Rozdział 12
Chciałabym zachęcić do komentowania, ponieważ długo pracuję nad napisaniem rozdziału, a komentarze dają mi podwójnego kopa.
(POV TOM)
Patrzyłem, jak Marco obok mnie niecierpliwie przebiera nogami. Przeszło mi przez myśl, że zemsta, jaką na niego szykuję, może być trochę zbyt okrutna. Zacząłem się zastanawiać, czy chłopak na pewno na nią zasługuję, lecz kiedy byłem gotowy się wycofać, odezwał się sprzedawca.
— Jedna porcja naszego specjału, raz — powiedział.
Zdążyłem jeszcze zauważyć jak puszcza mi tak zwane oczko i podaję Marco jedzenie. Na jego twarzy malował się wręcz szatański uśmiech godny niejednego władcy piekieł. Nie była to moja pierwsza współpraca z nim. Zabierałem tu różne osoby, który zalazły mi za skórę mniej lub bardziej, ale zawsze czerpałem satysfakcje z ich cierpienia. Patrząc na Marco pałaszującego danie, zaczynałem mieć coraz większe wyrzuty sumienia.
Aby się więcej nie zadręczać, postanowiłem się mu nie przyglądać i wzrokiem zjechałem na jego porcję. Ten sam ogon mantykory z zieloną substancją niwelującą truciznę. Zawsze zastanawiałem się, jak ta mazista substancja mogła z tak trującego mięsa zrobić zupełnie niegroźne danie. Jednak zawsze zostawał ten bardzo ciekawy efekt uboczny, który w dość specyficzny sposób uprzykrzał konsumentom życie.
— I jak, Marco. Smakuje ci?— zapytałem z przebiegłym uśmiechem.
— To jest naprawdę pyszne! Tylko nie pasuję mi tutaj ta mięta, ma zbyt wyrazisty smak — Marco powiedział szczęśliwy.
Bardzo ucieszyłem się, że chłopak niczego się nie domyślił. Jednak po chwili przypomniałem sobie, że w daniu tym nie powinno być mięty, a mieszanie składników w międzywymiarowych potrawach jest niebezpieczne.
— Marco! — krzyknąłem i jak najszybciej wyrwałem mu tackę — wypluj to! Szybko!
Chłopak nie wiedział co się dzieje, lecz poszedł za moją radą i pozbył się potrawy z buzi. Bardzo zdenerwowany spojrzałem, czy Marco nic nie jest i pognałem do sprzedawcy.
— Co ty odpierdalasz?! — zapytałem wkurzony, podchodząc do lady — chciałeś go otruć, czy co?! W tym daniu jest mięta!
Facet spojrzał na mnie i widocznie zbladł. Po jego reakcji doszło do mnie, że nie zrobił tego umyślnie, lecz moja furia nadal nie zniknęła.
— To niemożliwe... Musiałem pomylić zioła... — mężczyzna zaczął się tłumaczyć — pokaż mi to, Tom. Możliwe, że nic mu po tym nie będzie.
— Możliwe?! — ponownie krzyknąłem.
Rzuciłem tackę na ladę i pognałem do Marco. Wyglądał dobrze, lecz z doświadczenia wiem, że większość specyfików nie działa od razu.
— Co się dzieje, Tom? Czy coś nie w porz...— Marco urwał.
Patrzyłem, jak nagle zwinął się z bólu i upadł na ziemię. Jego ciałem targnęły drgawki. Szybko rzuciłem się w jego kierunku i na ramieniu zaprowadziłem za stoisko. Nie uśmiechało mi się, aby uzbierał się wokół nas tłum gapiów, zwłaszcza że Marco zaczął krzyczeć coraz mocniej.
CZYTASZ
Tomco Forever
Fanfiction" - Marco, daj mi buziaczka - zrobiłem w jego stronę dzióbek. Widocznie go to zdziwiło, bo zazwyczaj nie zachowuje się w ten sposób. Chłopak popatrzał na mnie ze zdziwieniem w oczach i ruszył w moją stronę. Uradowało mnie to, bo mam wobec niego plan...