11. Dobranoc, szczęśliwej podróży

412 40 18
                                    

Wiele lat przed wojną Steve nigdy nie wyobrażał sobie, że pewnego dnia jego życie będzie wyglądało w ten sposób.  

Osiągnął tak wiele, a jednocześnie stracił nieporównywalnie dużo.

Gdy jedyne, o czym myślisz to udowodnienie sobie i innym, że jesteś coś wart, łatwo było stracić z oczu wszystko inne, co było równie ważne.

Steve miał wrażenie, że to właśnie mu się przytrafiło. Tak bardzo skupiony nagłą możliwością wprowadzenia jakieś zmiany, możliwością robienia rzeczy, o których nawet nie marzył, zupełnie przegapił, to co działo się dookoła.

Jakimś cudem, coś, co niektórzy nazywali piekłem na ziemi, było tym samym, co dało mu nowe życie. Co w pewien sposób przywróciło mu życie i dało tak wiele.

I równie wiele odebrało.

Steve obwiniał się za wiele rzeczy w swoim życiu, ale nie uratowanie najlepszego przyjaciele, gdy ten potrzebował go najbardziej, było największą z nich.

Wszyscy starali się go przekonać, że śmierć Bucky'ego nie była jego winą, ale Steve nie był tego pewien. Jakaś część niego zawsze będzie czuła się za to winna i nic nie mógł na to poradzić.

Wiedział, że był na dobrej drodze, ale to nie znaczyło, że jego myśli nie powracały do tego samego mrocznego miejsca, w którym były od dawna.

Bucky Barnes był dla niego kimś więcej niż tylko przyjacielem.

Steve nie był pewny czy istniało słowo, którym mógł go opisać. Przyjaciel, brat, opoka, rodzina, wszystkie z nich były prawdziwe, ale i niewystarczające.

Jak opisać kogoś, kogo obecność była niczym promień słońca w pochmurny dzień? Jako opisać kogoś, kto wzbudzał w nim wszystkie emocje tak mocno i wyraźnie, że czasami nie wiedział co z nimi zrobić?

Kogoś, kto był przy nim bez względu na wszystko przez całe jego życie, kogoś, kto nie zawahał się podążyć za nim w sam środek piekła i oddał za niego życie?

Steve nie wiedział, ale sądził, że określenie, którego użyła Becca pasowało najlepiej.

Bratnia dusza.

I może rzeczywiście tak było, bo nagły brak Bucky'ego odczuwał jak bezpośrednią ranę na swojej własnej duszy.

Ranę, która pozostanie w nim do końca jego życia.

Ostatnie tygodnie zmusiły go do myślenia o własnej śmiertelności. Tak niewiele stało na drodze do podążenia za jego przyjacielem. Jego ciało i kości były niczym w porównaniu z ciemnym uściskiem Śmierci i bólem, jaki odczuwał. Ale...

Bez względu na to, jak bardzo momentami chciał się poddać, coś w nim po prostu mu na to nie pozwalało. Choć zapomniał o tym na jakiś czas.

Oczywiście, że Barnes mu o tym przypomniał. Choć nie ten, którego się spodziewał.

Ten, którego obecność prześladowała go w każdym kroku, jaki wykonał, był poza jego zasięgiem.

Było to trudniejsze do zaakceptowania niż cokolwiek innego w jego życiu.

Może właśnie dlatego siedział teraz w tym miejscu i starał się poukładać to, co czuł w jedną całość.

Steve utkwił wzrok w dłoniach i pokręcił lekko głową.

- Szczerze mówiąc, teraz gdy tu już jestem, nie wiem, co powiedzieć. W drodze tutaj zaplanowałem sobie całą przemowę, ale teraz wydaje się ona zupełnie zbędna. I tak o tym wiedziałeś, więc jaki w tym sens?

This temporary flesh and boneOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz