- Są momenty, w których żałuję, że tam nie zginąłem.
Głos Steve'a był cichy, a on sam patrzył na swoje nadal trzęsące się dłonie.
Nie wiedział, dlaczego wciąż się trzęsły. Odkąd wrócił do domu, zdawały się nie robić nic innego. Z grymasem na twarzy, zacisnął je w pięści i podniósł wzrok na kobietę siedzącą naprzeciw niego.
Becca patrzyła na niego ze smutkiem wymalowanym na twarzy. W jej oczach widział, że jego słowa sprawiły jej ból. I choć tego żałował, dokładnie o taką prawdę go prosiła.
Gdy w końcu powiedział to na głos, cała reszta cisnęła mu się na usta niemal bez jego kontroli.
- Ta ostatnia misja, po stracie Bucky'ego, była prosta. Chciałem, by ten potwór zginął. On i cała Hydra, nawet gdybym miał zabić ich własnymi rękami. Ich zniszczenie było jedyną rzeczą, jaka mnie obchodziła. Byłem wściekły, tak bardzo, że obmyśliłem najbardziej ryzykowny plan, jaki się dało i miałem zamiar go wykonać. Bez względu na to, jakie miał mieć konsekwencje. I go wykonałem.
Nadszedł ten moment i zrobiłem co miałem zrobić. Nie chciałem umierać, ale też nie chciałem robić nic, by temu zapobiec. Wykonałem swój obowiązek, pomściłem Bucky'ego i było mi wszystko jedno, jak się to dla mnie skończy.
I taka była prawda. Po zniknięciu Schmidta i skierowaniu Valkirii na kurs kolizyjny, było mu wszystko jedno. Tak jak powiedział Peggy, to był jego wybór. Wybór, którego nie żałował, a którego rezultat zostawił go w tym stanie.
Steve nie znosił tego, co się z nim działo. Nie czuł się już nawet jak on sam. I pewnie minie jeszcze wiele czasu, zanim się tak poczuje. Pytaniem pozostawało, jak bardzo chciał coś z tym zrobić?
O dziwo odpowiedź była bardzo prosta, ale i przerażająca. Dlatego tak bardzo jej do siebie nie dopuszczał.
- A teraz? Nadal żałujesz, że przeżyłeś? - zapytała cicho Becca.
Tym razem to ona nie patrzyła mu w oczy.
Czy nadal tego żałował?
I tak i nie.
Miał też wystarczająco dużo czasu, który mimo jego starań, zmusił go do myślenia o wszystkim, co się wydarzyło. Wnioski, do których doszedł, zaskoczyły nawet jego samego.
- Nie wiem, czy mogę ci na to szczerze odpowiedzieć, bo przez większość czasu sam nie wiem, co czuję – odpowiedział.
Wziął głęboki oddech i wstał z fotela. Zaczął przechadzać się powoli po pokoju, a wzrok Beccki podążał za każdym jego ruchem.
- Wiem tylko, że ogromna część mojego życie dobiegła tam końca. Przez to nadal nie wiem, co powinienem dalej robić – powiedział po chwili. - Może praca dla S.S.R. byłaby lepsza niż...
- To chyba nie jest dobry pomysł – przerwała mu łagodnie Becca. - Przynajmniej nie teraz.
Steve uśmiechnął się lekko.
- Myślisz, że przegrałbym podczas którejś walki o dobro świata? - zażartował słabo.Becca pokręciła głową ze smutnym uśmiechem.
- Nie – powiedziała. - Myślę, że chciałbyś przegrać i to mnie przeraża.
Na jej słowa, Steve złapał ostro powietrze i czuł się tak, jakby ktoś uderzył go czymś ciężkim w brzuch. Wiedział, że miała rację, ale nie zdawał sobie sprawy, że to właśnie by zrobił.
Becca zauważyła jego reakcję i również wstała. Podeszła do niego, zmuszając go, by się zatrzymał i wzięła głęboki oddech.
- Pamiętasz, co powiedziałam o rozdartej duszy? - zapytała.
Steve pokiwał twierdząco głową, marszcząc przy tym lekko brwi.
- To dokładnie to samo. Wróciłeś z wojny, ale ona wciąż za tobą podąża. Ciąży na tobie jak cień, którego nie możesz się pozbyć, bez względu na to, w którą stronę się odwrócisz. Wróciłeś, odłożyłeś swoją tarczę, ale tak naprawdę nie wróciłeś do życia. Jedynie... czekasz, aż stanie się coś, co da ci wymówkę do jego utraty.
Przerwała na chwilę i wzięła kolejny głęboki oddech.
W tym samym czasie Steve nie śmiał się poruszyć ani o centymetr. Bał się, że jeśli to zrobi to Becca przestanie mówić i zostawi go samego.
Zabawne jak ta sytuacja się rozwinęła, bo godzinę temu dokładnie tego chciał.
Naprzeciw niego Becca przymknęła oczy i powiedziała cicho:
- Tutaj nie chodzi o mnie, ale przez chwilę pozwolę sobie być samolubną, dobrze? - otworzyła oczy i Steve ujrzał w nich iskrę nowej determinacji.
- Ta sytuacja sprawia mi ból. To, że nie dbasz o swoje życie, sprawia mi ból – jej głos załamał się nagle, a ona sama lekko się skrzywiła. - Próbowałam o tym nie myśleć, ale zwyczajnie nie mogłam tego ignorować. Boję się, Steve. Boję się, ponieważ straciłam brata i mam wrażenie, że powoli tracę kolejnego.
Steve patrzył na nią w niemym oszołomieniu. Patrzył, jak łza spłynęła po jej policzku i jak starała się opanować swoje emocje.
Czy łzy w jego oczach były dla niej tak samo oczywiste, jak jej dla niego?
- Musisz być dla siebie nieco łaskawszy – kontynuowała z mokrym uśmiechem. - Choć czas cię nie oszczędzał, to nadal go potrzebujesz.
Steve już to wiedział, ale usłyszenie tego po raz kolejny sprawiło, że łatwiej było mu to zaakceptować.
Zamrugał kilka razy, gdy Becca położyła jedną dłoń na jego policzku, a drugą otarła swoje łzy.
- Jeżeli na razie nie jesteś w stanie kontynuować życia dla siebie samego, zrób to dla mnie. I dla reszty swoich przyjaciół. Zrób to dla nas, dopóki nie odnajdziesz własnego powodu.
Steve nadal przypatrywał jej się w ciszy i czuł, jak każde jej słowo powoli burzyło mur, który zbudował wokół swego serca. W końcu odnalazł odpowiedź na swoje pytanie. Była ona tak prosta, a w tym samym czasie tak całkowicie niespodziewana.Pomimo tego, że nie było z nim w porządku i nie będzie jeszcze przez długi czas...
Zrozumiał, że mimo wszystko chciał żyć.
Uświadomienie sobie tego odebrało mu oddech. Nigdy nie spodziewał się poczuć tego ponownie. Pogodził się już z myślą, że pustka, którą czuł będzie jego jedyną towarzyszką do końca jego życia. Jakimś cudem jednak tak nie było i nie wiedział, czy płakał ze szczęścia, czy z szoku.
Dopiero gdy Becca położyła dłoń na jego ramieniu i po raz kolejny powtórzyła jego imię, Steve zdał sobie sprawę, że siedział na podłodze, a Becca klęczała przy nim ze zmartwieniem.
Steve utkwił w niej wzrok i pokręcił w oszołomieniu głową.
- Steve? - powtórzyła ponownie.
- Jak to jest z wami, Barnesami, że gdy potrzebuje was najbardziej, jakimś cudem zawsze przy mnie jesteście?
Jego ton był żartobliwy, ale słowa całkowicie poważne. Becca zaśmiała się cicho i otarła dłońmi łzy z jego twarzy.
- Ratowanie cię z tarapatów? Zdecydowanie coś, co mamy we krwi – odpowiedziała z uśmiechem.
I tak po prostu, po raz pierwszy od wielu tygodni Steve zaczął się śmiać.
Becca nie powiedziała nic, gdy jego śmiech powoli przerodził się we łzy, jedynie objęła go i nie puszczała przez długi czas.
CZYTASZ
This temporary flesh and bone
FanfictionPo wojnie Steve powraca do Brooklynu, który nie wydaje się już domem. Zbiera się na odwagę, by spojrzeć w oczy kobiecie, której brata i kogoś, kto, był dla niego całym światem, nie był w stanie uratować. Post-war AU, ponieważ najwyraźniej lubię kato...