2. Jutro będzie łaskawsze

504 56 18
                                    


Prawdą było, że do tej pory Steve nie pozwolił sobie w pełni na opłakanie przyjaciela. Zwyczajnie nie miał na to czasu, żołnierz w samym środku wojny nie miał na to czasu. Ostatnia misja potrzebowała jego pełnego skupienia, Komandosi potrzebowali swojego dowódcy i przyjaciela, Peggy i Howard potrzebowali Kapitana Rogersa, a świat potrzebował Kapitana Ameryki.

Po powrocie do domu robił, co mógł, byleby o tym nie myśleć. Jeżeli się z tym pogodzi, to będzie to nieodwracalnie prawdziwe, a nie wiedział, czy będzie w stanie z tym żyć. Jakaś część niego wiedziała, że tylko mu to zaszkodzi, ale nie był w stanie myśleć o tym całkowicie racjonalnie.

Wiedział, że spotkanie z Rebeccą to zmieni i być może dlatego tak długo to odwlekał.

Stojąc przed drzwiami jej mieszkania, Steve czuł, że zaczyna go ogarniać coraz większa panika. Nie wiedział, czy był w stanie to zrobić. Jak miał spojrzeć jej w oczy i powiedzieć, że śmierć Bucky'ego to jego wina? Jak miał jej powiedzieć, że jej ukochany brat zginął, bo go chronił?

Odkąd byli dziećmi, Becca młodsza od swojego brata o kilka lat, zawsze patrzyła na Bucky'ego jak na superbohatera, który powiesił księżyc na niebie. I choć kłócili się jak każde rodzeństwo, czasem nie odzywali się nawet tygodniami, wszystko zawsze wracało do normy. Z czasem Steve zaczął traktować ją też trochę jak własną siostrę.

A teraz stał przed jej drzwiami i zmuszał się, by normalnie oddychać. W końcu uniósł zaciśniętą pięść i lekko zapukał w drzwi.

Jakaś część niego miała nadzieję, że nie będzie jej w domu albo, że zatrzaśnie mu drzwi przed nosem na sam jego widok.

Steve zamknął oczy, słysząc kroki dochodzące z wnętrza mieszkania i następnie szczęk zamka, aż w końcu...

Cisza.

Steve uniósł głowę i otworzył oczy, by ujrzeć Rebeccę Barnes przypatrującą mu się z nieczytelnym wyrazem twarzy. Był gotowy na każde ostre słowo, jakie spodziewał się od niej usłyszeć, albo tak sobie wmawiał. Ale zamiast tego jej oczy powoli zaczęły wypełniać się łzami, a głos załamał, gdy powiedziała:

- Zastanawiałam się, kiedy cię w końcu zobaczę.

I w końcu Steve poczuł, jak coś w nim pęka i mógł dłużej zapanować nad emocjami. Przycisnął pięść do ust, by nie zacząć krzyczeć i czuł łzy spływające mu po policzkach.

- Och, Steve... - cichy, pełny bólu głos Rebeccki dotarł do niego, jak z oddali. Poczuł jej dłoń na ramieniu, gdy poprowadziła go do mieszkania i po zamknięciu drzwi natychmiast mocno go objęła.

Steve oplótł wokół niej ramiona i pozwolił, by ból i rozpacz, jaką czuł, wstrząsnęły nim całym, nie dbając o to, czy powinien to przed nią robić, czy nie.

Żadne z nich nie próbowało nawet ukrywać łez ani tego, jak wielki czuli ból. W którymś momencie nogi się pod nim ugięły i upadł na kolana, a Rebecca razem z nim, nie wypuszczając go z ramion ani na sekundę.

- Przepraszam - wydusił Steve, ukrywając twarz w jej ramieniu. - Próbowałem, przysięgam p-próbowałem, ale nie mogłem... O Boże, nie mogłem, przepraszam!

Rebecca objęła go jeszcze mocniej, czując, jak bardzo był roztrzęsiony, a jego głos...

To jak brzmiał, sprawiło, że jej własne serce łamało się na nowo, a gorące łzy spływały z jej policzków w jego blond włosy. Nie miała zamiaru go puszczać, bo czuła, że jeżeli to zrobi, to Steve całkowicie się rozsypie. Oboje tego potrzebowali, by opłakać człowieka, którego tak bardzo kochali i którego stracili.

Przez długi czas klęczeli na podłodze, obejmując się i będąc dla siebie nawzajem jedyną rzeczą, która trzymała ich w całości.

This temporary flesh and boneOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz