajo. Dobrze, że Hermiona nie wybrała się wtedy z nimi do Hogsmeade, bo nie był pewien jakby to wszystko się dla nich skończyło. Pewnie przez miesiąc prawiłaby im umoralniające wykłady.

Mężczyzna przedzierał się przez tłum, co chwilę będąc potrącanym. Musiał jednak przyznać, że miło było być zwykłym obywatelem niewitanym zafascynowanymi krzykami „Czy to nie Harry Porter?!”, szczególnie, że jego reputacja ostatnio znacznie straciła na wartości. Ludzie zaczynali wątpić w jego zwycięstwo i przechodzili na stronę wroga.

Wychodząc z miasteczka, Harry podążył krętą ścieżką wiodącą do pewnego zamku, będącego wyznacznikiem jego podróży. Z każdym krokiem zbliżającym go do celu ogarniały go mieszane uczucia. Na początku czuł, że jego misja jest jak najbardziej na miejscu, lecz teraz zaczynał mieć wątpliwości. Szybko odrzucił pesymistyczne wizje, przypisując je najzwyklejszej w świecie tremie. A może poczuciu winy, które w tym momencie osiągnęło swoje apogeum? Oszukał wszystkich swoich najbliższych. W imię czego? W imię kłamstwa, chciwości i egoizmu. Kierował się tylko swoją niezmożoną potrzebą poznania. Nie brał pod uwagę tego, że przez jego głupotę cały plan może lec w gruzach.

Winszuję, Potter. Twoja ignorancja i indolencja pozwoliły w tak brawurowy sposób pogrzebać nadzieje czarodziejskiego świata na zwycięstwo.

Już wyobrażał sobie słowa, którymi Snape powitałby go tuż po jego powrocie. I w sumie, miałby rację. Harry doskonale zdawał sobie z tego sprawę. Na początku wmawiał sobie, że to nic takiego, że po tym jak zaspokoi swoje marzenie od razu spełni misję, którą mu powierzono. Poza tym w tych czasach był zupełnie bezpieczny. Co złego mogło się stać?

Nawet jeśli chciałby się wycofać, to nie mógł. Za dużo już zrobił w tym kierunku. Mimo że ryzykował tym przedsięwzięciem losy czarodziejskiego świata to musiał. Za dużo nocy spędził na przygotowywaniu w tajemnicy tego wszystkiego. Nie chciał, aby cały jego wysiłek poszedł na marne.

Wojna trwała. Jasna strona przegrywała, a Zakon nie wiedział, co robić. Omal nie stracili Snape’a, jako szpiega, a Malfoy opowiedział się w końcu po stronie Voldemorta, mimo usilnych prób przekonania go do siebie. Stracili wielu ludzi w skutek wszelakich potyczek, a to był dopiero początek. Z tego co mówił Snape, Czarny Pan miał w planach objęcie Ministerstwa. Sprawy nie miały się dobrze i wymagały natychmiastowej interwencji. Jedyną nadzieję wiązali z powrotem Dumbledora, co było niemożliwe, gdyż ten nie żył.

Believe in DestinyOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz