Perspektywa Alice:

Usłyszałam dzwonienie mojego budzika. Od razu wstałam, poprawiłam kołdrę i skierowałam się do mojej łazienki. Wyglądałam dobrze, mimo że wczoraj położyłam się później. Wzięłam prysznic, umyłam włosy i wyszczotkowałam zęby. Kierując się do garderoby patrzyłam ostatni raz na panele podłogowe, które uwielbiałam od dzieciństwa. Ogólnie kocham ten dom.

Zawsze wszystko jasne - podłoga, białe ściany, jasne meble i pastelowe dodatki. W sumie to moje ulubione  zestawienia kolorystyczne.

Idąc liczyłam swoje kroki, kto tak kiedyś nie robił? Nuciłam pod nosem Chopina. Brakuje mi lekcji fortepianu, które porzuciłam na rzecz baletu. Może w nowym mieście jakieś się znajdą.

Doszłam do garderoby i ubrałam miętową spódnicę za kolano, która jest lekko rozkloszowana, białą bluzkę z rękawem do łokcia i balerinki. Wysuszyłam włosy i weszłam do mojego pokoju. Złapałam moją torbę podręczną i wyszłam, a przed drzwiami stał już pan od przeprowadzek i innych spraw związanych z domem.

- Jak się czujesz Alice? Nowe miejsce to wielka zmiana. Ale przyznam dom przecudowny! Sam projektowałem, twój pokój jest jeszcze lepszy niż obecny! Gdzie walizki? - jak zawsze gadatliwy pan Cameron, ogólnie architekt, projektant wnętrz, prawnik, czyli facet od wszystkiego. A na dodatek bliski przyjaciel mojej matki.

- Dziękuję, czuję się świetnie. Co do pokoju to ci ufam. A walizki stoją tutaj - wskazałam na drzwi za mną i przeszłam do kuchni. Wzięłam jabłko i ruszyłam do wyjścia.

Byłam rozdarta czy cieszyć się z wyjazdu. Może trafi się ciekawe miejsce i normalna szkoła albo wręcz przeciwnie. Raczej stawiam na to drugie, chociaż jestem optymistką, więc... jest nadzieja...

- Kochanie wsiadaj - zobaczyłam swoją rodzicielkę wsiadającą do samochodu Camerona, który przeprowadza się z nami. Będzie mieszkał trzy ulice dalej.

                         •••••••

Po wszystkich czynnościach, które robi się na lotnisku. Byłam bardzo podekscytowana, gdyż mama i Cameron opowiadali mi o nowym domu, ale nie zdradzali najbardziej interesujących szczegółów. Generalnie cały czas o czymś dyskutowali całkowicie mnie nie zauważając.

Czasami zastanawiałam się czy między nimi coś jest, ale gdy dowiedziałam się, że Cameron się zaręczył to ulżyło mi. Nie żebym miała jakieś uprzedzenia do przyjaciela mojej rodzicielki, lecz nie chciałabym związków, w które zamieszana jest moja matka, gdyż nie potrzebny mi drugi ojciec.

Nowy York - Seattle - 11.30

Usiadłam na plastikowym, lotniskowym(?) krzesełku i wyciągnęłam e-reader'a otwierając biografię. Trafiłam na Picassa. Zanurzyłam się w lekturze, ale nie mogłam się całkowicie wyłączyć. Coś mi przeszkadzało. Na pewno nie gwar, bo zawsze moim ratunkiem w zatłoczonych pomieszczeniach było oddalenie się od rzeczywistości, jakkolwiek to brzmi. Może to przeprowadzka... Nie, na pewno nie...

Pasażerowie samolotu lecącego do Seattle są proszeni o ustawienie się przy bramce numer 5. Pasażerowie samolo....

Wstając z żalem wyłączyłam książkę, a następnie skierowałam się do wyjścia, przy którym stał Cameron z moją mamą. Podeszłam do nich równym krokiem i stanęłam przed nimi, ale zawzięcie o czymś dyskutowali. Postanowiłam nie podsłuchiwać, więc wlepiłam wzrok w swój bilet. Bilet jak bilet, zwyczajny.

Po kilku minutach weszłam na pokład samolotu i rozejrzałam się: jeden z lepszych...

- Kochanie, musimy usiąść z Cameronem, gdzie indziej. Mam nadzieję, że nie masz nic przeciwko - powiedziała i powędrowała na swoje miejsce. Pomyśleć, że to moja matka... W sumie zawsze życiowa optymistka i kobieta sukcesu, ale i bardzo towarzyska, czego nie mogę stwierdzić po sobie.

Zajęłam moje miejsce, które znajdowało się przy oknie. I z jednej strony- super, ale i tak widok zasłaniało mi skrzydło samolotu. Wyciągnęłam swojego e- reader'a i włączyłam poprzednią biografię. Chwilę potem oba fotele w moim rzędzie, jak i te za mną zostały zajęte przez pięcioro chłopaków. Każdy dobrze zbudowany, uśmiechnięty i przystojny.

- Ullala... - usłyszałam zza pleców.

- No to mamy zajęcie - tym razem odezwał się blondyn siedzący obok poprzedniego.

- Na bilecie nie opisali miłych niespodzianek... - mruknął czarnowłosy - jak ci na imię?

- Ymm, Alice - szepnęłam cicho, ale najwidoczniej ten za mną wszystko usłyszał

- No więc Alice... Lecisz do Portland?

- Wyprowadzam się...

- To miło, my tam mieszkamy - puścił mi oczko - może załapiemy się do jednej szkoły...

- Byłoby super - odezwał się poprzedni, a ja po prostu się wyłączyłam. Nie miałam ochoty wysłuchiwać ich marnych zalotów, więc pogrążyłam się w Picassie i jego twórczości. Czworo z nich żywo sobie gawędziło, a nawet bardzo żywo. Zaciekawił mnie tylko jeden z nich, ten siedzący obok mnie, gdyż ani razu się nie odezwał.

Generalnie zielonooki blondyn o podobnej sylwetce co reszta paczki.  Czasami spoglądał na mnie ukradkiem z zaciekawieniem.

Po jakimś czasie zrobiłam sobie przerwę od lektury i spojrzałam w okno. Widziałam tylko chmury i chmury. Znudzona westchnęłam i podniosłam swoją elektroniczną książkę i ponownie włączyłam.

Jednak mój błogi stan nie trwał długo, bo ktoś mi przerwał.

- Lubisz czytać? - rozejrzałam się i zauważyłam, że właścicielem tego głosu jest blondyn.

- Tak - odpowiedziałam półszeptem, tak jak on, nieco speszona i uniosłam delikatnie jeden kącik ust. Chłopak odwzajemnił gest i odwrócił się do chłopaków za mną, a ja poczułam zmęczenie i odpłynęłam w krainę Morfeusza.

{%}{%}{%}{%}{%}{%}{%}{%}

Hej! Jestem tu znowu! Jej!

Dobra, koniec szczęścia.... 
znowu nie jestem zadowolona z tego rozdziału. Jest krótki i nudny, ale w następnych zacznie się dziać!

Jeżeli jeszcze tu jesteś to napisz coś i zostaw jakiś ślad🌟🌟🌟

ZAWIESZONA!!!!To nie moja siostraOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz