Ciel był otoczony ludźmi, miłością i bogactwem. Przyjaciółmi. Nigdy nie brakowało mu niczego, uważał się za kogoś ważnego, naprawdę czuł się jak król. Czuł, jakby mógł małym palcem strącić Królową Wiktorię z tronu i sam na nim zasiąść. W końcu tego uczono go całe życie, ojciec od najmłodszych lat wpajał mu, że jak dorośnie, będzie kimś.
Był pewien swojej przyszłości jak nikt inny w tym, gnijącym od środka, kraju, jakim była Anglia. Niczego się nie bał. Nie znał niepewności.
I jasnym było, że uchodzący za idealnego, szybko zgubił swą dziecięcą niewinność i wszystkie pozytywne uczucia, które zasiała w nim matka, gdy był berbeciem. Sam z jakiegoś powodu nie pozwalał ludziom mówić o jego przeszłości. Zwykła służba jedynie mogła się domyślać, ta bardziej zaufana milczała jak grób, w którym młody hrabia zakopywał swego ojca, gdy ukończył dziewiętnaście wiosen.
Jak co wieczór młodzieniec stał przed sporych rozmiarów lustrem i oglądał swoje ciało. Obracał się dookoła swojej osi i zastanawiał się nad swoim wyglądem, rozpaczliwie szukając choć odrobiny podobieństwa do swojego ojca. I znajdywał je, jak co wieczór, w swoich włosach o dziwnym, nienaturalnym odcieniu popielu oraz dużych, błękitnych oczach, których głębia czasem go przerażała, wywołując nieprzyjemny dreszcz, przebiegający wzdłuż kręgosłupa młodego mężczyzny.
Niestety, gdy patrzył na swoje ciało w całej okazałości, dochodził do wniosku, że nie wygląda jak człowiek władający. Co najwyżej jako służący, który ubiera się w szlacheckie szaty po kryjomu, by nikt go nie rozpoznał.
Był szczupły, niezbyt dobrze zbudowany, ale jednak przystojny. Niektórzy szeptali za jego plecami, że ciężar zbrodni, jakie popełniła jego rodzina, nie daje mu jeść w dzień i spać po nocach. Cóż, nie mylili się za bardzo.
Ciel urodził się w rodzinie szlacheckiej, która nosiła takowy tytuł odkąd pamięta historia spisana w księgach. Jego ojciec miał obsesję na punkcie czystej krwi, wszystko to przez siostrę, która postanowiła w tajemnicy poślubić zwykłego mieszczanina i wydała na świat ślepe dziecko, którym zajmowała się do końca ich nędznego życia, gdy to zginęli w pożarze wywołanym przez, nastoletniego wówczas, ślepca. A może to nie był wypadek kalekiego dzieciaka? Może to zmęczeni takim życiem rodzice? Młodzieniec nie chciał o tym myśleć, zwyczajnie nie obchodziło go to. Jednakże właśnie te wydarzenia obudziły w jego ojcu obsesję „czystości". Matka była jego kuzynką, niezbyt bliską, ale jednak krew pozostawała w rodzinie taka sama. Niezabrudzona, nieskażona. Idealna.
Dzieciństwo Phantomhive'a było zwyczajne, jeśli mógł tak to nazwać. Na samym początku jego życia, matka uczyła go dobroci i grzeczności. Utrzymywała tą wątłą, dziecięcą niewinność. Ciel kochał ją, był tego pewien, choć żałował swojego postępowania.
Gdy ukończył sześć lat, Vincent, jego ojciec, zrobił okropną awanturę jego matce. Stało się to po tym, gdy niewiele rozumiejący wówczas chłopiec chciał pomóc bezdomnej kobiecie z niemowlęciem. Hrabia uważał, że matka chce go wychować na „salonową panienkę". Ta broniła się potrzebą nauki wrażliwości i delikatności, której nieraz brakowało w jej mężu. Niestety skończyło się to odcięciem jej od małego Ciela i zabronieniem jakichkolwiek rozmów, które, jak określił to Vincent, nie były potrzebne.
Hrabia szybko podporządkował sobie malca, który w krótkim czasie zaczął zachowaniem przypominać swojego zimnego, mściwego i po prostu złego, ojca.
Ku wściekłości hrabi, sytuacja zmieniła się, gdy matka Ciela, a jego żona, ciężko zachorowała i po kilku miesiącach męczarni, zmarła. Trzynastoletni chłopiec stał nad trumną i żegnał matkę sam, ponieważ ojciec miał „ważniejsze sprawy". To znów zmieniło Ciela w małego chłopca, który z uwagą wsłuchiwał się w słowa matki, tłumaczącej mu dlaczego psy są tak lojalne, albo dlaczego koniom zawsze można zaufać. Stał się na powrót dzieckiem, odzyskał swoją niewinność. Był sobą, tak się czuł.
Gdy skończył piętnaście wiosen przyniósł do domu z ulicy małego szczeniaka. Ojciec gdy się o tym dowiedział zareagował nadzwyczaj spokojniej. Cóż, przynajmniej tak się wydawało. Zaledwie dwa dni po tym jak się dowiedział zawołał do siebie Ciela i kazał mu usiąść. To był dla niego najgorszy widok w życiu. Vincent kazał mu patrzeć jak znęca się nad zwierzakiem, powoli obdzierając szczeniaka ze skóry. Chłopak nie mógł nic zrobić, był w stanie jedynie rozpaczliwie krzyczeć i próbować odciągnąć silną rękę hrabi od niewinnego psa. Nie skończyło się to dobrze dla chłopaka. Nastolatek został pobity, a jego rodzic twierdził, że to była jedynie mała nauczka i „mogła spotkać go o wiele gorsza kara".
Te wydarzenia skrzywiły jego psychikę i nie mógł już samodzielnie pracować, co ułatwiło jego ojcu sterowanie nim. Stał się kopią samego hrabi. Bezlitosny, pełen nienawiści, zimny jak lód. Wzbudzał strach, a tylko nieliczni pamiętali o jego wrzaskach tamtej nocy, jednakże ze strachu nie rozpowiadali tego dalej, pracując jakby nic się nie działo.
Dlatego, tego właśnie dnia, gdy wszedł do kamienicy, którą miał zamiar sprzedać i usłyszał ciche pomiaukiwanie, nie myślał. Działał tak samo jak ojciec. Czuł się jak maszyna kopiująca to samo w kółko. Jak nie on. Ale nie mógł tego przezwyciężyć i na oczach niewielkiej publiki, która się zebrała nieopodal, zabił zwierzaki. Jego dusza? Była poszarpana, nie czuła nic. Nie mógł nic zrobić, a może wcale nie chciał i chciał tylko karać kogoś za to, że osiągnął większe szczęście niż on.
Wszyscy przemilczeli jego napad wściekłości, niektórzy tylko rzucali mu obrzydzone, bądź przerażone spojrzenia. Inni tylko odwracali wzrok. Wpatrywał się w swoje brutalne dzieło kilka długich minut. A gdy znów w głowie rozbrzmiał mu jego własny krzyk z tamtej pamiętnej nocy, zacisnął mocno powieki i odszedł dumnym krokiem w stronę powozu.
Westchnął znów obracając się wokół własnej osi i podziwiając swoje ciało. Za chudy. Nieumięśniony, po prostu słaby i kruchy, a jednak męski. Miał wrażenie, że nie jest zbyt urodziwy, co było nietrafnym stwierdzeniem. Urodą przypominał żywą, porcelanową lalkę. Mimo swoich męskich rysów, gdzieś na jego twarzy pozostał ślad chłopięcości. Damy zapewne uganiałyby się za nim, gdyby nie fakt, że wolał on samotność, a gdy miał swoje potrzeby, dawał im upust w luksusowych domach publicznych, nie patrząc nawet na płeć. Nie chciał zobowiązania, nie chciał żony. Dzieci również nie chciał i wolał po śmierci zaprzepaścić swój dorobek lub oddać go dalszej rodzinie, która nie pogardziłaby tak świetnie prosperującą firmą zabawkarską.
Zaśmiał się sam do siebie.
A więc tak będzie? Umrze sam, niszcząc po drodze każdego szczęśliwego człowieka. A to ci dopiero plany na przyszłość. Doprawdy, niezwykłe.
Założył na siebie koszulę nocną i ruszył do swojego łóżka, okrywając się kołdrą i jeszcze kilka razy sprawdzając, czy ma pod swoją poduszką niewielki rewolwer. Cóż, może jego życie niewiele go obchodziło, ale nie chciał schodzić z tego świata zbyt szybko.
/Rozdział nie był sprawdzany, więc jak coś - poprawiajcie mnie :*
CZYTASZ
Vindicta
Fiksi PenggemarSebastian kocha swoje koty, kocha je całym sercem, bo to jego jedyna rodzina. Nikomu nie dałby ich skrzywdzić, bynajmniej nie bez jakichkolwiek konsekwencji dla potwora, który dokonałby tego okrutnego czynu. Ciel jest dość młodym, silnym mężczyzną...