Rozdział 1

241 21 10
                                    


-Alicja wstawaj na Boga!!!- ktokolwiek się tak wydziera musi mieć cholernie dobry powód by mnie budzić. W innym przypadku lepiej by sam się zabił, bo jeżeli ja to zrobię, będzie baaarrrdzo bolało. Z westchnieniem frustracji otwieram prawe oko, by zobaczyć nad sobą z wypisanym wkurwem na twarzy mojego ojca.

-Dlaczego twoja osoba, budzi moją?- zakrywam poduszką głowę

-Może dlatego, że jest 9:30, a ty masz wylot o 12?!- ściągnęłam poduszkę i spojrzałam na niego. Rozglądał się właśnie po pokoju wyraźnie czegoś szukając.

-Możesz mi do cholery powiedzieć, gdzie jest twoja walizka?!- zdziera ze mnie kołdre, zmuszając tym by wstać. I udaje mu się to, bo faktycznie tak robię.

-Tak się składa, że jeszcze nie jestem spakowana...- staje przed nim, opierając recę o biodra i patrzę wrogo- bo nigdzie nie lecę.

-A właśnie, że polecisz. Jeżeli nie, to nie dostaniesz żadnych pieniędzy na studia i będzięsz musiała sama się utrzymywać.-syczy

-Nie rozumiecie do jasnej cholery, że nie mam zamiaru lecieć do mojej kochanej cioteczki?!- zaczynam krzyczeć, bo działają mi oboje już na nerwy. Podchodzi do mnie wyraźnie zirytowany

-Nie rozumiesz, że nas to nie obchodzi?! I tak tam polecisz.- odwraca się ode mnie i zaczyna wyciągać rzeczy z moich szafek, po czym niedbale wkładać je do torby.

-Co ty robisz tato?

-Nie widać? Pakuję Cię skoro ty nie potrafisz- zamyka torbę i wręcza mi ją. Po czym sięga do tylnej kieszeni wyciągając portfel. Wciska mi w dłoń plik banknotów.-Nie wiem czy spakowałem wszystko, jeżeli czegoś brakuje, po prostu sobie to kup.

  Kapituluje i przyjmuje je. Naprawdę nie chcę tam lecieć, ale nie poradzę sobie bez pomocy rodziców na studiach. Wiem, że faktycznie są zdolni odciąć mnie od pieniędzy, bo już kiedyś to zrobili i było cienko. Ojciec widząc, że poddałam się i przystaję na wyjazd, dodaje tylko

-Masz dwadzieścia minut, w innym przypadku nie zdążymy.- kiwam na znak, że rozumiem, a on bez słowa opuszcza pokój.

  Dwadzieścia minut to naprawdę mało. Dlatego rezygnuję z kąpieli, mimo że marzę o niej. Postanawiam wrzucić na siebie coś wygodnego, następnie zabieram kosmetyki z łazienki, laptopa i słuchawki z pokoju. I w momencie gdy z trudem zamykam torbę i plecak, ojciec woła z dołu, że moje dwadzieścia minut minęło.

  W ciągu następnej godziny przechodzę przez odprawę i zostaje mi jeszcze pół kolejnej dla siebie przed wylotem. Z racji, że nie mam co ze sobą zrobić przez ten czas, postanawiam zadzwonić do Sof. Odbiera po trzecim sygnale.

-Co tam?-pyta zaciekawiona. Przełykam kawę i odpowiadam

-Tak właściwie to nie będziemy się widzieć przez najbliższe sześć miesięcy

-CO?! Dlaczego?

-Wyjeżdżam do Melbourne do Diany- dopijam napój, a papierowy kubek wyrzucam do kosza.

-ALE JAK TO?! Czemu tak nagle?

-Możesz przestać krzyczeć? Rodzice uważają, że tak po prostu będzie lepiej.- przez chwilę czekam aż coś powie, a gdy tego nie robi pytam- halo Sof jesteś tam jeszcze?

-Ta..tak..- jąka się- po prostu nie wierzę, że nie będzię Ciebie tutaj.

-Wiem, ja też będę tęsknić. Ale nie miałam tak jakby wyboru. Gdybym nie poleciała, mogłabym pożegnać się z pomocą rodziców na studiach.- słyszę jak Sof cicho szlocha, przez co moje oczy stają się wilgotne- przestań płakać, bo zaraz ja się rozryczę.

The enemies  by accident // Tomasz KrauseOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz