II - plany i komplikacje

2.6K 358 214
                                    

Opeczko jest krótkie (dokładnie to ma sześć rozdziałów, bo jest całe napisane, haa). Jutro wrzucam kolejny rozdział. Dziękuję za odzew. ^^


Każde działanie wymaga planu. A każdy plan wymaga porządnego rozrysowania, środków i znajomości. Jurij i Yuuri w ciągu jednego dnia poruszyli niebo i ziemię, aby zrobić cokolwiek. Rosjaninowi udało się skontaktować z ludźmi, którzy organizowali protest, aby zgłosić swoją chęć pomocy. 

Był jeden problem. Jego wiek. Miał zaledwie siedemnaście lat. A do jego urodzin trochę jeszcze było. Nie mógł wziąć udziału w marszach i akcjach, co łamało jego małe serce ozdobione pręgami. A Yuuri kategorycznie odmówił pójścia tam w jego zastępstwie. Na samą sugestię zrobił się blady jak ściana.

— Potrzymaj — polecił Jurijowi Japończyk. — Złap za ten róg, a ja domaluję ten slogan.

Jurij nie chciał być bierny. Chciał coś zrobić. A skoro nie mógł iść z innymi przez swoją niepełnoletność, mógł chociaż zrobić jakieś transparenty. Chociaż... Plisetsky i prace artystyczne? Szczytem jego możliwości były karniaki na zeszytach znajomych. I na podręcznikach Yuuriego, który, nawiasem mówiąc, na kilka dni porzucił naukę na matury, równie oburzony decyzją firmy odzieżowej. Chociaż on patrzył na to z innej perspektywy. Jego reakcja nie była taka, jak Jurija. Nie oburzał się, bo chcieli zabić tygrysy, MAJESTATYCZNE KOTY. Japończyka rozgniewało bicie niewinnych zwierząt, które mogą wkrótce wyginąć. Jako wielbiciel wszelkich zwierząt (sam miał wielkiego, brązowego pudla, Vicchana) nie potrafił znieść bezsensownych aktów zła. 

— Jak to miało iść? Nie zabierajcie nam naszej skóry? — spytał Yuuri.

— Macie własną skórę, nie zabierajcie nam naszej — poinstruował go Jurij. 

— Dobra.  

Rosjanin patrzył, jak Japończyk starannie maluje slogan na wielkich płachtach papieru. Skąd Yuuri miał takie duże bristole? Nikt nie wiedział. Jednak bardzo się przydał. Na wąskich ustach Jurija pojawił się triumfalny uśmiech. Uratuje tygrysy. I skopie Altina.

***

— Juraśka! — zawołał dziadek z kuchni. — Mógłbyś skoczyć do sklepu?

Jurij westchnął ciężko. Robił plakaty z Yuurim i zrobił tam część lekcji (z dużą pomocą inteligentnego Japończyka), a teraz padał z nóg. Dopiero wrócił do domu, a tu już musiał znowu wyjść. Jednak czego się nie robi dla dziadka?

— Jasne — mruknął. — Co trzeba, dziadku?

— Dwa kilo mąki. I trochę soli. I kilo ziemniaków.

— Robisz pierożki? — Jurij od razu się ożywił. Dziadek to zauważył i kiwnął pogodnie głową.

— Jak szybko skoczysz do sklepu, to jeszcze dziś je zrobię. A jak nie zdążę, to będą jutro.

Jurij złapał swój portfel i pognał do wyjścia. Może najadł się u Yuuriego potrawki, ale na pierożki dziadka zawsze znajdzie miejsce w żołądku. Kiedy zbiegał po schodach, wpadł na kogoś. 

To było kurwa nielogiczne, myślał potem. On schodził, inna osoba wchodziła, a mimo to właśnie on prawie zaliczył glebę. Gdyby nie silne ramiona, leżałby już u stóp schodów.

— Uważaj — powiedział do niego jego wybawiciel. Tfu. 

Wdzięczność Jurija wyparowała w sekundę, kiedy zobaczył, kto go złapał za ramiona i przytrzymał. Altin. Patrzył na niego ciemnymi oczami.

— Żyjesz? — spytał mężczyzna.

— Tak — burknął Jurij. — Ja tak. Ale wiesz, niektórym tygrysom grozi utrata życia.

Altin przewrócił oczami. Bardzo ciemnymi.

— Zagryź mnie za tę sprawę — rzucił zaczepnie. Po tych słowach puścił Jurija i odszedł spokojnie.

Zbyt spokojnie jak na mordercę, stwierdził w myślach Jurij.

Ale, kurwa, to było serio nielogiczne. Dlaczego Altin nie poleciał w dół? Plisetsky patrzyłby z przyjemnością, jak tamten rozwala sobie ten durny łeb na stopniach.

Nie no, nie ma co się zadręczać. Trzeba zrobić zakupy.

Po drodze zerknął na skrzynkę pocztową, żeby sprawdzić pełne dane Altina.

Miał na imię Otabek. Ale beka.

***

— Ale dziadku, wystarczy, że podpiszesz. Nie musisz się o nic martwić, poradzę sobie — przekonywał Jurij swojego dziadka. Staruszek od kilku minut kręcił uparcie głową. 

Od poprzedniego wieczoru jego wnuk chodził nabuzowany. A tego dnia po szkole wrócił trzy godziny później, nie uprzedzając go o niczym. I przyniósł zgodę do podpisania. Jakby Nikolai miał zaakceptować to, że Jurij, jego oczko w głowie, chciał wziąć udział w głośnym marszu przeciwko marce odzieżowej. Przecież ktoś mógł tego chłopaka zadeptać. Miał ledwo metr sześćdziesiąt pięć. Był kruchą istotą. Może był agresywny za dwóch... albo i sześciu... ale jednak to było niebezpieczne. I dlatego dziadek mówił zdecydowanie "nie".

— Nie, Juraśka — powiedział łagodnie. — Nie chcę, aby stała ci się krzywda. 

— Mi? Krzywda? Dziadku, martw się o innych, nie o mnie. — Jurij uśmiechnął się niewinnie. — Przecież mam bejsbola, którego dostałem od tego stryja ze Stanów.

Dziadek Kola zrobił znak krzyża i pokręcił głową.

— Skonfiskowałem ci go wieczorem, bo patrzyłeś przez okno na motor naszego sąsiada takim wzrokiem, jakbyś chciał widzieć go w kawałkach.

Bo chciał.

— Na ten motor przyda się bardziej klucz francuski — zakpił chłopak.

— To narzędzie też schowałem. Idź dokończyć lekcje, Juraśka. Jutro czwartek. Ostatnie dwa dni szkoły w tym tygodniu. Jak chcesz się na czymś wyładować, to dopiero w weekend.

Dobrotliwy dziadek Kola nawet nie podejrzewał, co zrobił tymi słowami.


✓ Futra tylko dla zwierząt! | otayuriOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz