Obudził mnie telefon, który zawsze gra Crystallize - Lindsey Stirling jako dźwięk budzika. Poranne promienie słońca leniwie wychodziły zza horyzontu. Przekręcając się na drugi bok stwierdziłam, że w mojej sypialni jest strasznie duszno. Toczyłam konflikt z samą sobą - leżeć i się dusić czy otworzyć okno i już się nie położyć na miękkim materacu. Po krótkiej chwili szukania wygodnej pozycji stwierdziłam, że nadeszła pora, aby wstać.
~~
Już zapomniałam, jak to jest biegać z samego ranka po Central Parku kiedy ptaki dopiero zaczynają orkiestrę, a miasto nie jest przytłoczone ciągłym biegiem. Zmęczywszy się, zwolniłam do spokojnego spaceru. Napawając się ostatnimi wdechami po części wolnego od spalin powietrza ruszyłam w stronę mieszkania, by przygotować się do prostego zlecenia zabójstwa. Dzięki aplikacji w smartfonie dowiedziałam się, iż przebiegłam cztery kilometry. Kiedyś potrafiłam sześć z umiarkowaną zadyszką, ale wtedy systematycznie ćwiczyłam.
~~
W bieliźnie z prawie suchymi włosami usidłam przed mapami, które przedstawiały rozkład ulic New Yorku. Po godzinnym ślęczeniu i obliczaniu wszystkiego nareszcie ustaliłam miejsce i czas, gdzie Lawrence będzie najprawdopodobniej przejeżdżał. Na szczęście w tej okolicy latałam dronem. Z uśmiechem wstałam z podłogi - dalej ubolewam nad brakiem stołu - i skierowałam się do sypialni. Spod łóżka wysunęłam sporej wielkości, białą walizkę w niebieskie mandale. Otworzyłam zamek. W środku znajdowała się moja uwielbiana przeszłość i wyczekująca przyszłość. Z ekscytacją wyjęłam czarne, obcisłe jeansy, które posiadały przetarcia na udach. Do tego w zestawie była obcisła, skórzana bluzka na 3/4 odkrywająca brzuch w takim samym kolorze co dolna część garderoby. Nad butami miałam problem. Czarne botki na pięciocentymetrowym słupku czy zwykłe ciemnoszare bojówki. Nie mogąc się zdecydować, po prostu założyłam na siebie to co obecnie trzymałam w rękach. Ze zrezygnowanym wzrokiem wróciłam do walizki. Wyjęłam z niej mojego ukochanego Desert Eagle'a. Poobracałam go w rękach i wycelowałam w okno. Korci, żeby pociągnąć na spust. Z bólem go odłożyłam na miejsce. To ma być szybka akcja, a prawie dwa kilo na jedną stronę to trochę dużo. Oczywiście pomijając fakt, że ta broń posiada tylko 8 naboi w magazynku i ma mocy odrzut z donośnym hukiem. Z mniejszym entuzjazmem wyjęłam moją drugą miłość. Dwa pistolety Glock 19 będą jak ulał. Włożyłam je do kabur udowych. Do tego przypięłam z tyłu za pasek mały nóż myśliwski. O karabin wyborowy martwić się nie muszę. Tak się składa, że nieopodal jest sprzedawca broni. Głównie jego osoba zasila magazyn Kelpie, więc albo da mi zniżkę, albo wręczy mi z niesmakiem. Sprawdzając czy mam mokre włosy, spojrzałam na zegar. Czas mi się nieubłaganie dłużył. Jeszcze kilka godzin do szesnastej. Ostatecznie wybrałam botki na słupku. Nie są bardzo wysokie, więc co mi szkodzi. Założyłam na szyję nabój z dobitnym grawerem i skierowałam się do łazienki. Niesforne, suche już kosmyki rozczesałam grzebieniem o szeroko rozstawionych zębach, aby loki nie zamieniły się w jeden wielki, prawie biały stóg siana. Wahałam się co do tuszu do rzęs.
~~
Nie mogąc się doczekać na mój cel postanowiłam ignorować jak tylko się da ten cholerny deszcz. Musiało się rozpadać... po prostu musiało. Wiatr rozrzucał moje rozpuszczone włosy we wszystkie strony świata. Wymarzona pogoda do oddania strzału snajperskiego. Coś mnie dobrze podpuściło do wybrania wodoodpornej maskary. Littlelar miał przejeżdżać przez mniej uczęszczane, dwupasmowe rondo, które było usytuowane między blokami o rożnej ilości pięter ze sklepami na parterze. Podekscytowana usiadła na krawędzi budynku i zaczęłam machać nogami jak mała dziewczynka. Zagrzmiało. Spojrzałam w dół, aby poobserwować życie zwykłych ludzi. Mimochodem lekko się uśmiechnęłam kiedy spostrzegłam na oko pięcioletniego chłopca, który z radością skakał po kałużach. Chwilę później zawołała go mama, więc dzieciak posłusznie poszedł w jej stronę ze spuszczoną głową. Wiatr zaczął przybierać na sile. Strasznie mnie bawiły te wszystkie korpo-szczurki, które w panice chowały się pod czym się tylko dało albo biegli jak najszybciej do swojej firmy. Tylko co ja mam powiedzieć? Bez parasolki lub bez kaptura "uziemiona" do dachu. Spoglądając na wystawę, w której był ogromny, zielony zegar dowiedziałam się, że jest już czwarta po południu. Wstałam i wypatrywałam mojego zlecenia przez lornetkę. Powiewy żywiołu czasem wytrącały mnie z równowagi. Po półgodzinie walki z pogodą nareszcie wypatrzyłam swój cel. Może źle obliczyłam? Mniejsza.. Przez ten deszcz znalezienie go to nie lada osiągnięcie. Numery rejestracyjne się zgadzały. Czekał w granatowym Chevrolet'cie Aveo na możliwość włączenia się do ruchu. Kucnęłam dla większej stabilności. Wzięłam do rąk leżący obok mnie Karabin SWD i jak najszybciej to było możliwe starałam się ustawić ostrość. Po dłużej chwili nareszcie mi się udało. Wycelowałam. Teraz tylko zmotywować się, by pociągnąć za spust i... nagła panika wśród ludzi. Po chwili zrozumiałam skąd niespodziewane, chaotyczne bieganie ludzi. Strzał z karabinu snajperskiego... Problem tym, że JA go nie oddałam. Rozglądając się po dachach zauważyłam zamaskowanego mężczyznę, który trzymał długodystansową broń. Wydawał się znajomy, lecz krople wody skutecznie uniemożliwiały mi zweryfikowanie snajpera. Mój wzrok ponownie spoczął na skrzyżowaniu. Lawrence z dziurą pośrodku szyby, jechał na złamanie karku nie patrząc czy przed jego maską ktoś jest czy nie. Ze wściekłością rzuciłam snajperkę i sprawnie biegając po dachach zaczęłam gonić hakera.
Zawzięcie biegłam przed siebie. Z każdym skokiem między dachami prawie dostawałam zawału. Upadek z kilkudziesięciu metrów nigdy nie był moim marzeniem. Deszcz ograniczał moje ruchy, a śliskie krawędzi skutecznie utrudniały mi chwytanie się ich. Mogłam nie brać tych botków. Skacząc z wyższego budynku na niższy spostrzegłam, że zaraz skończy mi się trasa. Na szczęście wczoraj latając dronem zapamiętałam, że nieopodal jest całkiem szybkie zejście na grunt. Ostro skręciłam w lewo, w stronę schodów awaryjnych przy okazji prawie się wywracając. Zbiegłam po nich tak szybko, jak tylko mogłam i pojawiłam się na chodniku. Przedzierając się przez ludzi stwierdziłam, że mój cel uciekł. Zatrzymałam się z rządzą mordu w oczach i pozwoliłam kroplom deszczu mnie uspokoić. Patrząc się pusto na ulicę usłyszałam za sobą wysoki, kobiecy głos. Patrz Joseph! Że on się nie boi biegać po tych dachach. Z zaintrygowaniem spojrzałam na budynki po drugiej stronie drogi. Rzeczywiście ktoś się przemieszczał na górze. Bez większego namysłu zerwałam się z miejsca w jego stronę. Wpadając prawie pod auta spostrzegłam, iż skoczek zwalnia. Powoli, choć sprawnie zaczął schodzić w małą uliczkę. Będąc wmieszana w tłum ludzi myślałam, jak to "rozegrać". Po przejściu kilkunastu metrów skręciłam w zaułek, w który najprawdopodobniej zszedł nieudolny snajper.
Idąc wgłąb pustej uliczki usłyszałam mocne uderzenie. Zwalniając wyjęłam prawy pistolet. Deszcz niemiłosiernie zaczął przybierać na sile, ograniczając widoczność do minimum. Kolejne uderzenie. Szłam wgłąb drogi, a z każdym krokiem coraz silniej zaciskałam dłoń na broni. Nareszcie zlokalizowałam źródło hałasu. Mężczyzna o brązowych włosach do ramion wymierzył kolejny cios w stronę nikomu niewinnej ścianie. Zaczęłam mu się przyglądać. Między uderzeniami coś mamrotał pod nosem z wyraźną wściekłością. Największą moją uwagę przykuła bioniczna ręka. Czyli o nim mówił szef. Już wiem skąd go kojarzę. Przecież od niego dostałam wtedy kulkę. Położyłam wolną dłoń na prawym obojczyku przypominając sobie całe zajście, ale po chwili ją zrzuciłam. Liczyła się teraźniejszość, a nie przeszłość. Podeszłam tak blisko, jak tylko się dało wciąż będąc poza jego wzrokiem. Spadające krople pod wpływem wiatry uderzały z impetem o moje plecy, więc miałabym przewagę gdyby się spojrzał w moją stronę. Chwilę zadumy przerwała mi pusta puszka uderzająca w metalowy kontener na śmieci. Odruchowo obejrzałam się za siebie skąd wydobył się dźwięk. Karcąc się myślach błyskawicznie wyjęłam lewy Glock 19 i wycelowałam obie spluwy w przeciwnika w między czasie wracając wzrokiem przed siebie. Nawet nie wiem kiedy wyciągnął MAC-10 i trzymał mnie na muszce. Wiatr agresywnie rozwiewał mu włosy. Nie miał już maski, więc z trudem starałam się zapamiętać każdy centymetr jego twarzy. Nie wiem dlaczego, ale moje serce zaczęło szybciej bić. Czy ja się bałam? Zrobiłam powolny krok po ukosie w prawo. On zrobił dokładnie to samo. Wyglądaliśmy jak spaczone odbicie lustrzane. Jeden pistolet - dwa pistolety; ciemne włosy - jasne długie włosy; chęć mordu w oczach - strach w oczach?
- Kim jesteś?! - Wycedził wściekle przez zęby. Jego lewa ręka zazgrzytała zaciskając się mocniej na broni.
***
Jak mówiłam tak zrobiłam - więcej akcji niż w pierwszym rozdziale. Karabin HK PSG1 - to karabin wyborowy czyli snajperka, a nie karabin automatyczny (szturmowy). Rozwiewając jakiekolwiek wątpliwości ;) Ale jeśli jest tu ktoś bardziej rozgarnięty ode mnie w tych sprawach proszę mi to napisać - poprawię ewentualny błąd :)
Ściskam gorąco! <3 ★
CZYTASZ
Proditor | Bucky Barnes »PL« | 18+
FanfictionPo sześciu miesiącach przerwy w końcu dostałam zlecenie. Lawrence Littlelar, znany również jako Xbawiciel - wpływowy haker posiadający umiejętność włamania się do każdych danych. Szef boi się, że jego poczynania doprowadzą do ujawnienia wszystkich...