Biegła. Nie potrafiła się zatrzymać, ale kulała. Przebierała wzrokiem każde napotkane drzewo krzycząc jego imię. Nie mógł tak po prostu zniknąć, coś musiało mu się stać, a brunetka czuła, że musi go znaleźć. Wokół była totalna cisza, słyszała tylko własny oddech, łamane patyki pod jej stopami i uderzenia licznych gałęzi o jej skórę, przez które na jej ciele ukazało się wiele małych ran i zadrapań. Po chwili opadła na kolana, nie mając już siły. Rozglądając się w około, zobaczyła go. Doszła tam na kolanach, ledwo łapiąc oddech. Zobaczyła go z bliska, sprawdzając puls. Nie było go.
Po lesie rozległ się krzyk, a ona przycisnęła ciało blondyna do swojej piersi.– Kath? Kath! Katherine do cholery, obudź się! – usłyszała nad sobą, szeroko otwierając załzawione oczy.
– Luke...? Proszę uważaj na siebie, nie oddalaj się ode mnie, nigdzie beze mnie nie idź... – zaczęła wyliczać, spoglądając na liczne zranienia Hemmingsa.
– Uhm... Okej, tylko pójdę po jakieś jagody... – pogłaskał ją po głowie, przerywając jej wypowiedź.
– Nie! – krzyknęła cicho, a on ponownie przy niej kucnął, wzdychając cicho i nie mając ochoty na kłótnię.
Usiadł obok niej, kładąc jej głowę na kolanach i każąc brunetce odpoczywać.