Rozdział 17 - Nothing happens without a reason.

105 15 2
                                    

 -Jonathan, gdybyś miał córkę, to jak dałbyś jej na imię?- zapytała Renata, na co Morgenstern zakrztusił się herbatą i spojrzał na nią z niepokojem. Wywróciła oczami.- Pytam, bo jestem ciekawa, nie przeżywaj.


-Nie przeżywam, tylko...- westchnął i machnął ręką. Po co się będzie produkował, skoro do niczego nie dotrze. Lepiej zaoszczędzić czas i wrócić od razu do głównego wątku.- Dla dziewczynki?

-Nom.- przytaknęła.

Jonathan rozsiadł się wygodniej w fotelu i zarzucił nogę na nogę. Zamyślił się. Pytanie wbrew pozorom nie było takie proste, zwłaszcza dla kogoś kto za szczyt swoich możliwości zawsze uważał znalezienie sobie partnerki na dłużej niż jedną noc. Zakładanie rodziny było dla niego czymś całkowicie abstrakcyjnym. Przynajmniej dopóki nie poznał tej wyjątkowo nietypowej Przyziemnej, która wkradała mu się do łóżka w środku nocy, kiedy nie musiała się już obawiać, że w Junie nagle obudzi się nadopiekuńczy starszy brat.

-Chyba Alice.- powiedział wreszcie, starając się nie pokazać jak... niekomfortowa jest dla niego ta rozmowa. Tak, niekomfortowa to zdecydowanie odpowiednie słowo. I może jeszcze dziwna.

Mimo to Reni zachowywała się jakby nie dostrzegała jego zmieszania i powoli pokiwała głową.

-Alicja.- przełożyła sobie na polski i uśmiechnęła się.- Ładne.

-A ty? Jak dałabyś jej na imię?- zapytał. Całkowicie nieświadomy, że odpowiedź zwali go z nóg uniósł do ust kubek z herbatą.

-Z angielskich imion zawsze podobało mi się Jocelyn.

Znów się zakrztusił, tym razem porządnie, bo przez chwilę kaszlał, nie mogąc złapać oddechu. Zdziwiona Renata poklepała go po plecach. Gdy tylko Jonathan odzyskał zdolność mówienia, spojrzał na swoją narzeczoną z czystym szokiem. To musiał być przypadek, bo chociaż trochę opowiedział Reni o swoich rodzicach, to nigdy nie wymienił na głos ich imion. To musiał być tylko zbieg okoliczności. Z tym, że Jonathan nie wierzył w zbiegi okoliczności. Było już kilka takich sytuacji, po których spokojnie mógłby posądzić ją o posiadanie mocy parapsychicznych, ale teraz to przeszła samą siebie.


-Mówisz poważnie?- zapytał.


-Tak, a co?- Usiadła z powrotem na kanapie i przyciągnęła do siebie nogi, obejmując je ramionami.- Nie podoba ci się? Ja uważam, że jest śliczne - delikatne i fajnie się zdrabnia. Na przykład Jocy, albo po prostu Joy.- Oparła podbródek na kolanie, uśmiechnęła się i spojrzała nieobecnym wzrokiem na widok za oknem. Cokolwiek tam zobaczyła, sprawiło to tylko, że jej uśmiech jeszcze się poszerzył.

W takich chwilach Jonathan miał wrażenie, że to on tu jest ślepym Przyziemnym, niezdolnym dostrzegać najprostszych rzeczy. I może naprawdę tak było. Może Renata faktycznie widziała więcej i nawet jeśli to, co widziała istniało tylko w jej głowie, to wcale nie czyniło jej to dziwną. Raczej wyjątkową, niepowtarzalną, jedyną w swoim rodzaju.



------------
Kiedy Clary wychodziła z Tokijskiego Instytutu był jeszcze w miarę jasny wieczór. Sceneria zmieniła się i niecałe półgodziny później nie było już tak przyjemnie. I mimo, że noc wciąż była piękna, to cieszyła się, że przez ostatnie miesiące wyrobiła sobie nawyk noszenia broni zawsze i wszędzie.

Uliczka wyglądała jak żywcem wyjęta z horroru. Na środku stała ledwo świecąca lampa. Clary jeszcze raz zastanowiła się co ona tu właściwie robi, w końcu mogła zwyczajnie pójść do łóżka. Niestety, noc była jasna i kusząca - niedawno była pełnia - i po prostu nie mogła się powstrzymać. Nie powiedziała nikomu, że wychodzi, bo pewnie nie puściliby jej samej, ale przecież nie planowała żadnych dalekich wycieczek. Tylko do ogrodu. I ewentualnie wzdłuż ulicy. No i jeszcze kawałek... aż dotarła do blokowiska.
Może jednak powinna była powiedzieć Jace'owi, na pewno od razu wybiłby jej to z głowy. Tym czy innym sposobem.
Nie zgubiła się, co to to nie. Zwyczajnie nie chciało jej się wracać. A skoro praktycznie same nogi same niosły ją do przodu, to jakoś ciężko było rozkazać im, żeby przestały.

Clary szła wspomnianą wcześniej uliczką, gdy zauważyła dwa niewyraźne cienie na ścianie pobliskiego budynku. Niby nic niepokojącego... przynajmniej dopóki instynkt Nocnego Łowcy nie dał o sobie znać. Ech... I tyle było spokojnego spaceru.
Zawsze coś musi się dziać, kiedy wyjdę, przewróciła oczami.
Oparła dłoń na rękojeści Hesperosa i kocim krokiem ruszyła w stronę mężczyzn. Zatrzymała się przy samej krawędzi budynku i wyjrzała zza niej lekko, żeby mieć jakiś pogląd na sytuację.
To nie były demony, tylko wampiry. Na chwilę obecną sama nie wiedziała, co byłoby gorsze.Byli to dwa rośli mężczyźni o ciemnych, krótko ostrzyżonych włosach i blado-szarej cerze. Jeden z nich wyraźnie był Japończykiem. O drugim nie mogła tego powiedzieć - wyglądał bardziej na Europejczyka lub Amerykanina i był minimalnie wyższy. Clary odetchnęła z ulgą, gdy usłyszała, że rozmawiają po angielsku - z japońskiego zrozumiałaby raczej niewiele.-...jeśli to dotrze do niepowołanych uszu, osobiście rozszarpię ci serce, rozumiesz?- wysyczał jeden z nich.Drugi zrobił wielce urażoną minę i prychnął.-Nie mam żadnych powodów, żeby was wsypywać, wyluzuj.- odparł odtrącając rękę, którą tamten trzymał zaciśniętą w pięść na jego kołnierzu.- Gdzie teraz jest szef?Wyższy mężczyzna wymienił jakąś japońską nazwę, (która Clary mówiła tyle, co nic) po czym dodał:-Lepiej, żebyś załatwił co trzeba i stawił się tam jeszcze dziś. On nie lubi czekać.Japończyk tylko przytaknął, po czym przemieścił się tak szybko, że Clary ledwo zdążyła dostrzec jak się porusza. Drugi, pozostawiony sam sobie wampir nie wyglądał jakby gdzieś mu się spieszyło. Spokojnym krokiem ruszył w stronę wyjścia z zaułku. Clary zdążyła odejść kawałek i ukryć się zanim dostrzegł.Szybko wyciągnęła telefon i napisała SMS'a do Isabelle, bo wiedziała, że ona odczyta go o wiele szybciej niż Alec czy Jace i od razu postawi chłopaków na nogi. Clary przez chwilę chciała na nich zaczekać, ale jej cel oddalał się coraz bardziej i lada moment mogła stracić go z oczu.Dogonią mnie., pomyślała, wychodząc z kryjówki i cicho ruszyła za wampirem.--------------



Kiedy Akira zostawił życie Nocnego Łowcy za sobą, wszystko wydało mu się nagle takie... proste. Wreszcie mógł przestać użerać się ze swoimi apodyktycznymi rodzicami. Mógł na stałe wynieść się z Idrisu i Instytutu i mieszkać tam gdzie chciał. Mógł robić to co chciał, bez rodzinki dyszącej mu w kark za każdym razem, gdy dowiadywali się, że ostatnią noc spędził w studiu nagraniowym z Junem zamiast ganiać po Tokio za demonami. Dopiero gdy powiedział im, że z tym kończy i odszedł ignorując krzyki ojca i płacz matki poczuł się naprawdę wolny. Czasem, kiedy wracał myślami do tamtej sceny czuł wyrzuty sumienia, ale ani razu nie pomyślał o powrocie do Idrisu.
To było jego życie i miał prawo o nim decydować.
Swoją starą broń i stele oddał do Instytutu. Spodziewał się wtedy zobaczyć zawód na twarzy Akemi... O dziwo, zamiast tego uśmiechnęła się do niego jak za starych dobrych czasów i powiedziała:
-Rób jak uważasz. Ja i tak zawsze będę z ciebie dumna, braciszku. Tylko wpadaj mnie czasem odwiedź, dobrze?
I wpadał, chociażby po to, żeby ją zobaczyć i chwilę porozmawiać. Chociaż Akemi nigdy nie powiedziała tego głośno, Akira wiedział, że gdyby zmienił zdanie w Instytucie zawsze znajdzie się dla niego miejsce. Pokrzepiające.
Z czasem runy wyblakły, a instynkt Nocnego Łowcy ustąpił miejsca innym, ważniejszym dla niego rzeczom...
Dlatego był po części zdziwiony i zaniepokojony, gdy już drugi dzień z rzędu nieustannie dawał o sobie znać. Dzwonił nieustannie nie dając mu się skupić i sprawiając, że cały czas czuł się obserwowany. Może naprawdę coś było na rzeczy? Może wojna dotarła już do Japonii?
Po namyśle wyciągnął telefon i zadzwonił do Kazuo. W mężem swojej siostry utrzymywał dobre stosunki i zazwyczaj łatwiej było się do niego dzwonić niż do Akemi, której obcy był przyziemny nawyk noszenia przy sobie telefonu komórkowego. Porozmawiali chwilę, po czym Akira zapytał go Instytut.
-Jesteś pewien, że nic się nie dzieje?
-Przecież sam widziałeś parę dni temu, nie?- odparł Kazuo.- Ostatnio zrobiło się tu trochę tłoczno, ale żadne z dzieciaków nie zostało zaatakowane, ani nic.
-Dobra, dzięki.- westchnął Akira. Wiedział, że Kazuo mówił prawdę, ale jakoś nie uspokoiło go to ani trochę.- Miej oko na Akemi. Pomimo całego swojego rozsądku ma talent do pakowania się w kłopoty.

City of LoveOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz