Sebastian nigdy nie zaznał miłości drugiego człowieka. Nie znał czegoś takiego jak sympatia.
Nikt nie znał go w mieście. Ludzie jedynie go kojarzyli, widząc czasami jak robi zakupy, czy sprząta ulice. Nie był znany. Jego pracodawca ledwie co kojarzył jego twarz.
A nie był on urody zwykłej. Jego piękno było wręcz nadzwyczajne.
Każda młoda dama mogła mu pozazdrościć jasnej cery bez skaz, czy idealnie czarnych włosów. Każdy londyński młodzieniec mógł pozielenieć na widok jego silnej, umięśnionej sylwetki. Oni, siedząc w swoich ciepłych domach i jedząc kolejną dokładkę gulaszu otrzymanego od matki, czy gosposi, nawet ciężko pracując, nie byliby w stanie osiągnąć takich efektów jak on.
Ale on się skrywał, nienawidził ludzi. Bał się ich i uważał, że mogą go skrzywdzić. Dlatego rzadko wychodził z domu. Pracował tam, gdzie najmniej musiał pokazywać się innym. Nosił długi płaszcz, by nikt nie widział jego twarzy.
Miał kompleksy. Oczywiście nie chodziło mu o wygląd, na takie błahostki nie zwracał uwagi. Bał się odtrącenia i cierpienia.
Kiedyś taki nie był. Miał matkę, ojca, siostry. Ale gdy jego siostry zostały zamordowane przez ojca, a Sebastian nie był w stanie ich obronić... stracił wszystko. Morderca został zamknięty przez Scotland Yard, ale matka nie mogła spojrzeć na swojego syna. Przez pierwszy miesiąc w ogóle na niego nie patrzyła.
W drugim miesiącu zaczęła unikać go jak tylko często mogła. Wychodziła rano z sypialni, by zostawić na stole śniadanie i wtedy, gdy Sebastian był w pracy, zarabiając na ich utrzymanie. Mimo, że miał jedynie siedem lat i niezbyt wiele był w stanie zrobić. Takich mlodzieńców chętnie wyzyskiwano w fabrykach, bo pracodawcy wiedzieli, że to tania siła robocza. W końcu gospodarka była w czasie Wielkiej Rewolucji. Wspaniałej, wielkiej rewolucji. Tak wspaniałej, że siedmioletni chłopiec nieraz był świadkiem wynoszenia z fabryki ciał. Zwłok dzieci, kobiet i mężczyzn. Wszyscy poumierali z wycieńczenia.
Trzeci miesiąc udowodnił Sebastianowi, że jego matka ma z nim ogromny problem, gdy wtargnęła do jego pokoju i próbowała udusić go paskiem należącym niegdyś do jego ojca. Sebastian nie wiedział co ma zrobić, próbował z nią rozmawiać. Załamywał ręce, gdy ta przy tych próbach zaczynała na niego wrzeszczeć i okładać wykrzykując obelgi w stronę jego i ojca. Tak. Bała się Sebastiana. Myślała, że ten będzie taki sam jak ojciec.
Dokładnie piętnastego dnia czwartego miesiąca Sebastian wchodząc do domu ujrzał ciało matki. Po ścianie spływała krew i resztki jakiejś brei. Nie był pewien skąd pani Michaelis miała rewolwer, ale najprawdopodobniej należał do jego ojca. Sebastian patrzył na ciało rodzicielki długą chwilę, nawet nie był w stanie zapłakać, bo wiedział, że ta przestała go kochać w dniu śmierci jego sióstr.
Od tamtej chwili był sam, niekochany, samotny dzieciak, który nie wiedział co ze sobą począć. Próbował żyć w przytułkach, ale ludzie uważali go za dziwaka, bo z nikim nie rozmawiał. Potrafił godzinami siedzieć i patrzeć w wiszący nad jego łóżkiem krzyż z podobizną cierpiącego Jezusa. Podobał mu się ten krzyż.
W końcu wylądował na ulicy sam, znalazł zatrudnienie i zapracował na małe mieszkanie w starej kamienicy. Od tego czasu był niezależny, a miał zaledwie trzynaście lat.
Gdy ukończył czternaście lat, w grudniową noc wracał z pracy, którą znalazł w biurze jakiegoś człowieka zajmującego się rachunkami. Mężczyzna był zaskoczony jego znajomością matematyki, tak bardzo, że niemal od razu go przyjął. Chłopak wracał dłuższą trasą. Bardzo lubił oglądać płatki śniegu opadające powoli na ziemię, dlatego nie czuł potrzeby zbyt szybkiego powrotu do mieszkania. Gdzieś w połowie drogi usłyszał cichutkie piski w jednym z zaułków.
Był zaciekawiony tym, co wydaje takie dźwięki. Gdy znalazł się blisko źródła, ujrzał tam dwa niewielkie kocięta. Zapewne matka musiała zginąć pod kołami powozu albo nie była w stanie wykarmić wszystkich swoich młodych, więc musiała porzucić tą dwójkę.
Od tego czasu Sebastian już dłużej nie był sam. Miał swoich ślicznych, puchatych przyjaciół. Swojego kociego braciszka i swoją kocią siostrzyczkę. Zżył się z nimi, to były kochane maleństwa. Opiekował się futrzakami jak najlepiej potrafił. Odżył i miał wrażenie, że może zrobić wszystko, a jego egzystencja nie jest już tak beznadziejna. Zaczął chodzić na skróty, by znaleźć się w domu jak najszybciej i zjeść kolację w towarzystwie Luny i Solarisa.
Koty również okazywały mu swój szacunek, nocami leżąc przy nim i ogrzewając go swoimi ciałkami, a gdy miał gorszy humor - zachęcając go do zabawy. Były bardzo inteligentne i wiele rozumiały.
Nie był więc to dziw, gdy Sebastian przyniósł do domu kolejne kociątko, które również znalazł gdzieś na ulicy, błąkające się samotnie i niezauważane przez zajętych sobą przechodniów. Kotka otrzymała imię Stella ze względu na małą gwiazdkę na pyszczku. Rodzina Sebastiana się powiększyła o kolejnego lokatora, co go niezwykle uszczęśliwiało.
A jego przyjaciele wymagali ochrony i to właśnie jego ochrony.
Ale tego dnia nie zdążył. Nie zdążył im pomóc, ochronić ich. Stracił wszystko przez jednego człowieka, właściciela kamienicy, który postanowił ją sprzedać, bo nie była mu potrzebna. Ale widząc koty z jakiegoś powodu zdenerwował się i zaczął je okładać. Stelli skręcił kark, Solaris i Luna byli skatowani, a ich maleńkie ciałka powykręcane i brudne od krwi. Sebastian był wtedy w pracy i o niczym nie wiedział. Gdy wrócił do domu nieco rozweselony, bo dostał sporą wypłatę, zamarł nie będąc w stanie poruszyć jakąkolwiek kończyną. Zbladł, a po kilku minutach opadł bezwładnie na kolana wyjąc jakby w agonii i tuląc do siebie nieruchome ciałka.
Zastanawiał się co za potwór mógł to uczynić, nie musiał jednak długo myśleć. Odpowiedź sama do niego przyszła, podczas gdy poszedł zakopać swoich towarzyszy na pobliskim cmentarzu. Pewien podejrzany mężczyzna dał mu kawałek pergaminu z danymi i powiedział tylko po cichu: „Ten plugawy ród też mi kogoś odebrał".
Więcej nie było trzeba mu mówić. Po prostu spakował wszystkie swoje rzeczy, a nie miał ich wiele i ruszył pod adres napisany na papierze. Nie zdziwił się, gdy ujrzał rezydencję. Był pewien, że bogaci ludzie, to najwięksi zwyrodnialcy, którzy kroczą po tej brudnej, zarobaczonej planecie. A przecież takie robale należy zgniatać pod podeszwą.
Zapukał do drzwi ukrywając swoje uczucia pod maską chłodnego opanowania.
-Chciałbym zapytać o pracę w tej rezydencji- rzucił do mężczyzny w średnim wieku, który mu otworzył. Ten nawet nie pytał o imię.
„Cóż za nieostrożność" pomyślał Sebastian, przekraczając próg domu mordercy. Mordercy, którego musiał ukarać. Musiał wziąć odwet. Dokonać na nim zemsty.
/Oto pierwszy rozdział, przyznam, że mam ciarki gdy myślę o tych kotach, które uśmierciłam. Cieszę się, że tak wiele osób to czyta i mam nadzieję, że będzie was więcej
CZYTASZ
Vindicta
FanfictionSebastian kocha swoje koty, kocha je całym sercem, bo to jego jedyna rodzina. Nikomu nie dałby ich skrzywdzić, bynajmniej nie bez jakichkolwiek konsekwencji dla potwora, który dokonałby tego okrutnego czynu. Ciel jest dość młodym, silnym mężczyzną...