2

108 12 6
                                    

- Już, już idę! - krzyknęłam z góry i zbiegłam do drzwi po tym, jak w mieszkaniu rozległ się dźwięk dzwonka. Nikogo prócz mnie nie było w domu, więc to ja musiałam otworzyć.
- Pani Barnes? Proszę tu podpisać. - zrobiłam co kazał, a chwilę później trzymałam kopertę w dłoni, jeszcze ciepłą. Kiedy pojechał, od razu otworzyłam, by poznać zawartość.
Tak, to były bilety! To niesamowite, jak łatwo było je zdobyć, choć to chyba jeden z najpopularniejszych zespołów Stanów. Mają tysiące fanów, a mi udało się zdobyć ten jeden, tak cholernie ważny, bilet.

Wieczór był dość ciepły, więc nie ubierałam się specjalnie grubo. I tak zbyt dużo czasu nie miałam tam zabawić. Ubrałam się w małą czarną, a do tego włożyłam skórzaną kurtkę i tego samego koloru szpilki. Nie mogłam zapomnieć oczywiście o broni, którą to schowałam za kurtką. Nie miałam lepszej skrytki, musiałam schować ją tak, by można na szybko było ją wyjąć. Z pewnością będzie tam mnóstwo fanów, więc nie będą sprawdzać tak dokładnie, żeby nie przedłużać.
No i poszłam zdobywać marzenia mojej młodszej siostrzyczki.

Już z kilometra słychać było hałasy, szum, krzyki. Oni chyba nie wiedzą, jak należy się zachować. Nie to, żebym była inna, po prostu takie coś mi przeszkadza.
Skierowałam się w kierunku ochroniarzy. Głośno przełknęłam ślinę, kiedy nadeszła moja kolej do sprawdzenia. Na całe szczęście, obok mnie przebiegła jakaś młoda fanka, zwracając na siebie uwagę faceta. Skorzystałam z tego i wbiegłam w tłum. To nic, że goniło mnie dwóch goryli, tam i tak mnie nie znajdą. Przepchałam się jak najbliżej sceny, ale też nie zbyt blisko, żeby nie narazić się ochronie przy scenie.

Rozbrzmiała muzyka, światła reflektorów skierowane zostały na scenę, a dokładnie na pięciu chłopaków na niej biegających. Co jakiś czas ku niebu wsytrzeliwane były fajerwerki, a na występie pojawiał się kolorowy dym.
Kolejnym razem, kiedy dym się rozprzestrzenił, postanowiłam wykorzystać okazję, bo koncert dobiegał końca.
Zza kurtki wyjęłam broń, wycelowałam prosto w stronę ciemnowłosego chłopaka o kręconych puklach.
Nie musiałam długo czekać na reakcję ludzi. Przerażone ,,fanki" zaczęły piszczeć, krzyczeć, jedna nawet się popłakała. Ehh, szkoda mi ich, sieroty boją się o nich jakby byli niewiadomo kim. Następnie podbiegło do mnie dwóch ochroniarzy, ale za późno. Ja już wystrzeliłam. Dopiero potem oddałam się w ich ręce.

Nie widziałam, jak zareagowali na wystrzał. Ale zapewne byli zdziwieni, że mimo wszystko nikomu nic się nie stało.
Dzięki Bogu, nie byłam jak inne dziewczynki i w dzieciństwie bawiłam się bronią, nie lalkami Barbie ani domkiem. Zawsze lubiłam młotek, kable, broń i adrenalinę. Mała, niebezpieczna Kylie…

W oddali zobaczyłam piątkę chłopaków i jakiegoś starca, zmierzających do mnie. Zza kurtki wyjęłam prawdziwego deserta, pora działać!
W ich oczach widziałam strach, ale i złość. Nie wiem tylko na kogo - na mnie czy na beznadziejną ochronę. Aż mi ich szkoda troszkę.
Wycelowałam w menadżera.

- Kim Ty wogóle jesteś?! - oczy blondyna wyglądały, jakby miały bliski kontakt z ostrą papryką. Były całe czerwone, choć wiem, że nie płakał.
- Powiem Wam, że macie chujową ochronę. - Nie odpowiedziałam na pytanie, a tylko dodałam coś od siebie, po czym wybuchłam śmiechem. Widziałam ten błysk w oczach jednego z nich, choć nawet nie wiem, kto to był.
- Spokojnie, nie zamierzam nic nikomu zrobić. Nie znam Was, nawet imion nie kojarzę.
- To o chuj ci chodzi, idiotko? - wykrzyczał ten z kręconymi włosami. Już wiem, iż go nie polubię. Żeby w taki sposób odzywać się do kobiety?
- Radzę uważać na słowa, bo to ja tutaj mam przewagę. Wciąż rozważam nad Twoim życiem.
- Powiedz, czego chcesz. - czerwony ze złości menadżer raczył się w końcu odezwać.
- Zostawcie nas samych. - powiedziałam. Nie chcieli się ruszyć, ale po odebraniu mi broni i sprawdzeniu chłopaki kazali im wyjść.
- Czego chcesz? Zdjęcie? Autograf?
- Jak już wspomniałam, nie wiem nawet, jak się nazywasz, słońce.
- No więc o co chodzi?
- O moją siostrę. - widziałam zdziwienie w oczach tego, u którego jeszcze niedawno dostrzegłam błysk. Jego loczki były teraz ułożone na cztery strony, ale wyglądał całkiem słodko. Niemniej jednak, nie mogę zapomnieć o moim celu. Nie mogę się wycofać.
- Moja siostra nazywa się Amy i jest chora na raka, nie ma zbyt wiele czasu. Miesiąc, góra dwa. Choć nie powinnam, przeczytałam wpis w jej pamiętniku. Jej wielkim marzeniem jest spotkanie was, tak prywatnie. - w tym momencie poczułam, jak po policzkach zaczęły mi płynąć łzy, które szybko starałam rękawem. Blondyn podszedł do mnie i zamknął mnie w swoich ramionach. Całkiem równy z niego chłopak... Uspokoiłam się i mówiłam dalej.
- Dla niej to wszystko. Specjalnie zdobyłam broń, bilety, choć nie mam zbyt wielu oszczędności. Chciałam po prostu spełnić jej ostatnie życzenie, marzenie. Nie liczą się dla mnie konsekwencje, po prostu się z nią spotkacie. Proszę... - pierwszy raz o coś proszę. Zazwyczaj czegoś żądam, za to teraz chciałam załatwić to na spokojnie, żeby nie mieć jeszcze większych problemów. W tej chwili nie liczyły się skutki, ważne były marzenia Amy.

*
*          *

Następnego dnia wstałam dość wcześnie. One Direction wypuścili mnie bez słowa. Znaczy, mówili, ale nie podniosłam wielkich konsekwencji. Zrozumieli mnie, a w dodatku obiecali przyjść do szpitala, do Amy.

Ubrałam się w to, co wczoraj, gdyż nie miałam czasu na zmianę ubrań. Na szybko zrobiłam kreskę eyelinerem,  pomalowałam usta matową szminką, następnie przeczesałam włosy i wbiegłam z domu. Po kilku minutach byłam już na przystanku czekając na autobus. Tego dnia bardzo mi się to dłużyło, chciałam już być na miejscu!

Po pół godzinie stałam przed wejściem do sali. Czekałam na chłopaków. Miałam tylko nadzieję, że nie wystawią mnie, a marzenia mojej siostry okażą się dla nich choć trochę ważne...

Angel with a shotgunOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz