Nic już nie mówiliśmy. Nic a nic. Nie potrzebowaliśmy słów, wystarczała nam jedynie bliskość tego drugiego. Leśna cisza otaczała nas jakbyśmy byli w bańce, a wszystko inne przestało istnieć. Zamknięci w uścisku juz na wieczność.
Trzymając w swoich ramionach zimne już ciało chłopaka łkałem, robiąc kolejne cięcia na mojej bladej skórze. Miałem coraz mniej siły, czułem się slaby. Mimo to z moich ust uchodził głośny szloch. Nie było go już tutaj. Nie było. Odszedł na zawsze, a z nim szczęście którego doświadczyłem pierwszy raz od dawna. Miłość, pierwsza miłość, uczucie tak piękne, że warto było zaznać go nawet jeśli trwało tak krótko.
Nagle zobaczyłem go przed sobą. Nie był jak inne stwory zamieszkujące to miejsce. Był czysty, emanował jasnością, a na jego twarzy widniał piękny uśmiech. Najpiękniejszy jaki kiedykolwiek widziałem. Przede mną stał po prostu anioł. Jego eteryczna sylwetka wyglądała magicznie i odcinała się od ginącego w mroku lasu, który krył w swych czeluściach nieludzkie byty.
Mark pochylił się nade mną i dotknął mojego policzka. O dziwo czułem jego delikatny dotyk na mojej skórze. Chłopak był taki szczęśliwy... W jego oczach migotały radosne iskierki, uśmiech ani na chwilę nie schodził z niebiańskiej twarzy.
-Chodź Jacksonie. Możemy stąd odejść.
Chłopak podał mi dłoń. Spojrzałem na nią niepewnie. Czy on nie wiedział, że nie żyje? Serce zabolało mnie na tą myśl. Niewinnie nieświadomy swojej wolności... Jednak jego wzrok mówił mi, że mam złapać jego rękę i tak zrobiłem, a Mark pociągnął mnie w górę. Po chwili stałem twardo na nogach, ogarnięty dziwnym uczuciem. Odwróciłem się by zobaczyć czy jego cialo zostało należycie pozostawione. Jednak nie zobaczyłem tam ciała chłopaka. Zobaczyłem nas. Moja powłoka opierała się o pień, tuląc policzek do potarganych włosów Marka. Łzy zdobiły moje policzki, krew spływała po naszych splecionych dłoniach. Usta delikatnie uśmiechnięte, pozostaną tak na wieki, będące dowodem również wiecznej miłości i wolności.
Uśmiechnąłem się na ten widok. Dziwnym uczuciem które mnie ogarniało była wolność. Złapałem Marka znowu za rękę i uśmiechnąłem się tak samo radośnie jak i on. Pozornie stracona miłość otaczała nas niczym delikatna mgiełka. Byliśmy wolni od wszelkiego zła jakie nas dotknęło. Zbliżyłem się do niego i złączyłem nasze usta w krótkim pocałunku.
-Kocham Cię- zaśmiałem się radośnie.
-Ja Ciebie też- Mark zarzucił ręce na mój kark i pocałował mnie mocno, a ja oddałem pieszczotę. Wszędzie wokół zrobiło się biało, aura zła zniknęła jakby była już tylko odległym wspomnieniem i byliśmy tylko my. Dwóch nastolatków połączonych prawdziwą miłością, cierpiących wspólnie przez tyle dni, a osobno jeszcze dłużej. W końcu zostali nagrodzeni spokojem duszy, sobą i wolnością. Wieczną wolnością, o którą walczyli mimo przeciwności losu.
KONIEC
Sorki mamciu są duchami kk
Jutro dodam podziękowania ^^
![](https://img.wattpad.com/cover/103181016-288-k889034.jpg)
CZYTASZ
The Suicide Forest ✔ | Markson
FanfictionZapraszam :) 28.04.17 - #754 in fanfiction 29.04.17 - #569 in fanfiction