Francois pilnował kątem oka, ślęcząc nad książką o ziołach Eldaryi, by Kacey nie zniszczyła nadmiernie mapy lasu do której przysiadła od razu po śniadaniu. Napięcie w Kolonii rosło – pozostały dwa dni do daty zero, kiedy miało zdecydować się, czy będą musieli zacząć walczyć o przetrwanie jeszcze bardziej zażarcie. Francuz w średnim wieku mimo Kolonialnej diety wciąż, jakimś cudem, szczycił się niewielkim piwnym brzuszkiem; mężczyzna wyprostował się. Strzyknął kręgosłup zmęczony garbieniem się ponad pożółkłymi kartkami. Nastolatka pochylająca się z ogryzkiem ołówka nad mapą rzuciła mu krótki uśmiech, zaraz jednak skrzywiła się nieznacznie, przymrużyła jedno oko. Zaczęła zaraz znów zaznaczać linie na papierze, wykreślając seriami krzyżyków te z linii, które okazały się być błędnymi. Podsłuchiwała naradę straży pół dnia; od jakiejś godziny ból przypominał o sobie z każdym wypowiedzianym przez strażników słowem a irytacja ich zbyt częstymi zmianami postanowień zaczynała rosnąć w tym drobiażdżku, jakim była Młoda Wyrocznia. Burknęła coś, gwałtownie zamazując jedną z kresek.
-Kacey- Francois zwrócił jej uwagę.
Uniosła na niego wielobarwne oczy, kolorami coraz bardziej przypominające klejnoty niż ludzkie tęczówki. Pokręciła głową, wzdychając.
-Przepraszam- zastukała końcówką ołówka w papier. Zgrzytnęła zębami. -Po prostu... Oni są tak cholernie niezdecydowani! Siedzę nad tym parę godzin, nawala mnie już od tego głowa a oni dalej rozmawiają. I rozmawiają, i rozmawiają.
-Rozumiem, ale bądź łaskawa nie wyładowywać frustracji na mapie- skinął głową z lekka uśmiechnięty Francuz przysuwając lampę bliżej księgi. Powrócił do lektury przymykając starzejące się oczy.
Zmarszczyła brwi. Czyżby się rozproszyła, czyżby straciła możliwość słuchania? Nie. Przestali po prostu rozmawiać na interesujący ją temat – skupiwszy się na strażnikach usłyszała: „Wznowimy rozmowy jutro, kiedy Leiftan już tu będzie.". Kacey opadła na stołek obok niej, wcześniej upuściwszy ołówek na blat.
Ból zelżał a w sekundę później zniknął całkowicie.
Zbliżał się do szesnastych urodzin – za pozwoleniem Bimbra pomagał już przy polowaniach zamiast wiecznie cisnąć się zresztą dzieciaków jako pomoc kuchenna. Uwielbiał panią Ninę, była tak cudowna, jak jego babcia. Jednakże był też młodym chłopcem rwącym się do działania. Ćwiczył walkę mieczem z każdym, kto potrafił posługiwać się stalą – wbrew pozorom nie było ich aż tak niewielu, jak mogłoby się zdawać – odkąd tylko przywykł do nowego świata. Tego dnia znowu pomagał w kuchni przed obiadem. Targał kocioł z wodą po gotowaniu ziemniaków na podwórko ze zmarszczonym czołem, w myślach ciskając przekleństwami, których dorośli w Kolonii często nadużywali nie zwracając uwagi na to, czyje uszy mogły je podłapać. Młody Pascal nie był z natury niewdzięcznikiem. To tylko ta młoda, buntownicza krew chłopaka w wieku dojrzewania buzowała w żyłach. Zobaczył Kacey stojącą po pół łydki w zimnej morskiej wodzie i młodzieńczy gniew odszedł jak ręką odjął – woda poruszała się jak kazały blade, dziewczęce dłonie. Widok wywołujący zbyt wiele ekscytacji i ciekawości, by te uczucia nie pokonały ich właściciela. Odstawił kocioł na gładką, kamienną płytę plaży. Brzęk metalu zwrócił na niego uwagę osiemnastolatki. Fala wywołana palcami opadła, rozpryskując się na z lekka krzywe kolana. Woda po gotowanych ziemniakach popłynęła ku morzu po kamieniu nabrzeża, wylewając się ciurkiem z przechylonego kociołka. Chłopak zostawił kocioł – zamiast wracać do kuchni wspiął się na duży kamień, skrzyżował nogi, przyglądając się jak specjalny płatek śniegu całej Kolonii wraca do ćwiczeń.
-Oglądałaś „Avatara"?
-Hm?- woda zastygła w powietrzu, uformowana w wąską wstęgę, kiedy dziewczyna się na niego obejrzała.
CZYTASZ
Panna-Połamanna
FanfictionKacey spojrzała na trzy przesłodkie stworzenia w klatce. Tutejsi nazywali je „chowańcami" - Koloniści nazywali je „przyszłą kiełbasą". Kucnęła przed klatką, wpatrując się chłodnym, wielobarwnym wzrokiem heterochromych oczu w urocze, błagaln...