Rozdział 24 - Wytrwaj albo giń

131 12 1
                                    


Szukając jakiegokolwiek potwierdzenia swojej tezy - nie lubił wchodzić w wątki, których nie był stuprocentowo pewien - Mickel kazał przynieść do swojego gabinetu broń skonfiskowaną dwójce Nefilim. Uśmiechnął się zwycięsko zauważając wśród dwóch innych mieczy i przynajmniej sześciu mniejszych ostrzy miecz o złotej klindze cyzelowanej z obsydianem ze wzorem z czarnych gwiazd biegnących wzdłuż środkowej bruzdy.


-Zabierzcie stąd resztę tych śmieci.- Machnął ręką na pozostałą broń, biorąc do skrytych za skórzanymi rękawiczkami rąk jedynie miecz rodowy Morgensternów.

Mimo iż nie mógł nawet marzyć o dotknięciu go bez ochronnych rękawiczek, uczucie wciąż było niezmiernie satysfakcjonujące.

-I przyprowadźcie do mnie dzieciaka.- dodał.

Przedstawienie czas zacząć.


~~~~~~~
Kiedy dwójka wampirów wykręciła mu ręce na plecy i wyprowadziła na korytarz, z trzecim podążającym za nimi niczym cień, Jonathan był już mega znudzony siedzeniem w zamknięciu. Nawet się trochę ucieszył. Tak odrobinkę. Nie miał najmniejszej szansy na wydostanie się z tamtej celi, ale teraz miał większe pole do manewru. Wciąż był dzień - był co do tego pewien, bo niektóre okna nie były zbyt szczelnie zabite deskami - starczyło poczekać na odpowiedni moment i prysnąć.


Chwilę później zamknięto go od zewnątrz w pokoju przypominającym stary gabinet. Z Mieckelem uśmiechającym się do niego zza biurka. Ech, a już robiło się coraz lepiej.

-Pewnie zastanawiasz się czego od ciebie chcę.- zaczął przywódca wampirów, przechadzając się po pokoju.

-Co zrobiłeś Akirze i Renacie?- odparł, obracając się w miejscu wraz z Mickelem. Nie zamierzał dać zajść się od tyłu.

-Wypuściłem ich.- powiedział.- I tak byliby już nie przydatni.

Nie miał żadnego dowodu, że mówił prawdę, ale jego słowa brzmiały szczerze. Liczył, że rzeczywiście tak było.

-Jeśli zaś chodzi o ciebie- kontynuował.- Uznałem, że będziesz idealnym zastępstwem za to rude chuchro, które wzięło nogi za pas.

Mickel zatrzymał się plecami do drzwi, skrzyżował ręce na klacie i przyjrzał się swojemu więźniowi z rosnącym zadowoleniem na twarzy.

-Sebastian Morgenstern. No kto by pomyślał.- powiedział, rozkoszując się zdumieniem na twarzy chłopaka, tym i jak usta zaciskają się w wąską linię, a zielone oczy błyszczą ostrzegawczo. To będzie bardzo ciekawe.- Wybacz, że na początku cię nie poznałem, ale musisz przyznać, że te nowe kolory są dość... mylące.

-Skąd wiesz kim jestem?- zapytał Jonathan, patrząc na Mickela wrogo. Kiedy Mickel zaczął zbliżać się w jego stronę, Jonathan odruchowo przesunął się bliżej ciężkiego dębowego biurka, gdzie tuż po wejściu zauważył Fosforosa. Nie wiedział, co jego miecz robił w gabinecie Mickela, ale podejrzewał, że było to zwyczajne niedopatrzenie z jego strony. Niedopatrzenie, które zamierzał wykorzystać.

Jego ręka drgnęła wykonując niemal niezauważalny ruch w stronę Fosforosa. Wampir zmarszczył brwi jakby dopiero teraz zdał sobie sprawę, że miecz Morgensternów wciąż tam leży. Zupełnie o nim zapomniał... Czyżby właśnie popełnił poważny błąd? Nie chciał zabijać dzieciaka, co mogłoby się stać doszło do walki. Musiał bardzo ostrożnie to rozegrać.


Mickel parsknął śmiechem.- Chłopcze, jesteś sławny w całym Świecie Cieni! Gdybym nie myślał, że jesteś martwy wpadłbym na to o wiele szybciej. Chociaż...- Przekrzywił głowę jeszcze raz oceniając go wzrokiem.- Trzeba przyznać, że się zmieniłeś. Słyszałem, że farbowałeś włosy na czarno, ale nigdy nie posądziłbym cię o rudy. I jeszcze te oczy! Nagle stałeś się bardzo podobny do matki, wiesz? Pewnie Jocelyn jest przeszczęśliwa!
Jonathan tylko zacisnął zęby. Wciąganie w to Jocelyn było ciosem poniżej pasa, obaj o tym wiedzieli.

City of LoveOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz