Rozdział 5

471 57 6
                                    

— Nie wierzę. Co się stało, że zmieniłeś zdanie i bierzesz mnie ze sobą? — Jaskier był bardzo podekscytowany, ale widać było, że nie do końca zadowolony. Rozglądał się co i rusz na prawo i lewo z niepokojem.

— Wolę cię mieć na oku i wiedzieć, gdzie jesteś. — W głosie wiedźmina nadal dało się czuć lekką złość.

Szli groblą, na którą dostali się przez wschodnią bramę miasta. Sam Arnold Henc, obecnie pełniący obowiązki grododzierżcy, ich odprowadził, aby mieć pewność, że zostaną przepuszczeni.

Niebo było pochmurne. Zbierało się na deszcz, a może nawet i na burzę, która poprzedniego dnia nie raczyła przyjść. Powietrze było bardzo ciężkie, przesycone wilgocią i stojące w miejscu.

Grobla była długa. Ciągnęła się na północny wschód od miasta wytyczając drogę wzdłuż sporego jeziora rynnowego, kształtem przywodzącego na myśl... może nie do końca przyzwoitą rzecz. Po drugiej stronie ścieżki widniało rozlewisko poprzetykane wysepkami, powalonymi drzewami oraz bardziej błotnistymi i bardziej suchymi połaciami.

— Swoją drogą — podjął Jaskier. — Słyszałeś o tym Kuśkacie? Podobno miejscowa legenda.

— O kim? — zdziwił się Geralt.

— Kuśkat, ponoć jakaś wybitna persona tego regionu, archeolog, czy ktoś taki.

— Nie, nie słyszałem.

Zapadło milczenie, przerywane tylko dochodzącym gdzieś z daleka krakaniem wrony.

— Nie podoba mi się to miejsce. — Jaskier nie mógł wytrzymać długo w ciszy.

— Byś się zdecydował. Raz chcesz iść ze mną, a teraz marudzisz.

— Bo chcę iść. Jedynie wyrażam swoją opinię na temat tego miejsca...

— Zachowaj ją dla siebie i bądź cicho.

— No masz! A ty nadal obrażony.

— Ja? Ależ skąd. Jedynie wyrażam swoją opinię na temat zachowania ciszy w takim miejscu, jak to. No chyba, że chcesz zwabić hałasem coś z tych bagien.

Geralt osiągnął swoją wypowiedzią zamierzony efekt. Reszta drogi przez groblę minęła w niemal całkowitej ciszy, mąconej tylko co niekiedy pluskiem ryby, lub skrzeczeniem ptaków.

Teraz przed nimi rozpościerał się krajobraz równinny. Ogromny, lekko pofalowany pagórkami obszar, upstrzony przez rosochate wierzby i wszelkie możliwe o tej porze roku kwiecie.

— Tu podoba mi się znacznie bardziej. — I tym razem Jaskier nie pohamował się od komentarza.

— A mnie znacznie mniej.

— Dlaczego?

— Nie zrozumiesz.

— Masz rację, nie zrozumiem. Co ci niby nie pasuje w tym widoku?

— To, że znów zaczniesz paplać.

— Toż przecież tu nie ma bagien.

— Naprawdę cię proszę, Jaskier, choć to jedno popołudnie nic nie mów.

Ruszyli dalej, póki co, w ciszy. Geralt, dostrzegłszy coś na ziemi, obrał kierunek bardziej na północ. Jaskier nie miał pojęcie, co zobaczył wiedźmin, bo sam nic nadzwyczajnego nie zauważył.

Dzień pomimo braku słońca był bardzo ciepły. Poeta co chwila przecierał czoło wymyślnie haftowaną chustką. Obaj byli cali mokrzy, po części od potu, a po części od wszechobecnej w powietrzu wilgoci. Geralt, choć pomimo licznych wątpliwości, ale zdecydował się i zamiast ćwiekowanej kurtki, którą zwykł nosić niemal cały czas, założył na siebie jedynie skórzany bezrękawnik. I tak było mu za ciepło. Ale polowania na potwory w samej koszuli nigdy by nie zaryzykował.

Wiedźmin: Co ma być, to będzieOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz