V

5 1 0
                                    

Czy ja śpię? Czy to już jest sen? Czy ta ciemność, to jest ten pokój?

Nie mam pojęcia, gdzie jestem. Nie wyglada to w ogóle na nic. Mogę przypuszczać, że jest to tunel, może droga, ścieżka czy coś w ten deseń. Tylko nic tu nie ma, by mogło potwierdzić moje słowa.

Zastanawia mnie, czy jest tu ciemno, czy ja oślepłem? Zaczynam się bać.

Jedna z ważniejszych rzeczy jest to, że mogę się ruszać, tylko czy to ma jakieś znaczenie jak nie wiem, gdzie jestem?

Ten jeden raz, chciałem naprawę zobaczyć, ten pokój, tą dziewczynę, ten jeszcze jeden cholerny raz. Czuje się odpowiedzialny za to, co jej się stało. Chce wiedzieć czy ma się dobrze, czy żyje? Chce wiedzieć kto jej to zrobił i dlaczego?

Nienawidzę tego, że mam tyle pytań, a na żadne nigdy nie uzyskam odpowiedzi. Nie mogę już dłużej stać i myśleć, bo to mnie zabije.

Wiem, że sam się z tego snu nie wybudzę, więc muszę tu poczekać. Ruszam przed siebie w nieznanym kierunku. Gdy idę, nie czuje w ogóle, jakbym się przemieszczał. Mam odczucie, że nogi idą, ale jednak stoję w miejscu.

Czy naprawdę mój organizm ma zamiar mnie zamęczyć, a potem zabić?

Jeszcze do tego, cały ten dzień był okropny. Może przesadzam, super się bawiłem z przyjaciółmi, ale jak zobaczyłem siostrę załamałem się. To nie była najlepsza chwila w moim życiu, ale spokojnie mogę ją zaliczyć do tych najgorszych.

Na szczęście nie ma dnia, który trwa wiecznie. To jest moje pocieszenie, które przechodzi mi na myśl, gdy jestem załamany.

Idę i idę, nic się nie zmienia, a ja już jestem zmęczony. To dziwne. Wcześniej choćbym niewiem ile stałbym w tamtym pokoju, nic mi nie dolegało.

Może meczy mnie ciągłe sprawdzanie podłoża? Nie stawiam nóg lekkomyślnie, nic nie widzę, więc równie dobrze, mógłbym gdzieś spaść.

Postanawiam usiąść na podłodze, czy tam ziemi. Nie jestem pewny, nie ma to żadnej faktury, by można było to stwierdzić. Siadam po turecku i zaczynam dłońmi badać podłoże.

Nagle natrafiam na coś lepkiego. Jest to jakaś ciecz. Zanurzam w niej palce i staram się odkryć dotykiem, co dokładnie to jest. Następnie przysuwam palce pod nos, by poczuć woń tego czegoś.

Niewiem czemu, ale nie zdziwiłem się za bardzo jak odkryłem, że to krew. Staram się wytrzeć rękę o koszulkę, by pozbyć się prawdopodobnie ludzkiej krwi. Niestety bezskutecznie, ponieważ okazuje się, że ona ścieka z góry wprost na moją dłoń.

Spoglądam tam, ale nic w dalszym ciągu nie widzę. Czuje, nagle coś mokrego przy stopach. Coś zapełnia tu przestrzeń. Szybko wstaje i próbuje wyjść z krwi, która zaczęła napływać z dołu.

Moja ręka natrafia na ścianę. Ścianę? Po środku nicości? Coś się nie zgadza. Skręcam w druga stronę, ale nieskutecznie, znów ściana, a ciecz zaczęła piąć się w górę, dochodzi mi już do połowy łydek.

W każdą możliwą stronę idąc, natrafiam na przeszkodę. O nie zaczynam panikować. A co się stanie jak ciecz mnie zaleje? Utonę? Umiem pływać, ale teraz za wiele mi to nie da. Nie ma kursów pływania w krwi? Nie zaliczyłem jeszcze takiego.

Coraz więcej cieczy, już dochodzi mi do pasa. Myśl, Chris, myśl. Wymysł coś idioto.

Krew, krew, krew. Zaraz zaleje mnie całego. Długo oddechu nie wstrzymam. Przynajmniej będę mieć ciekawą śmierć.

Krew, krew, krew. Za wolno myśle, nie zdążę już nic wymyślić. Nigdy nie byłem dobry w szybkich planach, nie licząc ucieczek. A tutaj to nie pomoże. Nie ma wyjścia.

Krew, krew, krew. Czuje, też jakby ściany zaczęły się zbliżać. Nie widzę ich, ale czuję. Chyba dostałem klaustrofobii.

Ta krew, ta krew. Ta krew jest słodka. Ta krew, ta krew. Ta krew jest słodka. Ta krew, ta krew. Ta krew jest wrząca.

Szybko biorę ostatni oddech do płuc i koniec. Nic nie widzę, nie mogę oddychać. Nie ma to jak umrzeć we śnie. Właśnie to jest sen, chyba. Mógłbym się wydostać, stworzyć co chce. Raz nie podziałało w tamtym pokoju, ale może tu podziała.

Wyobrażam sobie pomieszczenie. To dobrze zapamiętane przeze mnie pomieszczenie. Pragnę tam być, to tam chce być. Wyobrażam tam siebie, koło biurka, tam gdzie zawsze stoję.

Czuje jak płuca mnie palą, czyli to nie działa. Już dłużej nie mogę, nie wytrzymuje. Chcąc zaczerpnąć powietrza, którego nie ma, do moich płuc wlała się krew. Ta słodka krew. Dusze się, to tak straszne boli.

I nagle krzyk. Przeraźliwy, ale jakby mi nie obcy. Wszystko zniknęło. Ściany, krew. Tylko zostałem ja, leżący na podłodze, łapiący powietrze, bo tylko to narazie się liczy.

A potem już spokój, nic nie ma. Nie tak jak wcześniej, ale teraz nie ma bardziej niczego, nie wiem czemu to wiem, ale wiem. Czuje to. To ten moment, gdy zaraz się obudzę.

----- ----- ----- -----
Happysad- Ciepło/zimno z płyty "Ciepło/zimno"

Przed siebie, lub w miejscu, nigdy w tył.

My clarity Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz