- Nie ma przejścia, przecie mówię.
- A ja mówię, że z posłaniem do grododzierżcy jadę.
- A ja mówię, że to właśnie grododzierżca wydał rozkaz nikogo do miasta nie wpuszczać.
- Kiedy ja właśnie w tej sprawie z posłaniem...
- Jazda mi stąd, bo nie zdzierżę. Mówi się jak do człowieka, to nie rozumie. - Strażnik przy bramie zaprezentował posłańcowi wyjątkowo wulgarny gest ręką.
- To jak niby mam...?
- Zjeżdżajta mi. Bez glejtu, powtarzam, nie wpuszczam.
Hendrik zaklął pod nosem, obrócił się na pięcie i odszedł, w myślach wymieniając najplugawsze określenia, jakie mógł znaleźć, aby użyć ich pod adresem strażnika. Jechał z ważnym posłaniem do grododzierżcy. Miał je dostarczyć priorytetowo. Szło właśnie o tę blokadę na moście prowadzącym do miasta. Teraz był wściekły, a czuł się kompletnie bezradnie.
- Nie ma przejścia. Miasto zamknięte.
Hendrik obrócił się na dźwięk tych jakże znienawidzonych słów i stukotu kopyt konia nowego przybysza.
- Mam rozkazy bez glejtu nie wpuszczać.
- Dla mnie będziecie musieli zrobić wyjątek.
Nowoprzybyły odrzucił kaptur z głowy. Jego włosy były całkiem białe, ale na starego nie wyglądał. Hendrik z zaciekawieniem przyjrzał się nieznajomemu. Jego uwagę przykuła rękojeść miecza stercząca znad ramienia białowłosego. Tak, to z pewnością była rękojeść miecza, bo cóż innego? Resztę skrywał szary podróżny płaszcz, ale wątpliwości nie było. Po cholerę komu miecz na plecach, zamyślił się posłaniec.
- Widzicie go! A niby z jakiej racji mam dla kogokolwiek robić wyjątek? Patrzajta na tamtego, o. Niby jakowy ważny posłaniec, a co mnie to obchodzi. Rozkaz był bez glejtu nie wpuszczać, to nie wpuszczam.
- A co powiecie na to? - Białowłosy wręczył strażnikowi pergamin zwinięty w rulon.
- Mnie to nic nie obchodzi, co tu stoi. Ja mam rozkazy...
- Właśnie tu masz nowe rozkazy.
- Kiedy ja czytać nie umiem.
- To zawołaj se kogoś, kto ci przeczyta.
- Ej, Zenek, chodź no tu. Kolejny przybłęda dupę zawraca.
- No co jest? - Z kanciapy chwiejnym krokiem wyszedł drugi mężczyzna, zapewne zwany Zenkiem. Jego stan był wyraźnie wskazujący.
- Ty, Zenek, umiesz czytać, co nie?
- Ono żem umiem, dawaj to.
Widać było, że Zenkowi z trudem przychodzi odszyfrowywanie, jawiących się mu podwójnie, czy kto wie ilukrotnie, liter. W końcu po długim czasie podrapał się po głowie, cudem nie trafiając sobie palcem w oko.
- Geralt z Rivii?
Przybyły potwierdził skinięciem głowy.
- Przepuść go Revan, niech wjeżdża.
- A co tam niby stoi w tych kulfonach?
- A to, że to wiedźmin i na prośbę grododzierżcy ma się zająć tym to potworem, co przez niego miasto zamknięte.
- A chyba, że tak... Czekaj, czekaj Zenek! Autentyk to aby?
- Eee... Pieczęć wygląda dobrze.
- A to wszystko w porządku. Możecie wjeżdżać, panie. Otwórzcie bramę, wy lenie, ruszać mi się co żwawo!
- A ja? - rzucił Hendrik, mając nadzieję, że uda mu się skorzystać z okazji i również przedostać do miasta.
CZYTASZ
Wiedźmin: Co ma być, to będzie
FanfictionCzy to miasto, czy to wieś, dla wiedźmina zawsze znajdzie się praca. Samotnie podróżujący przez Temerię Geralt natrafia na ogłoszenie dawnego znajomego. Bez zastanowienia (bo nad czym się zastanawiać, kiedy sakiewka świeci pustkami?) postanawia zbad...