WTOREK

12 1 0
                                    

    Marcus, Edmund, Ian i Pete stali w tłumie strajkujących robotników. Pete przez chwilę zastanawiał się, czy nikt ich stąd nie wypędzi, w końcu rzucało się w oczy, że ani on, ani jego przyjaciele definitywnie nie są robotnikami, ale inni strajkujący zdawali się albo tego nie zauważać, albo im to nie przeszkadzało, bo przecież im więcej ludzi, tym lepiej.. Pete wiedział, że gdzieś tam w tłumie jest jego ojciec. Był dumny z syna, w przeciwieństwie do swojej żony. Choć także była przeciwko partii, to nie uważała, żeby wolność była czymś, za co warto oddać życie. Poczynania ojca skwitowała zdaniem „A rób sobie, stary, co chcesz", ale Pete'owi, jej jedynemu dziecku, urządziła prawdziwą awanturę, kiedy dowiedziała się, że poprzedniego dnia zamiast pójść do szkoły, przypatrywał się demonstracji, a nawet brał w niej udział. Pete oświadczył jej, że nie będzie siedział bezczynnie, choćby miał stracić życie. Dopiero teraz zdał sobie sprawę z powagi swoich słów, i stojąc w tłumie skandujących robotników zamarł w bezruchu z wzrokiem zawieszonym w przestrzeni. Nagle poczuł, że ktoś mocno szturcha go łokciem pod żebra. To był Ian.

- No co tak stoisz jak słup soli! Krzycz! STRAJK! – ryknął tak, że Pete aż podskoczył. Jednak po chwili dołączył do kolegi. Stocznia rozbrzmiewała okrzykami: „STRAJK! STRAJK!"

Po godzinie całkowicie zdarł sobie gardło, a zresztą, nie było mu już potrzebne. Robotnicy zamilkli, słychać było tylko przekazywane nerwowym szeptem wiadomości. Buntowniczy poranny nastrój, prawie całkowicie wyparował. Pete siedział z przyjaciółmi na murku. Nikt nie miał ochoty rozmawiać. W końcu Edmund wstał, otrzepał się i powiedział, że idzie się dowiedzieć, co się stało. Wrócił po kilku minutach z bladą twarzą, ściągniętą smutkiem i gniewem.

- Mam dwie wiadomości – oznajmił - Złą i... no, dobrą. Którą mam powiedzieć najpierw? – Zazwyczaj stosowali ten sposób informowania się nawzajem w żartach, ale tym razem Pete nie miał wątpliwości, że jego przyjaciel jest całkowicie poważny. Ścisnęło go w żołądku ze strachu. Co mogło się stać?

- Najpierw złą. – powiedział po chwili ciszy Marcus, podnosząc głowę.

- Milicja... zabiła jednego z robotników, który wyszedł ze stoczni na ulicę. Zastrzelili go.

Pete w ułamku sekundy pojął, dlaczego w stoczni panowała taka cisza. Ukrył twarz w dłoniach. Zrozumiał, że tutaj NAPRAWDĘ giną ludzie. Pomyślał o swojej wczorajszej deklaracji, że byłby gotów oddać życie za sprawę. Teraz jednak ogarnęły go wątpliwości.

- A jaka jest ta dobra wiadomość? – zapytał zrezygnowanym głosem, podnosząc wzrok.

- Spisano nasze główne postulaty i przekazano do jakiegoś radnego. Mają zostać dostarczone premierowi. – Edmund powiedział to takim tonem, jakby była to w gruncie rzeczy zła nowina, po czym opadł ciężko na murek. Siedzieli tak przez chwilę w milczeniu, kiedy nagle doszedł ich jakiś hałas. Ktoś przeciskał się przez tłum, kłócąc się zawzięcie ze strajkującymi. Pete spojrzał po kolegach. Twarze Edmunda i Iana wyrażały zainteresowanie, ale Marcus... chłopak był najwyraźniej wściekły. Pete podążył za jego wzrokiem, i aż szczęka mu padła ze zdumienia. To ojciec Marcusa brnął w ich stronę, roztrącając ludzi, którzy stanęli mu na drodze. Po chwili znalazł się twarzą w twarz z synem.

- Co ty tu, do cholery, robisz?! Nie powinieneś przypadkiem być w szkole?! – mężczyzna krzyczał bardzo głośno, tak, że wielu odwróciło się w jego stronę.

- Są sprawy ważniejsze od szkoły. – powiedział chłopak cicho, ale tak dobitnie, że Pete aż się przestraszył. Nigdy nie widział przyjaciela w takim stanie.

- Że niby jakie? Może ten cały głupi strajk, co? – zakpił Flynn, po czym wybuchnął sztucznym śmiechem. Marcus zacisnął pięści, a jego oczy ciskały błyskawice.

- Tutaj giną ludzie.

- Ludzie? Proszę Cię, chyba zdajesz sobie chyba sprawę, że to całe zgromadzenie – to ostatnie słowo wypowiedział szczególnie szyderczym tonem - do niczego nie doprowadzi! Nie jesteś chyba aż tak naiwny jak oni? – zatoczył ręką szeroki łuk, wskazując ludzi wokół niego.

- Ja? Ja nie jestem naiwny. Ty jesteś naiwny, wierząc w to wszystko co wciska nam ta twoja ukochana partia! Socjalizm jest dobry, demokracja jest zła, sratata, srututu! – Marcus także zaczął już podnosić głos. Pete zaniepokoił się. Jego przyjaciel mógł sobie poważnie zaszkodzić takim publicznym wystąpieniem. Lekko zakasłał, chcąc zwrócić na siebie jego uwagę, i przekazać mu, żeby był trochę bardziej ostrożny, ale ten zachowywał się, jakby Pete nie istniał. Stał naprzeciw swojego ojca, kipiąc z wściekłości. Z kolei z twarzy mężczyzny znikął dotychczasowy ironiczny uśmieszek. Zacisnął usta w cienką linię, po czym powiedział:

-Ah, tak? Czy zdajesz sobie sprawę, że jeżeli w tej chwili nie pójdziesz ze mną, poruszę niebo i ziemię, żeby władze zrobiły z tym strajkiem coś więcej niż dotychczas? Jeśli milicja i wojsko naprawdę zareagują, co najmniej jedna piąta twoich uroczych kolegów stoczniowców nie wyjdzie stąd żywa.

Marcus, dotychczas tak pewny swoich przekonań i ideałów, lekko się zawahał i to go zgubiło. Jego ojciec to dostrzegł. Uśmiechnął się tryumfalnie.

- Jeśli za pół godziny nie znajdziesz się w domu, tak właśnie będzie. – rzekł, po czym, odwrócił się na pięcie i odszedł. Tym razem tłum usłużnie się przed nim rozstąpił. Wszyscy stali i w milczeniu czekali na to, co zrobi Marcus. Pete współczuł mu z całego serca, kiedy ten stał zrozpaczony i był rozdarty pomiędzy groźbą ataku na robotników, a ogromną chęcią działania. Po chwili gwałtownie się obrócił i ruszył w stronę bramy stoczni. 

''Janek Wiśniewski Padł''Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz