VII - Coś we mnie pękło

1.4K 63 13
                                    

     Stałam nieruchomo mimo tego, że już nie czułam bólu. Zmarszczyłam brwi wbijając wzrok w bruk przede mną. Co się właściwie stało? Jaka wojna nuklearna? Wezbrało mi się na płacz, kiedy przypomniałam sobie, co on o mnie wie. Te wszystkie morderstwa, tortury, manipulacja... Najgorsze jest to, że dopiero teraz  to do mnie dotarło. Nigdy nie miałam wyrzutów sumienia. Dziwne uczucie. Jak ja mogłam coś takiego robić? Mrugając szybko pozbyłam łez i ruszyła przed siebie. W jaki sposób powiedzieć szefowi, że nie wykonałam zlecenia? Dwukrotnie spieprzyłam okazję. Mimo mojej beznadziejnej sytuacji wciąż zachwycałam się miastem. Ćmy fruwające przy nastrojowych lampach przypominały mi moje dzieciństwo na wsi. Gdzieś z oddali muzyka docierała do moich uszu, a wszelakie wystawy kusiły swoimi kolorami. Stukot moich obcasów roznosił się echem po bruku. Dochodząc do drogi zadzwoniłam po taksówkę, której numer zapamiętałam z recepcji. Na szczęście przy budynku koło mnie widniała nazwa ulicy. Ściągnęłam to przeklęte obuwie do czasu, aż moja taryfa nie przyjedzie. Wciąż analizuję ostatnie kilkanaście minut nie rozumiejąc, dlaczego go nie zlikwidowałam przy pierwszej lepszej okazji. Może sześć miesięcy przerwy wyszło mi na gorsze? Czy po prostu moja podświadomość - która dzisiaj się obudziła - krzyczała, że wyrządziłam  zbyt dużo złego i powinnam z tym skończyć? Nie wiem ile czasu upłynęło, ale czuję, że zostało nie wiele do wyładowania elektrycznego. Wreszcie podjechał biały Opel Astra 2006 z widniejącym na górze napisem "TAXI". Wsiadłam uśmiechając się słabo i powiedziałam adres hotelu. Kierowcą był mężczyzna w średnim wieku ze marszczkami przy oczach i na czole. Miał orli nos i zapadnięte policzki. Ciemnobrązowe, krótko ścięte włosy przeplatały się z siwymi pasmami. W radiu cichutko grała Shakira śpiewająca nieznany mi utwór. Melodia była dość skoczna i wesoła - w przeciwieństwie do mojego samopoczucia. Włoch nucił ją pod nosem uderzając rytmicznie prawą dłonią o kierownicę. W aucie roznosiła się woń trawy cytrynowej.. Ilość spożytego przeze mnie alkoholu dawał o sobie znać. Każdy ostrzejszy zakręt lub wybój mógł sprawić, iż pozbędę się zawartości żołądka.  Mimo naprawdę później godziny, na chodniku przewijali się przechodnie. Świecące szyldy zniekształcały kontury ludzi. Ściągnęłam buty i zaczęłam rozmasowywać bolące stopy. Szatyn zerkał czasem na mnie we wstecznym lusterku z wyraźną ciekawością. Sama byłabym zaintrygowana. Wsiada do twojego wozu elegancko oraz ponętnie ubrana kobieta z niepokojem na twarzy. Aby unikać jego wzroku, patrzyłam przez szybę. Droga minęła stosunkowo szybko, ale tylko dzięki kierowcy, który bał się chyba, że zaraz mu zwymiotuję. Podjeżdżając pod hotel założyłam to niemiłosiernie niewygodne obuwie. Zapłaciwszy naprawdę nie małą sumę pieniędzy wysiadłam. Z każdym krokiem pinezka rozprowadzała delikatne mrowienie po moim ciele. Przekraczając próg uderzyła mnie duszność tego pomieszczenia. Lustrując otoczenie spostrzegłam kierującego do mnie recepcjonistę. 

- Dobrze się pani czuje? - Spytał cicho zatrzymawszy się po trzech krokach i przechylił lekko głowę.

- Tak. - Absolutnie NIE. - Dziękuję, że pan pyta. Zmiana klimatu po prostu mi nie służy. - Tak samo jak mały paralizator połowicznie zatopiony  w moim ciele. 

     Uśmiechnęłam się słabo do mężczyzny i postukałam w stronę  recepcji, gdzie wisiały klucze. Wziąwszy swój skierowałam się do schodów. Każdy stopień był nie lada wyzwaniem, ponieważ nasilał się przepływ prądu. Niezbędna była mi obecność poręczy. Dotarłszy na pierwsze piętro odetchnęłam z ulgą. Pokój jest na końcu korytarza... Lepiej być nie mogło. Z kolejnymi krokami moje oczy zachodziły kolorowymi plamkami, a jakikolwiek dźwięk dudnił w głowie. Nawet własny oddech mi przeszkadza. Ostatnie kilka metrów przypominało bardziej chód konającego człowieka, aniżeli zachęcająco bujające biodra. Będąc przy pokoju, na ślepo wepchnęłam to cholerstwo w dziurkę i przekręciłam. Ze ściągniętymi brwiami weszłam do kwatery. Włączyłam po omacku światło i moim oczom ukazał się bałagan, który zostawiłam zanim pojechałam na ten nieszczęsny bankiet. Zamaszystym ruchem trzasnęłam drzwiami, czego bardzo pożałowałam. Zgięłam się i złapałam rękoma za głowę. Jakbym pod czaszką miała młot pneumatyczny uderzający o metal. Moje oczy zdążyły tylko zarejestrować rozmazaną, zbliżającą się podłogę. Poczułam przeszywający paraliż, który źródło miał w moim boku. Potem była już tylko pustka.

Proditor | Bucky Barnes »PL« | 18+Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz