Sok Z Eukaliptusa

82 27 3
                                    

Siedziałem nad Wisłą. Sam. Patrzyłem na betonową płytę. Nadal było tam trochę zaschniętej krwi. Krwi szaleńca. Krwi artysty. Krwi Vincenta. Mojej nie znajomej, znajomej.

W dłoniach miałem wianek. Wianek z pokrzyw. Szczypały mnie dłonie, ale mnie to nie obchodziło. Zamknąłem oczy. Wydałem zapalniczke i już wcześniej polane benzyną pokrzywy, zapaliłem.

- Pierdol się Odynie. Pierdol się Loki. Pierdol się Thorze. Ty chuju jak jej chroniłeś!?!

Zacisnąłem zęby. To nie tak miało być. Czemu. Jak. Dlaczego?

Woda. Woda. Tyle wody. Nie wody. Wody nie wody. Wody a może soku.

- Wariuje przez ciebie Vincencie... wariuje...

I gadam do siebie- pomyślałem...

Wziąłem do ręki kamyk. Chłodny. Okrągły. Chropowaty. Rzuciłem go z całej siły w wodę. Z krzykiem wstałem. Zacząłem Tupać nogami. Jak małe dziecko. Co ja poradzę, że nadal nim byłem?

- Pamiętam jak śpiewałaś Beatlesów nad tą wodą. Tańczyłaś gdy ja ci grałem na gitarze. Paliłaś papierosy zrobione z liści klonu i z trawy. Zwyczajnej ogrodowej trawy. Mówiłaś wtedy, że to indiańska fajka pokoju. A teraz? Rozkrojona. Martwa. Z każdej strony. Leżysz zgniła. Gdzieś trzy metry pod ziemią. Nawet korzonków kwiatów nie zobaczysz. Zawsze chciałaś być pyłkiem. A jak skończyłaś? Jako gnijące zwłoki! Co ty mi kurwa zrobiłaś! Co on ci kurwa zrobił...

I wtedy przypomniał mi się widok jej. Leżała tu. Bardzo pocięta. Z każdej strony. Płat skóry i mięśni na brzuchu został wycięty...

- Nie! Dlaczego ktoś ci to zrobił!? VINCENCIE!!!! WRÓĆ DO MNIE!!!!

Płakałem. Bardzo mocno. Bardzo rzewnie. Słone łzy zalewały mi widok. Mokra twarz. Mokra szyja.

Wstałem. I wbiegłem tak jak stałem do rzeki. Chciałem się utopić. Zanurkowałem. Zaciskając mocno oczy i buzie. Umrzeć. Umrzeć. Umrze...

///

Hej nie wiem jak długo będzie to jeszcze, ale ostrzegam, że to nie będzie długie.
Psakuda.

PåskudaOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz