Rozdział 3

510 57 6
                                    

- No, to jesteśmy na miejscu. - Jaskier rozejrzał się po okolicy.

Niewielki plac otaczały trzy sporych rozmiarów budynki. Wszystkie wyglądały schludnie i zadbanie. Dwa spośród nich miały nowiutką czerwoną dachówkę, a trzeci, nieco biedniej wyglądający - szarą, lekko zardzewiałą. Wydawać by się mogło, że trafili dobrze; po kolorze dachu mieli do wyboru dwa domy.

- Zaczekaj, Jaskier. Niby się zgadza, ale...

- Ale? Ale co?

- Medalion... Ostrzega. - Wiedźmin ściszył głos. - Bądź ostrożny.

Bard rozejrzał się nerwowo na wszystkie strony, głośno przełykając ślinę. Po chwili jednak, zauważywszy, że Geralt patrzy na niego kątem oka, spróbował się opanować.

- Nie sil się na pokaz na odwagę, tylko bądź czujny - wyszeptał Geralt. - Trzymaj się blisko, tylko nie zaplącz mi się pod miecz, jak coś.

Wiedźmin ruszył w stronę najbliższego budynku, a tuż za nim na trzęsących się nogach podreptał poeta. Przystanęli pod drzwiami, obaj nasłuchując.

- Chyba... pusto - zaczął niepewnie Jaskier, ale wiedźmin uciszył go szybkim ruchem ręki.

Coś słyszał, bardzo cicho, ale jednak. Pchnął delikatnie drzwi. Nie stawiły oporu. Już od progu było wiadomo, że przeczucie wiedźmina nie zawiodło. Framuga cała była upstrzona szkarłatnymi plamami krwi, nie wspominając o wycieraczce.

- Jaskier, uciekaj stąd.

- Ani myślę...

- Już!

Nie tyle stanowczy głos wiedźmina, co widok prowadzącego w głąb domu korytarza, podziałał na wyobraźnię poety. Jaskier cofnął się tak gwałtownie, że omal nie potknął się o własne nogi, jednocześnie mocno zieleniejąc na twarzy. Odwrócił się w błyskawicznym tempie i bez słowa pognał w stronę centrum miasteczka.

Tymczasem Geralt sięgnął ręką ponad ramieniem, dobywając miecza. Powoli i bezgłośnie przekroczył przemoczoną do szczętu wycieraczkę i ruszył w stronę tego, co wywołało odcień zieloności na twarzy Jaskra.

W korytarzu leżała ludzka ręka. Wchodząc do salonu, kilka kroków od progu, widać było ciało właścicielki kończyny. Widok faktycznie do przyjemnych nie należał, nie było co się dziwić poecie.

Wiedźmin pochylił się nad zwłokami i przyjrzał zakrwawionemu kikutowi. Wyglądało, jakby ręka została odcięta ostrzem miecza. Po chwili podniósł głowę w zastanowieniu i wtedy zobaczył coś jeszcze. Trup kobiety nie był jedynym w pomieszczeniu. Zza fotela wystawała stopa. Geralt podszedł bez pośpiechu. Medalion na jego szyi już od dobrej chwili wisiał w bezruchu.

Przeciskając się pomiędzy pufem a szafką na książki, wiedźmin doszedł do fotela. Stanął jak wryty. Takiego obrotu spraw się nie spodziewał. Sam nie wiedział czemu, ale ani przez chwilę nie postało w jego głowie, że mieszkanie, do którego wszedł, należy do grododzierżcy Raupena. Bądź prostując: należało. Tak oto właśnie na upstrzonej szkarłatnymi plamami podłodze, tuż obok eleganckiego fotela nakrytego kraciastą kapą, pod ścianą ozdobioną bogato tkanym kilimem i obrazem upamiętniającym jakąś zapomnianą bitwę, leżał martwy właściciel posesji. Geralt westchnął ledwo zauważalnie, po czym kucnął, przyglądając się ciału.

W mgnieniu oka poderwał się z podłogi, słysząc tupot nóg na schodach prowadzących na piętro. Ledwie przebrzmiały kroki, jak w progu salonu stanęła mała dziewczynka, na oko dziesięcioletnia. Twarz miała pulchną, choć budowy była raczej drobnej. Jej kruczoczarna grzywka opadała na duże błękitne oczy, w tej chwili zamarłe w przerażeniu i niepełnej świadomości tego, co widzą.

Wiedźmin: Co ma być, to będzieOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz