-_3_-

105 5 0
                                    

Dylan's POV

Dzisiejszy dzień był zarazem ciekawy, jak i  ciężki. Dom wywołał u mnie piorunujące wrażenie. Zwłaszcza to sprzątanie....Nie mam zbytnio na co narzekać, bo biorąc pod uwagę cenę, gra jest warta świeczki.

Martwi mnie jednak dzisiejsze zachowanie Alex. Niby nic się nie stało, upierała się przy tym dopóki nie odpuściłem, ale ja wiem, że kłamie. Widziałem to w jej oczach. Nie strach, bo moja przyjaciółka jest najodważniejsza laską pod słońcem, ale szok.

Wszyscy zajęliśmy pokoje na górze, ze względu na to, iż wyglądały na bardziej zadbane.

Pokój niedaleko mojego zajęły Alex i Lydia. Naprzeciwko ich Mariah i Max. A Lucas wybrał sobie sypialnię odsuniętą najdalej ode mojej. Noc zapowiadała się dobrze. Było cicho, i dosyć ciepło. Po całym domu rozchodziły się odgłosy skrzypiących starych desek, wody krążącej w rurach, i śpiewu świerszczy. Ich muzyka była ujmująca. Była kołysanką, która powoli miała nas uśpić, i przysłać piękne sny. Ale moja bezsenność, postanowiła popsuć te plany. 

Obudziłem się w środku nocy. Ostatnio często mi się to zdarza. Często w takich momentach po prostu czytam książkę, żeby zmęczyć oczy. Tym razem jednak dopadło mnie pragnienie. Było dziwnie silne. Zupełnie tak, jakbym od paru tygodni, nie miał nawet kropli wody w gardle. Zaspany, chwiejnym krokiem ruszyłem do kuchni. Deski przy każdym moim kroku, wydawały charakterystyczne skrzypnięcie, co trochę mnie frustrowało ten sam dźwięk wydały drzwi od mojego pokoju.

W kuchni było ciemno, ale chciałem oszczędzić sobie spalonych spojówek, więc szedłem po omacku. Nalałem sobie zimnej wody z kranu, i pijąc ją, wyglądałem za okno. O mało nie zakrztusiłem się wodą, gdy na huśtawce nie daleko naszego domku, siedziała mała dziewczynka. W świetle jasnego księżyca wyglądała przerażająco. Jej włosy, były bardzo jasne. Niemalże białe. Jednak najbardziej zastanawiało mnie, skąd mogła wziąć się na tym pustkowiu, i to o tej porze. W mojej głowie zaczęły krążyć różne myśli. Ale nie czekając długo, zerwałem się z miejsca i wybiegłem na zewnątrz. Zamków w drzwiach było miliony, ale żadne nie działały, więc wystarczyło pociągnąć za klamkę, aby drzwi stanęły przede mną otworem. Na zewnątrz było ciepło, jednak pomimo to dostałem gęsiej skórki, a po moich plecach przebiegł zimny dreszcz. 

- Ej, mała! Co ty tu robisz? - Zero reakcji z jej strony.

 W tle słychać było jedynie ciche piski, jakie wydawała bujająca się huśtawka. Trochę mnie to zdziwiło, ponieważ wisiała na grubej gałęzi drzewa. - Wszystko w porządku? - W momencie gdy wypowiedziałem te słowa, korony drzew zaczęły się kołysać, jak gdyby chciały wytańczyć jakąś melodię, a ja zadrżałem, gdy po mojej skórze, przeleciał zimny wiatr. Zrobiło się o wiele chłodniej. Całą atmosferę szlak wziął. Dziewczynka przestała się bujać, i z jej strony usłyszałem ciche łkanie. Płakała. Sam nie wiedziałem co zrobić w tym momencie. Podszedłem jeszcze bliżej, i lekko szturchnąłem ją w ramie. Była zimna, doszczętnie zmarznięta. Nagle naszła mnie potrzeba, by otulić to biedne dziecko kocem, żeby dalej nie marzło. W momencie gdy się odwróciła, dostrzegłem jej twarz. Była cała posiniaczona, a z kącików jej ust, sączyła się ciemna, gęsta ciecz. Zaczęła panicznie płakać, wstała z huśtawki i mocno przylgnęła do mnie. Uderzyła mnie zimna temperatura jej ciała.

- Pobili mnie! Mocno! - wykrzyczała, piskliwym dziecięcym głosem. 

- Kto cię pobił? - zapytałem przejęty, zrobiło mi się na prawdę żal tego dziecka. 

- Oni! Mnie i moje rodzeństwo! Nie pozwól im tego powtórzyć! Błagam! - łkała, co raz to mocniej czepiając się drobnymi piąstkami mojej koszulki. 

Klątwa Seattle (Postrach Dzieciństwa)Where stories live. Discover now