Ehh... Dlaczego ja głupia nie zasłoniłam w nocy okna... Już od dłuższego czasu promienie słoneczne padały wprost na moje oczy i nie chciały dać mi znowu zasnąć. Da się jakoś wyłączyć to cholerne słońce?!
Posuwistymi ruchami zeszłam do kuchni, chyba ze sto razy ziewając po drodze. Miałam ochotę położyć się na schodach, tam przynajmniej słońce nie dochodzi, no ale nie zrealizowałam tego. Jeszcze by mnie o chorobę psychiczną posądzili, a tego mi chwilowo nie potrzeba.
Otworzyłam lodówkę w poszukiwaniu jedzenia, ale nie bardzo miałam apetyt. Mimo to wiedziałam, że muszę coś zjeść, żeby nie strzelić zgonu w szkole. Wyjęłam więc dwa jajka, patelnię, no i co za tym idzie, usmażyłam jajka na twardo, bo za jajecznicą nie przepadam.Poszłam na górę znaleźć ubrania, po drodze zahaczając o łazienkę, gdzie wzięłam szybki prysznic. Powłóczyłam się do pokoju i stanęłam przed poważnym wyborem: W co ja mam się ubrać?!
Nie, spokojnie, należę do tej grupki dziewczyn, które wiedzą, co danego dnia włożyć, tylko dziś po prostu nie miałam nastroju na nic. Wyjęłam czarne rurki z podartymi kolanami. Nie lubiłam ich, ale na coś musiałam zamienić moje różowe spodnie od piżamy, prawda? Do tego wybrałam czerwono-czarną koszulę w kratę, a do kompletu włożyłam baletki.
Włosy upięłam w małego koka, a usta pomalowałam matową szminką w bordowym kolorze. Nie lubię nosić makijażu - uważam, że jestem całkiem ładna i nie potrzebuję marnować cery pod warstwą tynku. Jeszcze tylko rzęsy pokryłam czarnym tuszem i wyruszyłam do szkoły.
W plecaku znajdowały się najpotrzebniejsze rzeczy, ale oczywiście nie mogło zabraknąć portfela oraz słuchawek... Tak, chyba wszystko wzięłam.Otaczał mnie szkolny gwar, gdzie się nie odwróciłam, tam ktoś krzyczał. Mało powiedziane: darł mordę jakby ktoś go chciał spalić żywcem. Swoją drogą ja bardzo chętnie podpaliłabym ponad połowę ludzi tutaj, ale pech chciał, że nie wzięłam dziś zapałek.
Ruszyłam do klasy, na mą ulubioną lekcję biologii (trzeba wyczuć ten sarkazm), do mej ukochanej klasy. Lepiej dogadywałam się z ludźmi z równoległej, ale to tu musiałam zostać ze względu na za małą liczbę idiotów, bardzo delikatnie mówiąc. Bo kto chciałby męczyć się z osobami obrabiającymi sobie szanowne cztery litery na zmianę, a potem patrzyć, jak to są najlepszymi przyjaciółmi na zawsze? Jeszcze tylko rok, rok i się uwolnię.Rozmyślania przerwał mi dźwięk dzwonka, przez który zmuszona byłam spędzić w towarzystwie klasy całe czterdzieści pięć minut.
*
* *Wyszłam ze szkoły gdzieś koło piętnastej, jednak nie ruszyłam do domu. Moim celem było stare wysypisko, od dawna zresztą nieczynne, znajdujące się na drugim końcu miasta. Idąc tam ciągle się bałam, ale sama nie wiedziałam czego. Niepowodzenia? Wyśmiania? Nakrycia? Chyba wszystkiego naraz.
W oddali zobaczyłam dość wysokiego mężczyznę, z całkiem pokaźnie wytrenowanym torsem. Trzymał w dłoni jakąś walizkę, ale czy to to, na co tyle czekałam?
Do nosa docierały nieprzyjemne zapachy. Smród rozkładających się śmieci czuć chyba z kilometra, aż dziw, że poczułam go dopiero teraz.
Strach uleciał ze mnie tak szybko, jak przyleciał, choć znałam swoje położenie. Miałam do czynienia z dość niebezpiecznym mężczyzną, byłam sama, a on miał nade mną kilkanaście kilo i lat przewagi.
- Cześć. - zaczęłam dość nieśmiało, a po jego zdziwionym spojrzeniu nie chciałam kontynuować. Nigdy więcej go nie spotkam, ale nie lubię się kompromitować.
- Desert Eagle, kaliber dziewięć milimetrów, jeden i osiem dziesiątych kilo żywej wagi. Bierzesz czy cykasz? - jego wargi wykrzywiły się w krzywym uśmiechu. To tak, jakby chciał przez to powiedzieć ,,nie bierz, nie potrafisz nawet wystrzelić", a na kpiny nie mogłam sobie pozwolić.
- Spokojnie, biorę. Ile chcesz?
- Cztery koła i spadam. - zaciągnął bucha, po czym wypuścił prawie idealne kółka. Musiał już długo w tym tkwić, skoro ma taką wprawę...
- Nie mam tyle przy sobie... Zegarek i wisiorek plus dwa koła za pistolet? Deal?
- Deal. - zabrał kosztowności i po prostu odszedł, zostawiając mnie na śmierdzącym wysypisku z bronią w dłoni, ciężką bronią.Nie musiałam się bać, że ktoś mnie z tym desertem zobaczy. Rodziców nie ma w domu, a przyjaciele od dawna mnie nie odwiedzają, miła samotność. Otworzyłam drzwi i od razu poszłam do swojego pokoju. Położyłam pistolet na biurku i odpaliłam laptopa. Jeszcze w tak zwanym międzyczasie zdążyłam zrobić sobie kawę i przynieść chipsy z kuchni. Znalazłam moje ulubione, o smaku fromage - tata wie, co mi potrzeba.
Otworzyłam Google i wyszukałam:
Tanie bilety na koncert One Direction w LA.
CZYTASZ
Angel with a shotgun
FanfictionPamiętam, jak nie mogła złapać oddechu. Postanowiliśmy zabrać ją do szpitala. Tam dowiedzieliśmy się o jej chorobie - raku płuc, na którego chorowała już od dłuższego czasu. Wedle ostatniego życzenia, obiecałam sobie, że choćbym miała iść po trupach...