Prolog.

331 34 8
                                    

Chciałem być marynarzem
chciałem mieć tatuaże
podróżować, zwiedzać świat
pięknie żyć, garściami życie brać.

~~~

   Wydaje mi się, że większość z nas ma podobne marzenia. Zdobyć dobrze płatną pracę, wziąć ślub, mieć dzieci i w spokoju się zestarzeć. Może to dziwne, ale ja już od dziecka miałem właśnie takie cele, między innymi dzieci. I chcę je mieć do teraz, pierwsze w wieku dwudziestu pięciu lat, a następne trzy lata później. Życie jednak kocha sprawiać, że przestajemy marzyć, że tracimy nadzieje.

    Znacie to uczucie, gdy czujecie, że pod waszymi nogami wali się świat? Że wszystkie wasze plany i marzenia stają się nagle nieosiągalne, a szczęśliwe, dotychczas,  życie przemienia się w egzystencjalną pustkę? Pustkę, przed którą nie ma ucieczki i która tylko wciąga coraz głębiej w odmęty ciemności.

    Czy depresja to dobre opisanie tego zjawiska? Możliwe, jednak mało kto byłby w stanie zachować zimną krew i uśmiech na ustach słysząc, że jego krótkie, zaledwie dziewiętnastoletnie życie ma się zakończyć za niespełna kilka miesięcy.

  - Musi być na to jakiś lek!

    Najbardziej bolał mnie widok cierpienia wypisanego na twarzy moich bliskich, na słowa lekarza. Moja matka, niegdyś radosna, teraz ze wciąż wymuszonym uśmiechem na ustach. Uśmiechem, który miał ukryć jej cierpienie, jednak nie wiedziała, że w przeciwieństwie do ust, oczy nie potrafią kłamać. Okropne cierpienie sprawiał mi również fakt, że wiedziałem, że to moja wina. 

  - M - Mamo, spokojnie, wszystko będzie w porządku. - uśmiechnąłem się słabo. Uniosłem delikatnie dłoń, chcąc pogłaskać ją po policzku, jednak po kilku sekundach w powietrzu, bezwładnie opadła, uderzając nadgarstkiem o metalowe oparcie łóżka. Cicho syknąłem z bólu, cofając powoli trzęsącą się dłoń.

  - Matt, nie przemęczaj, się, wiesz, że twoje mięśnie są osłabione, niedowład kończyn to nie przelewki... - ujęła w aksamitne, miękkie, dłonie mój nadgarstek, następnie delikatnie głaszcząc miejsce, o które się uderzyłem. Słabo uśmiechnąłem się na ten gest.

  - Dlaczego to musiało zdarzyć się akurat tobie. Tak młodemu, zdrowemu mężczyźnie.- głos mojego taty wydawał się pusty, bez życia. Spojrzałem na niego, a z moich ust momentalnie zniknął uśmiech. Stał tuż za matką, trzymając dłoń na jej ramieniu, a niemym wzrokiem przyglądał się mojej wychudzonej ręce. - Jakbyśmy tylko wcześniej coś zauważyli, może udałoby nam się coś zaradzić. Pomyśleć, że zaczęło się od pogorszenia wzroku i koordynacji...

  - To niczyja wina, nawet jakbyśmy zauważyli to szybciej, to na to wciąż nie ma lekarstwa... - odparłem sucho, wprowadzając na twarze rodziców wyraz bólu. Stwardzienie rozsiane - właśnie na to chorowałem. Choroba mocno się już rozwinęła i wszyscy zdawaliśmy sobie sprawę z tego, że nie zostało mi wiele czasu.

~~~

Chciałem wnieść coś nowego
chciałem mieć więcej wiary
los okrutnie ze mnie drwił
mojej wiary nie odebrał mi

~~~

  -Przepraszam... - naszą uwagę przykuła pielęgniarka, która wyraźnie zdenerwowana starała się nam przekazać wiadomość. Wszyscy od razu wiedzieli o co jej chodziło. Mama puściła mnie, po czym wstała a na ramie zarzuciła pasek od torebki. Pielęgniarka widząc, że nie musi już nic dodawać, w pośpiechu opuściła pokój. 

  - Matthias, odwiedzimy cię jutro, nie martw się. - rodzicielka starała się wymusić uśmiech, jednak widać było, że jest on przepełniony bólem. Pocałowała mnie w czoło, następnie odwracając się w stronę ojca. - Chodźmy.

  - Do jutra, mały. - mężczyzna uśmiechnął się słabo, a ja odwzajemniłem gest.

    Gdy tylko drzwi z cichym stukotem się zamknęły, od razu odwróciłem wzrok w stronę okna, które zdawało się być się w tym momencie najpiękniejszym obrazem, w który mógłbym wpatrywać się w nieskończoność. Cały świat poza nim na moment przestał istnieć. Byłem tylko ja i rozciągający się przede mną pas gwiazd... Chciałem wyłapać konstelacje, jednak szpitalne okno odsłaniało dla mnie tylko niewielki skrawek nieba. Od razu naszła mnie myśl, że cudownym uczuciem byłoby znaleźć się na dachu tego budynku z teleskopem w dłoni i móc przyglądać się gwiazdom przez całą noc. Rozpoznać konstelacje małego wozu, dużego wozu, wyłapać planety takie jak Merkury, oraz zobaczyć spadającą gwiazdę i pomyśleć o życzeniu... Z tego transu wyrwał mnie ponowny szczęk drzwi, na które od razu spojrzałem lekko przestraszony tak nagłym wyrwaniem z zamyślenia.

  - Matthias Brown? - wysoka, wyglądająca dość młodo pielęgniarka wpatrywała się w kartę trzymaną w dłoni. - Czas na badania kontro... - podniosła wzrok i niemal od razu urwała zdanie. Jej oczy nagle otworzyły się szeroko i ujrzałem w nich dziwny blask. Strach? Zdezorientowanie? - Czy... Czy coś się stało? J - Ja mogę przyjść za chwilę... N - Naprawdę, to nie problem. - Jej głos zaczął się trząść. Czy coś szczególnego się stało, o czym nie wiedziałem?

    Spojrzałem na kobietę pytająco. Po chwili poczułem delikatny chłód na policzkach, który uzmysłowił mi skąd się wzięła tak dziwna reakcja pielęgniarki. Łzy. Nie byłem w stanie ich nawet wytrzeć, czułem, że moje dłonie są okropnie ciężkie, wieczorami czułem się zdecydowanie najgorzej. Najbardziej słaby, bezbronny, mój wzrok także się pogarszał. Nie męczyły mnie zawroty, mojej głowy nie przeszywał ból ilekroć świat wirował mi przed oczami, po prostu rozpadał się, kawałek po kawałku odrywał od całości. 

  - Nic się nie stało... - chciałem powiedzieć te słowa najspokojniej jak się da, chodź głos mi się trząsł okropnie i nie byłem w stanie nad tym panować. - Nie wychodź, nie ma co przeciągać. Przeprowadź te badania. - na te słowa, kobieta jak oparzona, podeszła do mnie pośpiesznym krokiem, a z kieszeni wyjęła igłę. Czyli będzie sprawdzać jak z moim czuciem, to samo każdego dnia, mogłem się domyślić. - A, mam do Ciebie jeszcze jedną prośbę. -  zrobiłem kilku sekundową przerwę, wyraźnie budząc w niej zainteresowanie. - Czy mogłabyś mi wytrzeć te łzy?

Życie za życie.
Szczęście, za szczęście.
Czy jesteś w stanie zrobić wszystko, by  przeżyć?

Pakt Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz