ⓛustro

1K 222 20
                                    

Pamiętam moje wątpliwości, które nadeszły razem z coraz większą uwagą Elizabeth i jej głupich koleżanek — oczywiście z jednym bardzo wyjątkowym wyjątkiem – na mojej osobie. Nie potrafiłam tego zrozumieć; na siłę próbowały mnie sprowokować do jakiejkolwiek reakcji przez głośne obgadywanie mojej osoby akurat wtedy, gdy przechodziłam obok albo wielokrotne uderzenia  "z bara", kiedy było naprawdę dużo miejsca na korytarzu i mogły przejść bezproblemowo. 

Pamiętam zmianę, która zaszła, gdy w pierwszej klasie na początkowych lekcjach wychowania fizycznego przebierałam się z kilkoma dziewczynami. Jedna z nich wychodząc nie domknęła drzwi, a że stałam centralnie w miejscu, że można było mnie zobaczyć to...cóż, moja odkryta przez brak koszulki klatka piersiowa została zauważona przez przechodzącą tamtędy Elizabeth. Zostałam wtedy porządnie zmierzona, a następnie otrzymałam głośne prychnięcie. Nie rozumiałam tego zachowania, bo nie należałam do przesadnie chudych, ani pulchniejszych. Byłam pomiędzy i czułam się naprawdę dobrze w swoim ciele.

Teraz, z perspektywy czasu, wiem, że późniejsze docinki odnośnie mojego zwolnienia z zajęć — oczywiście uzasadnionego poważnym problemem z kolanem przez które czasami nie mogłam normalnie chodzić bez uczucia przeszywającego bólu — były tylko dlatego, że ta kretynka Elizabeth założyła z góry, że skoro nie jestem idealnie szczupła i nie widać zarysów moich żeber bez wciągania brzucha to znaczy, iż mam ze sobą problem z akceptacją. Normalna osoba zwyczajnie by się w to nie wtrącała. Ale przecież mowa o cholernej pseudo-gwieździe tej szkoły — nie mogła odpuścić sobie świadomego i mylnego zagłębienia się w temat. Co śmieszne, nigdy nie zapytała mnie o to wprost. Po prostu wysunęła niesłuszne sugestie z nieakceptowaniem bycia grubą, bo nie wyglądałam jak typowa, przesadnie chuda cheerleaderka bez kształtów i zapewne dodała sobie jakieś żałosne cięcie się z tego powodu, czy coś takiego. Inaczej nie potrafię rozbić na mniejsze części powodów dla których dostałam miano tego dziwaka, kiedy wprawdzie nic dziwnego nie robiłam. Po prostu żyłam, uczyłam się i byłam małomówna.

Zdarzało się wielokrotnie w ciągu pozostałych dwóch lat od tego wydarzenia, że patrzyłam na swoje ciało i próbowałam na siłę znaleźć defekt, który tłumaczyłby każde krzywe spojrzenie ze strony grupy tych dziewczyn. Był nawet moment, kiedy zaczęłam wmawiać sobie, że prawdopodobnie nie patrzę na siebie obiektywnie i trochę koloryzuje swój wygląd. Oczywiście, próbowałam odpychać od siebie myśli, iż rzeczywiście mam odrobinę za dużo kilogramów, ale, cholera, jednak byłam, jestem i będę kobietą — nie ma co się oszukiwać, łatwo nam wbijać sobie na głowę nawet tak absurdalne kwestie. I tak również zrobiłam. Na pewien okres czasu, ale jednak.

Tamtego dnia, kiedy byłam parę kroków od niej i chciałam poprosić o rozmowę to pierwsza myśl, jaka przyszła mi do za mocno pracującej wyobraźni to to, czy może spojrzy na mnie takim spojrzeniem, jakbym ważyła nie sześćdziesiąt kilogramów, a osiemdziesiąt, czy dziewięćdziesiąt przy wzroście metr sześćdziesiąt siedem. Mimo że wiedziałam, iż moja waga była praktycznie idealna w przedziale to i tak nabrałam wątpliwości. Zaraz po tym, zaczęłam się zastanawiać, czy nie wyglądam trochę anarchistycznie — miałam wtedy na sobie wszystko czarne, a do tego całkiem widoczny makijaż. Nie chciałam, żeby przeszło jej przez myśl, że albo jestem właśnie dziwnym anarchistą, albo punkiem, albo nie wiem kim jeszcze.

Kiedy mnie odepchnęła w ten nieprzyjemny, bardzo odrzucający sposób to nie zbaczając na ostatnią lekcję jaką miałam, ruszyłam pośpiesznie w kierunku głównego wyjścia. Nie obyło się również od przesadnie słodkiego komentarza od Elizabeth, która widziała sytuację. Oczywiście było to w jak najbardziej złośliwym kontekście — pewnie chciała zobaczyć płaczącą nerdo-dziwaczko-grubaskę, a tymczasem dostała tylko jedynie wymownie smutny wyraz twarzy i wyjście z budynku ze spuszczoną głową.

Przez cały weekend — bo podeszłam do niej w piątek — przeleżałam w łóżku i użalałam się nad sobą. Zdążyłam zadać raptem jedno, niepewne pytanie, a ona bez skrupułów mnie odrzuciła. Mimo że fizycznie nie zrobiła tego mocno to i tak czułam się przez cały czas, jakby dała mi mentalnego, mocnego liścia w twarz. 

Na chwilę przed wyjściem z domu do szkoły, podeszłam bliżej lustra i przejechałam dłonią po długich, ciemnych włosach. 

Nie są powalające.

Następnie przesunęłam palcami po każdej zarysowanej linii na mojej twarzy i z uwagą ją studiowałam.

Nie jest wystarczająco przykuwająca uwagę — jedynie pospolita, niewyróżniająca się.

Na koniec uniosłam odrobinę materiał ciemnej koszulki, odsłaniając swój brzuch. Położyłam na nim dłoń i przejechałam kilkakrotnie palcami po ciepłej skórze, a następnie ustałam bokiem do lustra i zmrużyłam oczy. 

Niby nie odstaje jakoś szczególnie, ale przecież mógłby być bardziej płaski.

Wydaje mi się, że przez tę jedną nieudaną próbę porozmawiania jak człowiek z człowiekiem, wszystko zaczęło bardziej we mnie uderzać. Każdy komentarz, każde krzywe spojrzenie, każde pchnięcie na korytarzu. Jedna sytuacja spowodowała efekt domina — mentalnie zaczęły przełamywać się moje bariery spokoju i wytrzymałości do tych wszystkich ludzi. 

Ale warto też zaznaczyć, że pomimo tego, iż prawdopodobnie to zaczęła przez, możliwe, przesadnie nadpobudliwą reakcję na moją obecność przy niej to i tak nie śmiem jej winić. W moich oczach wciąż była, jest i będzie jak ósmy cud świata i szczerze wątpię, aby jakiekolwiek zachowanie, które mogę teraz bez skrępowania zobaczyć mogłoby mnie zniechęcić.

Za bardzo ją kocham, aby zacząć obwiniać o to, co stało się parę tygodni później.

***

Jak jest jakaś literówka, czy błąd to mnie poprawcie. Wstawiam z biegu, bo muszę wrócić do mojego namiętnego romansu z matematyką, która czeka na mnie od momentu przyjścia do domu...

On The Way To Hell [✓]Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz