Mam miejsce na tylko kilka zdań. Boli mnie głowa, odruchowo blokuję "wiedzę", a potem przypominam sobie co mi Starsza mówiła. I jak przestaję to boli mniej, prawie w ogóle. Jestem pewna, że dzisiaj wieczór nowa kobieta z ziemi wpadnie do Eldaryi. Trzeba przełożyć ogłoszenie na rano, bo pojawi się w kręgu przy K.G., daleko.
Ostatnie zdanie wcisnęła na samym dole czystej przestrzeni na tylnej okładce literkami przypominającymi wielkością ziarnka maku. Stopy w nieregularnych odstępach obmywane były łagodnymi falami morza migoczącego odbitym światłem w złocistych promieniach słonecznego dnia, gorącego, ale już nie parnego, tak typowego dla powolnego zbliżania się Eldaryiskiej jesieni. Dziewczyna zamknęła notes, spokojniejsza już – odłożyła go na kolana i wystawiła piegowatą twarz ku słońcu, przymykając oczy. Niedługo zaczną robić przetwory na zimę z tego, co zostało jeszcze w ogrodzie warzywnym. Muszą wyprawić skóry póki jest ciepło, bo zimą samo wysuszenie skórki będzie dużo dłuższym procesem. Odetchnęła głęboko zapachem soli niosącym się znad wody – wiedziała, że musi powiedzieć Bimbrowi o Nowej, że za chwilę dosłownie ktoś powinien po nią wyruszyć, bo do K.G. daleka droga przez nieprzyjazny w tych czasach, gęsty las. Mimo tego wystawiała dalej twarz ku słońcu, usprawiedliwiając przed sobą własną opieszałość: „Moje przeczucia według Starszej są literalną prawdą, więc, skoro nie czuję, że koniecznie muszę już ruszać dupę, to jeszcze posiedzę.". Czyżby Eldarya pomagała właśnie dziewczynce, która nigdy nie mogła znaleźć sobie miejsca we własnym świecie, pogodzić się z samą sobą? Być może.
Westchnęła w końcu, czując jak jej wrażliwa na słońce skóra zaczyna piec na czubku zadartego nosa. Czas było się ruszyć. Otworzyła oczy, rozejrzała się i nie zdziwiła, jakby wiedziała przez ten cały czas, że ktoś jest obok, na widok Ćpuna drzemiącego za nią, z plecami wspartymi o kamień na którym siedziała.
Zsunęła się na ziemię, wzięła buty z podartymi skarpetkami wciśniętymi w jeden z nich, pogładziła pochwę miecza przytroczonego do paska jakby chcąc upewnić się, że broń jest wciąż przy niej. Powędrowała do kuchni, gdzie, o tej porze, ktoś zapewne robił dalej pranie. Nie była to ani szybka, ani przyjemna czynność zważając na brak proszku do prania – trzeba było przegotowywać ciuchy w kotle z dodatkiem popiołu i różnych innych dodatków. Kacey nigdy się nie nauczyła robić prania, będąc raczej człowiekiem czynu, niż robótek domowych. Chodziła na patrole, pracowała w polu, pomagała dzielić mięso z chowańców.
-O, Kacey- uśmiechnęła się starsza pani w chustce. Polka, zbierając zioła weszła w krąg. Była chyba jedyną naprawdę szczęśliwą z wpadnięcia w łapy Eldaryi osobą w Kolonii. Ledwo dukała po angielsku, wzięła więc sobie za punkt honoru, żeby zacząć mówić lepiej. Dlatego nawet do „swoich" mówiła w tym języku, by zdobyć jak najwięcej doświadczenia. -Jak tam trzymasz się, dziecko?
Dziewczyna zmarszczyła, wciąż z lekka piekący, nosek na zapach unoszący się z kociołka. Pranie. Wiedziała, że ktoś robi pranie. Wzruszyła w odpowiedzi ramionami, siadając na długim stołku przystawionym do równie jak on topornie zrobionego stołu.
-Coś złego się dzieje?- pani Nina była jak babunia wszystkich Kolonistów. Tutaj czuła się potrzebna, nie jak na Ziemi, gdzie jej dzieci miały własne życia w wielkich miastach i przyjeżdżały raz na dwa miesiące, żeby kobiecina nie zapomniała jak wygląda jej rodzina.
Na Ziemi była samotna – tutaj miała tak wielu ludzi, którymi mogła się opiekować i którzy martwili się o nią. W końcu czuła się doceniania.
-Nowa się pojawi pod wieczór- skrzywiła się nastolatka rozwijając zbite w bezkształtne grudy skarpetki. -Pod Kwaterą miejscowych.
-Uu, daleko. Mówiłaś już Bimbrowi?
CZYTASZ
Panna-Połamanna
FanfictionKacey spojrzała na trzy przesłodkie stworzenia w klatce. Tutejsi nazywali je „chowańcami" - Koloniści nazywali je „przyszłą kiełbasą". Kucnęła przed klatką, wpatrując się chłodnym, wielobarwnym wzrokiem heterochromych oczu w urocze, błagaln...