Biało-niebieskie ściany, czarne krzesła, szklane drzwi, słabe światło. Szpitalne korytarze z pewnością nie należą do miejsc najprzyjemniejszych, a o przytulnej atmosferze nie ma nawet co wspominać. Siedziałam na tym czarnym siedzeniu jak na szpilkach, uspokajając płaczącą mamę. Tata się gdzieś podział, poszedł po dokumenty i od kilkunastu minut nie wraca.
- Co z Amy? - bardziej krzyknęła niż spytała moja mama, na co doktor zareagował skinieniem dłoni.
- Pani córka nie jest w najlepszym stanie. Wczoraj w płucach nagromadziło się sporo płynu, a nasz szpital nie jest w stanie go wylać. Podłączyliśmy dziewczynkę do aparatury, choć jak przy ostatniej wizycie, nie dajemy jej zbyt wiele czasu. Dwa miesiące, może trzy. - wygadał, jak zauważyłam, na jednym tchu, a następnie odszedł bez słowa, jakby nic się nie stało.
- Usiądź mamo… - w ostatniej chwili zauważyłam, jak ziemia osuwa się spod jej nóg, dzięki czemu posadziłam ją na krześle. Nie miała nawet siły płakać, a ja musiałam być silna. Dla niej, dla Amy, dla samej siebie.Jakieś dwie godziny później byłam sama w domu. Sama, bo rodzice zostali z Amy, co doskonale rozumiałam. Wolnym krokiem poczłapałam do kuchni, żeby znaleźć jakieś coś do zjedzenia, bo odgłosy godowe wieloryba z mojego brzucha słychać było już chyba na końcu miasta.
- Okay, czyli do południa głodówka. - mruknęłam sama do siebie. Co prawda jedzenia było pełno, no ale nie miałam ochoty na nic, więc uznałam, że nic nie ma. Powinnam coś zjeść, od wczorajszego śniadania nic nie jadłam, ale jakoś nie mogłam się zmusić, po jedzeniu miałam wielkie wyrzuty sumienia. To tak, jakby zjeść dziecku ostatnie ciastko, a potem widzieć jego łzy, taki smutek i wyrzuty. Poszłam więc do pokoju, gdzie wzrokiem szybko znalazłam mój telefon, a niedaleko całkiem od niego białe słuchawki. Usiadłam na szerokim parapecie i włożyłam słuchawki do uszu. Co ciekawe, zapomniałam włączyć muzykę, przez co cały czas słuchałam odgłosu deszczu. Jak przystało na listopad padało całkiem nieźle, co chwilę krople spływały po rynnie, a ja patrzyłam na ludzi przechodzących ulicą. Bawił mnie widok mokrych osób, które ślizgają się po ulicy i tylko cudem nie lądują na tyłkach. Choć mają szczęście - kości ogonowej w gips przecież nie wsadzą.
W końcu ze słuchawek wypłynęła muzyka, moja ulubiona Melanie Martinez we własnej osobie śpiewająca ,,Dollhouse" to było to, czego potrzeba mi po tym ciężkim widoku.
Rozmyślałam o tym, że naprawdę przykro jest mieć młodszą siostrę chorą na raka płuc. Jeszcze niedawno ten mały szkrab latał po domu ledwo wyrabiając się na zakrętach, potem młoda panna wsłuchana w jakiś boysband... A, tak, One Direction! A teraz? Teraz to lada dzień może jej już nie być. Jedynym wyjściem jest kosztowna operacja, w dodatku na drugim krańcu kraju, na którą nie stać mojej rodziny, a nie mamy skąd pożyczyć. Dziadków od strony taty już z nami nie ma, od mamy - nie chcą nas znać, sama nie wiem dlaczego. Tak po prostu. Przyjaciół rodziny też za bardzo nie mamy, dlatego nam się nie przelewa. Ot, zwykła rodzina o przeciętnych dochodach, z niesamowitym problemem. Choć nie nazwałabym tak tego, Amy nieraz dawała nam wiele radości, a opieka nad nią była szczytem marzeń moich rodziców.Zeszłam z parapetu i podążyłam do pokoju Amy. W ostatnim czasie polubiłam tu przychodzić - tu było pełno jej. Różowe, urocze ściany, a na nich plakaty tego zespołu. Nawet nie znam ich imion, słyszałam góra dwie piosenki, za to ona zna na pamięć daty urodzenia tych chłopaków. Jakby mi tak łatwo przychodziła nauka dat na historię miałabym same piątki i szóstki… Trudno, trójki też da się polubić.
Rozejrzałam się po pokoju, znałam go już na pamięć, a i tak każdy zakamarek był dla mnie codziennie nową tajemnicą. Chciałam poznać ją dogłębnie, zapamiętać wszystko, co dla Amy ważne. Naprawdę chciałabym pomóc rodzicom, ale to w mojej sytuacji niemożliwe.
Mój wzrok przykuł lawendowy zeszyt o wzorze w kwiatki. Zajrzałam na pierwszą stronę:
Własność Amy Barnes
Domyśliłam się, że to jej pamiętnik. Kiedyś zawsze chciała prowadzić, ale bała się, iż ktoś znajdzie go i przeczyta. Teraz właśnie mnie korciło do zajrzenia wgłąb notatek, zwłaszcza to piękne pismo zachęcało do tego. Pokusiłam się, żeby otworzyć na losowej stronie i przeczytać tylko jeden wpis. Los chciał, bym trafiła na to:Witaj, pamiętniku!
Piszę tu kolejny raz i chyba nabieram wprawy, bo coraz lepiej mi idzie. Do tej pory nikt Cię nie znalazł, a ja mogę pisać to, o czym zawsze chciałam komuś powiedzieć, ale się bałam. Teraz też troszkę się boję, że mama to przeczyta, ale nie czuję już takiego strachu. Nawet, jak to zrobi, to nie będę musiała zbyt długo się wstydzić, bo przecież umieram. Przed mamą gram szczęśliwe dziecko, które myśli o tym, iż przeżyje jeszcze mnóstwo lat, ale wiem, że zostało mi niewiele czasu. Tata też to wie. Tylko oboje nie chcemy ranić mamy, za bardzo ją kochamy, żeby ją martwić. Przecież wtedy płakałaby przy mnie, a ja nie chcę widzieć jej łez. Kylie też zna prawdę, to od niej się tego dowiedziałam. Chciała, abym spełniła to co dla mnie najważniejsze, a dzięki temu odejdę szczęśliwa. Wiem, że moja siostra mnie kocha, ja ją też, ale brakuje mi jej w tych chwilach. Kiedyś pamiętam, jak urwała głowę mojej Barbie, bo ją męczyłam, ale następnego dnia kupiła mi jeszcze piękniejszą! Tęsknię za nią.
W wolnych chwilach poświęcam się muzyce i plastyce. Wiesz, że nauczyłam się rysować twarz? Wygląda, jakby miała bliskie spotkanie z ciężarówką, ale przez te dwa miesiące się douczę i nawet pani Greech będzie ze mnie dumna, zobaczysz!
Ostatnio też One Direction wypuścili nową piosenkę, jeszcze jej nie słyszałam, ale wiem, że jest świetna. Harry na pewno cudnie wypadł! Swoją drogą, chciałabym kiedyś spotkać 1D, porozmawiać. To chyba moje największe marzenie, bo zanim umrę, chciałabym spełnić jeszcze kilka…Nie doczytałam do końca wpisu, bo łzy napłynęły mi do oczu. Nie wiem, jak to zrobię, ale spotkasz One Direction, niedługo. Obiecuję ci. Jeżeli to jest twoja możliwie ostatnia wola, to choćbym miała szukać ich na końcu świata, znajdę ich i przyprowadzę do ciebie. Zobaczysz.
CZYTASZ
Angel with a shotgun
FanfictionPamiętam, jak nie mogła złapać oddechu. Postanowiliśmy zabrać ją do szpitala. Tam dowiedzieliśmy się o jej chorobie - raku płuc, na którego chorowała już od dłuższego czasu. Wedle ostatniego życzenia, obiecałam sobie, że choćbym miała iść po trupach...