Wróciła późno czy też może wcześnie – choć słońce jeszcze nie wychynęło zza horyzontu, niebo już rozjaśniło się punktowo, przyjemnym gradientem niebieskości chyląc się ku odcieniom granatu na zachodzie. Zzuła tylko buty nim położyła się w swoim barłogu, nie rozwijając nawet koca karnie leżącego pod ścianą – skorzystała z niego jak z poduszki, przykładając doń policzek, wkrótce również nieznacznie go śliniąc wąziutką stróżką pulsacyjnie, nieregularnie wyciekającą z kącika półotwartych ust. Ścięło ją zmęczenie po dniu pracy w ogrodzie i polu, potem po nocnej wędrówce, która skończyła się pierwszymi ćwiczeniami w panowaniu nad magią zaczynającą tętnić w żyłach coraz wyraźniej. Śniły jej się mętne lustra odbijające oczy – te same oczy, które zobaczyła w małym bajorze głęboko pośród leśnego boru. Morfeusz zesłał jej senne wizje wspominające pierwsze zdziwienie na widok tęczówki, dotąd bursztynowej, połyskującej nagle bardziej czerwienią niż karmelem, i drugiej, przeciętej wpół, której złocienie stały się przygaszonymi pomarańczami a zielenie – błękitnawą szarością. W tle pobrzmiewał głos Cryllisa: „Nie tylko oczy się zmienią. Utracisz człowieczeństwo niemal w pełni.". Nie były to sny przyjemne. Janis, kiedy obudziła się nad ranem, zobaczyła współlokatorkę w pełni niemal ubraną, wciąż z mieczem przytroczonym do paska spodni i pojedynczymi łzami płynącymi spod zamkniętych powiek. Pierwszy raz spojrzała na nastolatkę jak na... Nastolatkę. Przypomniała sobie, że to jest wciąż praktycznie dziecko, gdy wziąć pod uwagę biologię ludzką. Mózg rozwijał się w pełni przecież dopiero około dwudziestego piątego roku życia, którego ona sama wciąż wyglądała. Znalazła sobie bieliznę na sznurku z suszącym się praniem sama, ubrała się w to, co poprzedniego dnia przyniosła jej młodsza koleżanka. I poszła wprost do Bimbra, którego głos usłyszała mijając biuro Francoisa.
-O, Janis- uśmiechnął się na jej widok, unosząc wzrok znad mapy nad którą pochylali się z Francuzem. -Dzień dobry, jak się spało?
-Cześć. Mi się spało nieźle- odpowiedziała z miną, która w założeniu miała być uśmiechem. Widząc wykrzywioną w zmartwieniu twarz nowej uśmiech zniknął i z jego twarzy.
-Coś się dzieje?
-Kacey płacze przez sen.
Mężczyźni popatrzyli po sobie. Jeden z nocnych patroli zgłaszał, że widzieli K idącą do lasu – uspakajała ich nawet, choć próbowali ją powstrzymać, że nic jej nie będzie. Ich zamiennicy z poranka raportowali jak dziewczyna wracała, widocznie zmęczona ale też widocznie nietknięta, puścili ją więc wolno, nawet nie zatrzymując.
-Wygląda na to, że będzie ją trzeba przepytać o nockę- westchnął Bimber, przesuwając po twarzy dłonią. -Szkoda, że Purrekos nie mieli żadnego notatnika wartego kupienia.
-Wartego?- spytała zainteresowana kobieta.
-A, wybacz- przeprosił za swoje niejasne stwierdzenie. -Ich towary często są bardzo ozdobne i sobie za nie więcej liczą. Nie kupujemy tych ozdobnych śmieci, bo się nie opłaca, ale miejscowi lubią duperele tego typu. Proste rzeczy schodzą dużo gorzej a nasz handel z nami jest nieregularny, raczej rzadki. Nie opłaca im się trzymać na magazynach takich drobnostek jak notatnik w gładkiej oprawie, jeśli mogą na niego walnąć parę ozdóbek i opchnąć. Typowi biznesmeni.
-Okej. To... Co z Kacey?
-Francois, na co jest dzisiaj wpisana?
Francuz wziął któryś z papierów leżących obok mapy, przebiegł po nim spojrzeniem zza okularów.
-Patrol wieczór, krąg przy sercu lasu. Przed południem kartoflisko.
-Kto też na ten patrol idzie?
CZYTASZ
Panna-Połamanna
ФанфикKacey spojrzała na trzy przesłodkie stworzenia w klatce. Tutejsi nazywali je „chowańcami" - Koloniści nazywali je „przyszłą kiełbasą". Kucnęła przed klatką, wpatrując się chłodnym, wielobarwnym wzrokiem heterochromych oczu w urocze, błagaln...